Скачать книгу

o spontaniczną reakcję radości, a dzieci o odsłonięcie”.

      „Odwracamy się, kochani! – dudni gromki baryton wodzireja. – I oto… Cały z czekolady… białej…”.

      Coś idzie nie tak i odziane w białe koszulki dzieciaki mocują się z osłaniającym orła całunem znacznie dłużej, niż to było przewidziane. Brakowałoby tylko, żeby przy tym odkrywaniu odpadła mu czekoladowa główka. I tak ma już w sobie tyle z Misia.

      „I gramy Orzeł może – nie traci rezonu wodzirej – nasz hymn, proszę!” Rozlegają się skoczne dźwięki i z głośników płynie optymistyczny tekst napisany specjalnie na potrzeby akcji przez Artura Andrusa (wówczas gwiazdę Trójki, dziś na uchodźstwie w RMF Classic):

      Możesz nosić okulary,

      Możesz kontraktować zboże,

      Czesać się jak Zygmunt Stary,

      Jesteś orzeł. Orzeł może.

      Spodnie możesz nosić szersze,

      A na bluzce wilkołaki,

      Ręcznie przepisywać wiersze,

      O, na przykład taki:

      Człowieku! No przecież,

      Jak sam nie chcesz, to się nie ciesz,

      Ale niech cię tak nie peszą

      Ci, co się do ciebie cieszą,

      Chudzi, grubi,

      Starzy, młodzi,

      Daj się lubić,

      Co ci szkodzi?

      „Balony do góry, kciuki do góry!” – komenderuje wodzirej. Prezydent macha wesoło ze sceny. Obok niego w takt muzyki kiwają się uśmiechnięty redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” i szefowa Trójki.

      Możesz wracać z biblioteki

      O nieprzyzwoitej porze,

      Regulować brwi i rzeki,

      Jesteś orzeł. Orzeł może.

      „Może być optymistycznie, może być fajnie, może być cool, może być pozytywnie!” – skanduje w ekstazie wodzirej. Wśród zgromadzonych nieśmiało kołysze się kilka różowych balonów. Przestrzeń przed Pałacem Prezydenckim rozbrzmiewa śmiechem, który momentalnie ginie, rozproszony między budynkami. Śmiejących się jest zbyt mało, ich radość zbyt wymuszona i niepewna.

      A przecież jest jeszcze duch miejsca. Nie zapominajmy, że wszystko odbywa się w tej samej przestrzeni, gdzie zaledwie trzy lata wcześniej toczyła się wojna o krzyż, gdzie wciąż odbywają się smoleńskie miesięcznice. Nie tak łatwo egzorcyzmować z bruku i murów smutek, napięcie, poczucie krzywdy…

      […] Możesz poznać w leśnej głuszy,

      Miłych państwa z Państwa Środka,

      Jeśli z domu się nie ruszysz,

      Trudno będzie kogoś spotkać.

      Możesz poczuć w sercu kłucie,

      Może zrobić się przyjemnie,

      Tylko raz się do mnie uciesz,

      Uśmiechnij się ze mnie.

      A potem wszyscy patrzą w niebo, gdzie – jak zapowiada mistrz ceremonii – wkrótce ma się pojawić helikopter i „zrzucić ulotki związane z akcją »Orzeł może«, które to ulotki zbieramy oczywiście i zamieniamy na nagrody”. Patrzę na te wyciągnięte szyje, śledzę spojrzenia wbite w nadlatujący helikopter. Teraz skojarzenie z filmem Barei jest już nieubłagane.

      Na pamiątkę tego brzemiennego w skutki spotkania Andrzej Siezieniewski, wówczas prezes zarządu Polskiego Radia, wręcza prezydenckiej parze zegarki z godłem akcji – białym orłem. Ale takim innym. Na różowym tle, z karykaturalnie wielkimi skrzydłami. Jednym z nich pokazuje znak „OK”, łącząc kciuk i palec wskazujący, czy raczej pióro wskazujące. „Polaku, nie bądź ponury. Rozwiń skrzydła, dziób do góry!” – głosi hasło akcji.

      „Orzeł może!” – wykrzykuje ktoś zbyt blisko mikrofonu, gdy Komorowski triumfalnym gestem unosi otrzymany właśnie czasomierz.

      „Tu widać, że orzeł może bardzo wiele! Nawet ma podobno panować nad czasem. Dostałem piękny zegarek”.

