ТОП просматриваемых книг сайта:
Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko
Читать онлайн.Название Przyszło nam tu żyć
Год выпуска 0
isbn 9788380499652
Автор произведения Jelena Kostiuczenko
Жанр Религиозные тексты
Серия Reportaż
Издательство PDW
Chłopaki mówią jeszcze, że najcięższe wypadki zdarzają się nie wtedy, gdy kierowcy nie widzą się nawzajem, lecz wtedy, gdy jeden drugiemu nie chce ustąpić. A najbardziej narażony na drodze jest pieszy.
2.35
Nowe wezwanie. Potrącenie pieszego. Sasza dzwoni w kilka miejsc i mówi, że wjechała „baba, dziewiętnaście lat, bliscy już są na miejscu”. „Babę” trzeba będzie odwieźć na złożenie zeznań.
Jasnowłosa dziewczyna w dżinsowej kurtce i białej spódnicy siedzi na przednim siedzeniu modnego samochodu w żółtym kolorze. Auto szpeci powyginany zderzak i ogromne, straszne wgniecenie na pękniętej przedniej szybie.
Dziewczyny nic nie szpeci. Nawet nie płacze. Pochylili się nad nią rodzice. Starają się wyjaśnić szczegóły wypadku.
– Jeżdżę od pół roku. Odczepcie się – mówi gniewnie dziewiętnastolatka.
Pieszego już wywieziono. Obok stoi jeszcze jeden radiowóz i błękitny elegancki samochód, którym przyjechali rodzice dziewczyny.
Jej brat, wesoły blondyn z kolczykiem w uchu, oprowadza funkcjonariuszy wokół żółtego auta.
– To wgniecenie już było, a to jest nowe. Tej rysy też nie było. I szybę jej ten facet rozbił!
„Ten facet” to ranny pieszy.
– Jaki dokładny jesteś! – chwali chłopaka Sasza. – Może do FSB pójdziesz pracować?
W końcu sadzamy dziewczynę na przednim siedzeniu radiowozu i wieziemy na test na obecność narkotyków we krwi. W ślad za nami ruszają swoim samochodem rodzice.
Dziewczyna ma na imię Katia. Studiuje dziennikarstwo na prestiżowym MGIMO[7]. Jeździła z przyjaciółmi na rowerach, gdy już wracała do domu, „to się zdarzyło”.
– Młody chociaż był?
– Nie wiem, nie podchodziłam do niego – odpowiada Katia i po namyśle dodaje: – Nie podchodziłam, bo byłam w stanie szoku powypadkowego.
Na zszokowaną dziewczyna nie wygląda zupełnie. Prędzej na rozdrażnioną, że przyjemny wieczór zakończył się tak niemiło.
– Przejście w nieprawidłowym miejscu to raz – wylicza Katia ze złością. – A dwa: droga była zasłonięta takim czymś na poboczu i nic nie było widać.
Ekspertyza wykazała „zero”. Wracamy. Katia nawet nie spytała, do jakiego szpitala zawieziono rannego.
3.46
Jedziemy do najbliższego komisariatu. Wypadek z rannymi trzeba „zakąsić”, czyli odznaczyć w oficjalnych księgach.
Po drodze chłopcy skarżą się, że „dzisiejsza noc jest beznadziejna”, bo ani się najeść, ani popracować.
Mówiąc o pracy, mają na myśli zarabianie pieniędzy. Nigdy, przenigdy nie używają słowa „łapówka”.
– Kierowca powinien cieszyć się, że może ci zaproponować pieniądze, rozumiesz? – poucza mnie Jura. – Tu trzeba być psychologiem. Jak to szło w Gdzie jest Czarny Kot?[8] „Trzeba znaleźć z człowiekiem wspólny język”. Tak nas uczyli starsi: kierowca powinien odjechać z poczuciem spełnionego obowiązku. Powinien myśleć, że to on nas wykiwał. A w rzeczywistości to my jego kroimy.
Sasza wychodzi „zakąszać”, Jura wyjaśnia mi reguły bezpieczeństwa:
– Stąpamy dosłownie po krawędzi brzytwy! Oto na przykład jakiś człowiek proponuje ci pieniądze, ty patrzysz i myślisz: czy on to robi szczerze? Masz tylko chwilę, by ocenić. A jeśli w kieszeni ma mikrofon? A jeśli w krzakach ukrytą kamerę? By się nie przeliczyć, zawsze trzeba prosić o ciut mniejszą sumę, niż byłby skłonny dać dany człowiek. I nie można być niegrzecznym dla kierowców, od których chcesz zgarnąć pieniądze. Jeśli ktoś nie ma przy sobie gotówki, a przy tym nie wygląda podejrzanie, można go podwieźć do bankomatu. Ale do domu nigdy, w żadnym wypadku! Nawet za dużymi pieniędzmi. Wyjdzie rodzina i zaraz powiedzą: „Wezwiemy milicję”. I co wtedy zrobisz?
