Скачать книгу

po nim śladu, a Liliana czeka na podwiezienie do pracy.

      Odpowiedź numer trzy: Lombardo dzwoni do żony, uprzedzając, że wpadnie na jakiś czas do domu, bo będzie tędy przejeżdżał. Ta rozmowa miała miejsce wtedy, kiedy Montalbano siedział u Lombardich. Liliana mówi mu, żeby się nie pojawiał, bo jest zajęta. Kłócą się, ale potem mąż robi to, o co prosi go żona.

      Nieuchronna konkluzja: Lombarda w ogóle nie obchodzi, jak zachowuje się jego żona.

      A wszystko to można wziąć pod uwagę, jeśli Fazio się nie pomylił.

      – Komisarzu, tu jest taki, co się nazywa Arrigone, i chciałby osobiście zaraz z pana osobą porozmawiać.

      – Na linii czy tu na miejscu?

      – Na miejscu.

      – Powiedział ci, o co chodzi?

      – Nie.

      – No dobrze, wprowadź go.

      W drzwiach pojawił się Catarella, który usuwając się na bok, powiedział:

      – Pan Arrigone.

      – Arnone, Angelino Arnone – poprawił go wchodzący mężczyzna.

      Miał około sześćdziesiątki, był łysy i niski. Mimo markowych ubrań i butów, które musiały kosztować fortunę, widać było, że pochodzi ze wsi.

      – Zaczekaj – powiedział komisarz do Catarelli.

      Po czym zwrócił się do Arnonego:

      – Jeśli się nie mylę, pan jest właścicielem magazynu, przed którym…

      – Zgadza się.

      – Catarella, poproś tu do mnie Fazia i Augella, jeśli są.

      – Migusiem, komisarzu.

      – Tymczasem proszę siadać, panie Arnone.

      Mężczyzna przysiadł na brzegu krzesła. Musiał być zdenerwowany, bo wytarł chusteczką spocone czoło. Może temu biedakowi było po prostu gorąco.

      Weszli Augello i Fazio.

      – Wy już się znacie, panowie? – zapytał komisarz.

      – Tak, tak – odpowiedzieli chórem.

      Kiedy już wszyscy usiedli, Montalbano spojrzał pytająco na Arnonego.

      Ten zaś, zanim odpowiedział na pytanie, wytarł chustką twarz i szyję. To nie upał, był zdenerwowany.

      – Myślałem, że ta bomba… no, że to mnie nie dotyczy. I tak powiedziałem tym panom.

      – Może pan mnie to powtórzyć? – spytał Montalbano.

      – Co mam powtórzyć?

      – Powód, dla którego był pan przekonany, że bomba pana nie dotyczyła.

      – No bo.... – zaczął Arnone.

      I tu się zatrzymał.

      – „No bo” mnie nie wystarcza – powiedział komisarz.

      – No bo… ja to nie mam żadnych wrogów.

      – Panie Arnone, ponieważ pan mnie obraża, proszę natychmiast opuścić ten pokój.

      Arnone zaczął silnie się pocić. Chustka była już całkowicie mokra.

      – Ja… ja pana obrażam?

      – Pośrednio uznał mnie pan za kretyna, deklarując, że nie ma wrogów. A zatem albo zdradzi pan powód dzisiejszej wizyty, albo proszę wyjść.

      – Dostałem anonim.

      – Kiedy?

      – Teraz, kiedy chodził listonosz.

      – To pogróżki?

      – Tak.

      – Proszę mi go dać.

      Arnone wsadził rękę do kieszeni, wyciągnął kopertę i położył ją na biurku.

      Montalbano nie dotknął jej.

      – Ile ma linijek? – zapytał.

      Arnone kompletnie zgłupiał. Popatrzył na Fazia, na Augella i potem spojrzał na komisarza.

      – Nie rozumiem.

      – Pytam tylko, czy pamięta pan, ile list ma linijek. Fazio, może dasz panu coś na ten pot?

      Fazio podał mu papierową chusteczkę.

      – Nie pamiętam.

      – Ale list pan przeczytał?

      – Oczywiście.

      – Ile razy?

      – Nnno, cztery, pięć razy.

      – I nie pamięta pan, ile ma linijek?

      Wreszcie wziął kopertę.

      Adres napisano drukowanymi literami:

ANGELINO ARNONEULICA ALLORO 122VIGÀTA

      Montalbano wyjął z niej kartkę złożoną na pół i podał kopertę Augellowi.

      List też napisano drukowanymi literami. Komisarz przeczytał go głośno.

      WIESZ, ŻE BOMBA BYŁA PODŁOŻONA POD TWÓJ MAGAZYN I WIESZ DLACZEGO

      – Tylko półtorej linijki, panie Arnone – skomentował Montalbano.

      Arnone nie odezwał się.

      – Pan w to wierzy?

      – W co?

      – W anonim.

      – Skoro mi go przysłali…

      – Pan zbyt szybko zmienia zdanie, muszę to panu powiedzieć. Najpierw nie wierzy pan, że bombę podłożono pod pana magazyn, a potem, kiedy dostał pan anonim…

      Potrząsnął ze smutkiem głową.

      – W ten sposób miesza mi pan w głowie. Dajmy spokój. Zostawmy to. Tak więc teraz pan uważa, że bomba przeznaczona była dla pańskiego magazynu?

      – Tak jest.

      – A jeśli potem wyślą inny anonim, który będzie twierdził co innego, i zmieni pan zdanie?

      Arnone był u kresu sił. Pokręcił tylko przecząco głową.

      – Czego pan od nas oczekuje, panie Arnone? Ochrony?

      – Przyszedłem tu… tylko po to, żeby powiedzieć, że się pomyliłem. I tyle.

      – Tak więc teraz przyznaje pan, że ma wrogów?

      Arnone rozłożył ręce.

      – Proszę odpowiedzieć słowami.

      – Tak.

      – Ale dlaczego ktoś, wiedząc, że ma wrogów, nie występuje o ochronę?

      Faziowi zrobiło się żal Arnonego i podał mu kolejną chusteczkę.

      – Jeśli… jeśli chcecie mi ją dać… no tę ochronę…

      – W takim razie musi pan z nami współpracować.

      – Jjjak… jak to?

      – Podając mi nazwisko kogoś, kogo uważa pan za swojego wroga.

      Twarz Arnonego była teraz prawie zielona.

      – Ale… no muszę się zastanowić.

      – Doskonale pana rozumiem. Proszę spokojnie pomyśleć i skontaktować się potem z panem Augello.

      Wstał. Pozostali też się podnieśli.

      – Dziękuję, że spełnił pan swój obywatelski obowiązek. Do widzenia. Fazio, odprowadź pana.

      – Nie

Скачать книгу