Скачать книгу

białą kopertę. Ręka trzęsła mu się tak, że nie mógł jej otworzyć, ledwie świadom zdumionych spojrzeń stojących obok kobiet.

      Zawartość była równie zwyczajna. Biały bilecik, a na nim słowa napisane czarnym atramentem. To samo ozdobne pismo co w listach. Przez chwilę patrzył na zapisane linijki, potem pociemniało mu w oczach.

      B yła taka piękna, nigdy nie widział nic piękniejszego. Na dodatek pięknie pachniała. Długie włosy nosiła zaczesane do tyłu, przytrzymywała je białą wstążką. Lśniły tak, że musiał zmrużyć oczy. Niepewnie zrobił krok w jej kierunku, nie wiedząc, czy wolno mu uczestniczyć w tym pięknie. Otworzyła ramiona, podbiegł do niej, zostawiając za sobą mrok i zło. Otuliła go biel, światło, zapach kwiatów i jedwabiste włosy dotykające jego policzka.

      – Teraz ty jesteś moją mamą? – spytał, odrywając się od niej niechętnie i cofając o krok. – Na pewno? – Ciągle mu się wydawało, że zaraz ktoś wejdzie i zepsuje wszystko, mówiąc szorstko, że wszystko to mu się przyśniło. Że ktoś tak cudowny nie mógłby być matką kogoś takiego jak on.

      Ale nikt nie przyszedł, nikt nic takiego nie powiedział. Za to ona znów skinęła głową, a wtedy już nic nie mogło go powstrzymać. Rzucił się jej w ramiona, jakby miał w nich zostać na zawsze. Gdzieś w jego głowie próbowały się przebić inne obrazy, zapachy i dźwięki, ale przyćmił je zapach kwiatów i szelest jej garsonki. Odepchnął je od siebie, zmusił, żeby zniknęły, żeby zostało tylko to coś nowego, fantastycznego. Nie do wiary.

      Podniósł wzrok na swoją nową mamę i poczuł, że ze szczęścia serce bije mu dwa razy szybciej. Wzięła go za rękę, by go zabrać, a on bez protestu poszedł z nią.

      – Słyszałem, że mieliście wczoraj niezłe przedstawienie. Jak ten Christian mógł się tak zachować? Żeby się upić przy takiej okazji? – Kenneth Bengtsson zjawił się w biurze dość późno, po trudnym przedpołudniu w domu. Położył kurtkę na kanapie, ale widząc pełne dezaprobaty spojrzenie Erika, powiesił ją na wieszaku w przedpokoju.

      – Rzeczywiście, żałosne zakończenie wieczoru – odparł Erik. – Z drugiej strony Louise najwyraźniej miała zamiar iść na całość, więc przynajmniej to mnie ominęło.

      – Aż tak źle? – spytał Kenneth, patrząc na Erika, który nie miał w zwyczaju zwierzać się ze swoich problemów. Zawsze tak było, i w dzieciństwie, i potem, gdy dorośli. Erik zachowywał się tak, jakby robił Kennethowi łaskę, zadając się z nim. Gdyby nie to, że Kenneth naprawdę miał mu coś do zaoferowania, o żadnej przyjaźni nie byłoby mowy. Już kiedyś tak było, gdy Erik studiował na uniwersytecie i pracował w Göteborgu, a Kenneth został we Fjällbace i otworzył niewielkie biuro rachunkowe. Z czasem zaczęło się cieszyć większym wzięciem.

      Kenneth miał pewien talent. Zdawał sobie sprawę, że nie jest ani szczególnie przystojny, ani uroczy, i nie łudził się, że poziomem inteligencji wyrasta ponad przeciętność. Ale miał szczególny talent do żonglowania liczbami. Sporządzając bilanse, dryblował sumami, jakby był Davidem Beckhamem księgowości. Ta biegłość w połączeniu z umiejętnością zjednywania sobie pracowników urzędu podatkowego sprawiła, że po raz pierwszy stał się dla Erika kimś arcyważnym. I oczywistym partnerem, gdy Erik postanowił działać na niezwykle zyskownym rynku budowlanym na zachodnim wybrzeżu. Pokazał Kennethowi wyraźnie, gdzie jego miejsce: Kenneth został właścicielem tylko jednej trzeciej firmy, nie połowy, do czego miałby prawo z uwagi na swój wkład. Ale Kennethowi to nie przeszkadzało. Nie zależało mu na bogactwie ani na władzy. Wystarczało mu, że robi to, co umie, i że jest wspólnikiem Erika.