Sasza wraca i opowiada, że milicjanci „złapali narkomana, a on zarzygał cały posterunek” i Sasza ma teraz śmierdzące buty.
– Chujowa ta robota, trzeba się zwolnić, póki jeszcze czas – narzeka Sasza. – Na emeryturę bym chciał. Do jakiegoś biura. Albo na szefa służby ochrony w banku.
– Mam tyle pomysłów! – podchwytuje Jura. – Kupię ziemi pod Kaługą, będę hodował króliki i szynszyle. Albo dogadam się z chłopakami z kijowskiej trasy. Postawię tam trucka, zatrudnię człowieka, przywiozę mu mięso, niech smaży. Rodzina jedzie z daczy, a im przez okno do samochodu wleci taaaaki zapach, że nie będą mogli się oprzeć.
4.15
Zatrzymujemy się przed budą z fast foodem. Mają akurat przyjęcie towaru, ale sprzedają nam trzy gorące bagietki i herbatę owocową.
Jura opowiada Saszy o chłopaku, który w niebieskim wiadrze na głowie skakał po samochodzie FSB[9].
– Cooo? Na masce skakał?
– Po dachu też – śmieje się Jura.
– I nie zastrzelili? – szczerze dziwi się Sasza. – Ciekawe, ile mu za to zapłacono?
Delikatnie sugeruję: a może nic?
– Aha, my już znamy te „niebieskie wiaderka”. Wynajęły ich zagraniczne organizacje! – wykrzykuje zdenerwowany Jura.
A po chwili dodaje:
– Chociaż miałem tu takiego ostatnio. Dziwak totalny, takim idiotom nawet płacić nie muszą. „Konstytucja, konstytucja”, mówi do mnie. Przyczepił się do jakiejś fermy zwierząt futerkowych czy czegoś tam, a ja mu na to: „Facetem jesteś, czterdzieści lat masz, lepiej na rodzinę zarób, zamiast z państwem wojować”. Z motyką na system! Na nasze państwo!
– Przymknij się już – mówi Sasza. – Niedobrze mi się robi.
Dopijamy herbatę. Chłopaki kłócą się, gdzie lepiej stanąć. Terytorium, na którym „pasie się” nasz pułk specjalny, jest dość spore, więc mamy w czym wybierać. Jura mówi, że najlepiej na moście, bo tam wprowadzono ograniczenie prędkości do pięćdziesięciu i wielu kierowców ją przekracza. Sasza optuje za „mlekiem i miodem płynącym” skrzyżowaniem. Wokół mnóstwo nocnych klubów i można liczyć na pijanych za kółkiem. Problem w tym, że na „pracę” zostało czterdzieści minut – potem Sasza musi zawieźć swojego przełożonego na daczę.
4.26
Samochód parkujemy na skrzyżowaniu. Chłopaki zabierają gwizdki i lizaki. Rozchodzą się w różne strony.
Jura będzie „rwać”, czyli pracować z przekroczeniem prędkości i drobnymi naruszeniami ruchu drogowego. Do „rwania” używa wojskowego radaru. Jest nieoficjalny. Chłopaki sami go zdobyli. Jeśli ten radar zauważy ktoś ze służby kontroli, mogą ich zwolnić z pracy. Dlatego Jura najpierw własnymi oczami namierza pędzący samochód i dopiero potem podnosi radar. Nastawiono go na „dziewięćdziesiąt cztery”, jeśli obiekt porusza się szybciej, radar zapiszczy. Większość samochodów w porannym potoku porusza się siedemdziesiąt cztery – siedemdziesiąt sześć kilometrów na godzinę. To szybciej, niż pozwala prawo, ale zatrzymywać ich „nie ma po co”.
– Rwać po sto rubli jest bez sensu. Tylko się zmachasz.
Motocyklistów, którzy dosłownie przelatują przed nami, chłopaki nigdy nie zatrzymują.
– Po pierwsze, to zwykle biedaki. Po drugie, samobójcy. Po trzecie, ich droga hamowania to