      Gdyby tak zegarek z orłem naprawdę pozwolił Komorowskiemu zapanować nad czasem! Gdyby mógł przenieść się z powrotem do 2013 roku na Krakowskie Przedmieście, by uniknąć popełnionych wtedy błędów… Dziś już dobrze wie, jak surowo bogowie karzą śmiertelników za znieważenie zwierzęcia totemicznego. Ale to znowu tylko szczeniackie fantazje, poważne jak zegarek z kreskówkowym orłem. A może zresztą już wtedy było za późno? Może Annuszka już rozlała olej słonecznikowy i wszystko było przesądzone?4

      Zapewne było przesądzone. Bo kilkanaście miesięcy wcześniej, 11 listopada 2011 roku odbył się w Warszawie pierwszy głośny Marsz Niepodległości. Choć wydarzenie to ma długą tradycję – środowiska narodowe rokrocznie demonstrują w stolicy już od lat dziewięćdziesiątych – to marsz reklamowany na plakatach trzema parami jedynek był pierwszym tak masowym. Szacuje się, że wzięło w nim udział dwadzieścia tysięcy demonstrantów. Był także pierwszym, który wzbudził tyle kontrowersji. Na długo przed wymarszem rozgłos zapewniły mu zapowiedzi blokady ze strony akcji Kolorowa Niepodległa. Po wydarzeniu mówiło się głównie o towarzyszących mu zamieszkach – rzucanych kostkach brukowych, spalonym przez chuliganów wozie transmisyjnym TVN, a także o agresji ze strony niemieckich bojówek antyfaszystowskich.

      Błędem byłoby jednak ocenianie Marszu Niepodległości jedynie przez pryzmat medialnych relacji skupionych na tym, co ekstremalne. Dostępny materiał archiwalny pokazujący pochód potwierdza jednoznacznie, że jest to obraz fałszywy. Esencją tego marszu nie były burdy z policją i chuligańskie wybryki, lecz wspólna, synchroniczna manifestacja patriotyzmu w obliczu wroga.

      Na filmie udostępnionym przez organizatorów widzimy tysiące uczestników. Głównie młodych mężczyzn. Jest już ciemno. Blask ulicznych latarni przydaje wydarzeniu tajemniczej, podniosłej aury. Wrażenie potęgują jeszcze czerwone race, które zastąpiły na pochodach fatalnie kojarzące się pochodnie.

      Ten marsz także określiłbym jako radosny. Być może nawet bardziej niż święto flagi przed Pałacem Prezydenckim. To jednak inna radość. Podniosła, a zarazem naturalna; pewna siebie, choć celebrowana w poczuciu zagrożenia. Tutaj każdy wie, co ma robić. Nie ma miejsca na niezręczną ciszę, zmylenie kroku, usterki z płótnem zaczepionym o orła. „Przyszłość należy do nas!”5 – zapowiadają organizatorzy imprezy i można odnieść wrażenie, że wierzą w to, co mówią.

      Wśród symboli wyraźnie dominują biało-czerwona flaga i narodowe godło. Gdzieniegdzie widuje się też wełniane czapki w klubowych barwach. Pośród niesionych transparentów najczęstsze są te z emblematami organizacji stojących za marszem i sympatyzujących z nim: ONR, Młodzież Wszechpolska, Obóz Wielkiej Polski, Stowarzyszenie Solidarność Walcząca, Liga Obrony Suwerenności…

      Są także transparenty autorskie. Wśród kilkudziesięciu haseł, które dało się odczytać, nie znalazłem żadnych wzywających do agresji czy nienawiści. Co nie znaczy, że nie są one skierowane przeciw licznym wrogom czyhającym na polską niepodległość. „Czy Polska ma być drugą Palestyną?” – głosi najbardziej kontrowersyjny napis na transparencie tuż przy czole pochodu. „11 listopada, Święto Wolnych Polaków. Panie Michnik i TVN: nie jestem faszystą i antysemitą. Wolny Polak W. Bonkowski”. To znane nazwisko i charakterystyczny

Скачать книгу


<p>4</p>

W podobnym tonie omawia to wydarzenie Adam Leszczyński: „Oglądanie telewizyjnych relacji z kulminacyjnego momentu całej akcji – odsłonięcia przed Pałacem Prezydenckim wielkiego orła z czekolady – może nawet dziś przyprawić o mdłości. Nie dlatego, że organizatorzy akcji nie mieli dobrych intencji. Ewidentnie jednak czuli się nie na miejscu, ich radość z daleka wyglądała na udawaną i zachowywali się tak, jak gdyby nie bardzo wiedzieli, co właściwie mają ze sobą zrobić. Wyglądali tak, jak gdyby właśnie sobie powiedzieli: »W porządku, czyli ustaliliśmy, że od dzisiaj jesteśmy dla siebie mili. Od czego zaczynamy?«”. (A. Leszczyński, No dno po prostu jest Polska, EPUB, Warszawa 2017, rozdz. 8).

<p>5</p>

Tymi słowami, wprost zaczerpniętymi ze złowróżbnej sceny z Kabaretu, kończy się artykuł wstępny w broszurze dystrybuowanej wśród uczestników marszu. ([Artykuł wstępny], „Polityka Narodowa”, wyd. specjalne, 11.11.2011, s. 1).