      – Naprawdę sam już nie wiem, co zrobić z Louise – powiedział Erik, wstając z krzesła. – Gdyby nie dzieci… – Potrząsnął głową i włożył płaszcz.

      Kenneth ze zrozumieniem kiwnął głową. Wiedział, o co mu chodzi. Przecież nie o dzieci. Przed rozwodem z Louise powstrzymywała go tylko świadomość, że musiałby jej oddać połowę majątku i dochodów firmy.

      – Wychodzę na nieco dłuższy lunch. Nie będzie mnie jakiś czas.

      – Okej – odparł Kenneth. A jakże, dłuższy lunch.

      – Zastałam Christiana? – Erika stała na schodkach przed domem Thydellów.

      Sanna zawahała się, ale odsunęła się od drzwi, żeby ją wpuścić.

      – Jest na górze, w swoim pokoju. Siedzi przed komputerem i gapi się w ekran.

      – Mogę do niego iść?

      Sanna kiwnęła głową.

      – Proszę. Gdy ja do niego mówię, nic nie dociera. Może tobie się uda.

      Erika spojrzała na nią badawczo, bo powiedziała to gorzkim tonem. Była wyraźnie zmęczona, ale było w tym coś jeszcze, coś, czego Erika nie potrafiła nazwać.

      – Zobaczę, co się da zrobić. – Z trudem weszła po schodach, podtrzymując ręką brzuch. Niby niewielki wysiłek, a czuła się, jakby wyciśnięto z niej ostatnie soki.

      – Cześć. – Ostrożnie zapukała w otwarte drzwi. Christian odwrócił się na fotelu. Ekran komputera był czarny. – Nieźle nas wczoraj wystraszyłeś – powiedziała, siadając na fotelu stojącym w rogu.

      – To tylko małe przemęczenie – odparł Christian. Miał głębokie cienie wokół oczu, dłonie lekko mu drżały. – Poza tym martwi mnie ta historia z Magnusem.

      – Na pewno nic innego? – Wyszło nieco ostrzej, niż zamierzała. – Wczoraj to znalazłam i zabrałam ze sobą. – Pogrzebała w kieszeni i wyjęła bilecik, który doczepiono do wiązanki białych lilii. – Musiałeś zgubić.

      Christian spojrzał na bilecik.

      – Zabierz to.

      – Co tu jest napisane? Co to znaczy? – Spojrzała na niego z troską. Zaczęła go już uważać za przyjaciela.

      Milczał. Erika powtórzyła, tym razem łagodniej:

      – Christianie, co to znaczy? Wczoraj zareagowałeś bardzo mocno, więc nie wmawiaj mi, że to tylko przemęczenie.

      Wciąż nie odpowiadał. Ciszę przerwał głos Sanny od drzwi:

      – Opowiedz o listach.

      Stojąc na progu, czekała na odpowiedź męża. Jeszcze przez chwilę panowała cisza. W końcu Christian z westchnieniem sięgnął do dolnej szuflady i rzucił na biurko plik listów.

      – Dostaję je od jakiegoś czasu.

      Erika ostrożnie przejrzała listy. Białe arkusze zapisane czarnym atramentem. Bez wątpienia ten sam charakter pisma co na bileciku, który ze sobą przyniosła. Również słowa wydawały się znajome. Sformułowania inne, ale temat ten sam. Chwyciła list leżący na wierzchu i głośno odczytała:

      „Ona idzie obok ciebie, podąża za tobą. Nie masz prawa rozporządzać swoim życiem. To jej prawo”. – Ze zdumieniem spojrzała na Christiana znad kartki. – O co chodzi? Rozumiesz coś z tego?

      – Nie – odparł szybko i zdecydowanie. – Nie mam pojęcia. Nic mi nie wiadomo o tym, żeby ktoś mi źle życzył. I nie wiem, kim jest o n a. Trzeba było je wyrzucić – powiedział, sięgając po listy, ale Erika nie wyciągnęła ręki, żeby mu je oddać.

      – Powinieneś to zgłosić na policję.

      Christian potrząsnął głową.

      – To nie ma sensu. Ktoś bawi się moim kosztem.

      – To nie wygląda na

Скачать книгу