Скачать книгу

Tak.

      – Chciał­bym z nim jesz­cze za­mie­nić dwa sło­wa.

      Cie­ślak wy­szedł i po chwi­li wró­cił z sier­żan­tem.

      – Czy ta dziew­czy­na przy­szła do ko­men­dy sama? – spy­tał Do­wnar.

      – Sama, to­wa­rzy­szu ma­jo­rze.

      – I nikt za nią nie szedł?

      – Nikt.

      – Ale mo­gło się zda­rzyć, że ktoś za nią wszedł, a wy­ście tego nie za­uwa­ży­li.

      – Tak mo­gło być – przy­znał Kraw­czyk. – Ruch był wte­dy dość duży. Mo­głem nie za­uwa­żyć.

      – Czy dziew­czy­na mia­ła ze sobą to­reb­kę?

      – Mia­ła.

      – Je­ste­ście tego pew­ni?

      – Je­stem zu­peł­nie pe­wien, to­wa­rzy­szu ma­jo­rze. Mia­ła czer­wo­ną to­reb­kę, taką tro­chę błysz­czą­cą, jak to te­raz mod­ne.

      – Mnie coś ma­jor nie wie­rzy – mruk­nął Ba­czyń­ski.

      – Wie­rzę, wie­rzę – uśmiech­nął się Do­wnar – ale mało to spo­ty­ka­my na uli­cy dziew­czyn z czer­wo­ny­mi to­reb­ka­mi? Mo­gło wam się po­my­lić. Za­wsze le­piej się upew­nić. Po­wiedz­cie mi jesz­cze, ko­lego Kraw­czyk – zwró­cił się do sier­żan­ta – czy ni­g­dy nie wi­dzie­li­ście tej dziew­czy­ny? Może gdzieś przy­pad­ko­wo…?

      – Ni­g­dy jej nie wi­dzia­łem, to­wa­rzy­szu ma­jo­rze. Był­bym ją za­pa­mię­tał. Ład­na była. Szko­da, że ten ban­dzior ją wy­koń­czył.

      – Dla­cze­go przy­pusz­cza­cie, że zbrod­ni do­ko­nał męż­czy­zna?

      – Bo nóż to mę­ska rzecz. Nie znam wy­pad­ku, żeby ko­bie­ta maj­chrem się po­słu­ży­ła. Brzy­twa to się jesz­cze zda­rza, osta­tecz­nie ży­let­ka, ale nóż…

      – Bab­ka naj­chęt­niej coś do zup­ki do­sy­pie – wtrą­cił Ba­czyń­ski.

      – To praw­da – przy­znał Do­wnar. – Ko­bie­ty rzad­ko po­słu­gu­ją się no­żem w ce­lach zbrod­ni­czych, ale nie ma re­gu­ły bez wy­jąt­ku. W da­nym wy­pad­ku naj­praw­do­po­dob­niej mamy do czy­nie­nia z no­żem sprę­ży­no­wym. Na­ci­snąć sprę­ży­nę mo­gła rów­nie do­brze ko­bie­ta, jak i męż­czy­zna. Cie­ka­we, z ja­kie­go śro­do­wi­ska po­cho­dzi­ła ta dziew­czy­na?

      – Są­dząc z wy­glą­du, chy­ba z ro­dzi­ny in­te­li­genc­kiej – po­wie­dział Ba­czyń­ski – ale wią­zan­ka, któ­rą po­czę­sto­wa­ła Sta­szka, wska­zy­wa­ła­by ra­czej na śro­do­wi­sko mie­sza­ne. Cho­ciaż dzi­siaj to ni­g­dy nic nie wia­do­mo, hra­bia wy­sła­wia się jak ban­dzior, a ban­dzior jak hra­bia. Cza­sem trud­no się po­ła­pać. Ale fakt, że ob­sztorc był fa­cho­wy.

      Cie­ślak do­tknął ra­mie­nia przy­ja­cie­la.

      – Mó­wi­łeś, że od razu zwró­ci­ła się do mnie z tą prze­mo­wą. To chy­ba pro­ste, ja je­stem w mun­du­rze i sie­dzia­łem za biur­kiem, a ty po cy­wil­ne­mu i sie­dzia­łeś z boku.

      – Nie tłu­macz się, nie tłu­macz – ro­ze­śmiał się gru­by Mie­cio. – W są­dzie się bę­dziesz tłu­ma­czył.

      Do­wnar prze­słu­chał jesz­cze mi­li­cjan­tów, któ­rzy pod­czas ca­łe­go in­cy­den­tu znaj­do­wa­li się w ko­men­dzie, w hal­lu, nikt jed­nak nie po­tra­fił nic do­dać ta­kie­go, co mo­gło­by do­po­móc w zi­den­ty­fi­ko­wa­niu de­nat­ki. Ow­szem, wi­dzie­li ład­ną, ele­ganc­ką dziew­czy­nę, sły­sze­li krzy­ki w po­ko­ju ofi­ce­ra dy­żur­ne­go, ale nic poza tym. Nie było sen­su tra­cić czas na dal­sze, ja­ło­we roz­mo­wy. Do­wnar po­je­chał do Za­kła­du Me­dy­cy­ny Są­do­wej.

      Opi­nia wy­da­na przez dok­to­ra Ziem­bę oka­za­ła się słusz­na. Dziew­czy­nę za­mor­do­wa­no no­żem, wbi­tym z dużą siłą pod lewą ło­pat­kę. Oko­licz­no­ści, w ja­kich zo­sta­ła po­peł­nio­na zbrod­nia, wska­zy­wa­ły, że naj­praw­do­po­dob­niej był to nóż sprę­ży­no­wy. Ta hi­po­te­za, któ­rą na sa­mym po­cząt­ku pod­trzy­mał dok­tor Ziem­ba, sko­ja­rzy­ła się Do­wna­ro­wi z mo­rzem. Naj­czę­ściej ma­ry­na­rze przy­wo­żą sprę­ży­nowe noże z da­le­kich kra­jów. Do­brze by­ło­by spę­dzić kil­ka upal­nych dni na Wy­brze­żu. Mgli­ste przy­pusz­cze­nie nie było jed­nak do­sta­tecz­ną pod­sta­wą do od­by­cia służ­bo­wej po­dró­ży do So­po­tu, Gdy­ni czy Gdań­ska.

      W jaki spo­sób usta­lić toż­sa­mość za­mor­do­wa­nej dziew­czy­ny? Na to py­ta­nie na­le­ża­ło jak naj­szyb­ciej od­po­wie­dzieć, żeby ru­szyć do­cho­dze­nie z mar­twe­go punk­tu.

      Skru­pu­lat­ne oglę­dzi­ny gar­de­ro­by de­na­tki dały pierw­szy punkt za­cze­pie­nia. Ja­sne spodnie z ela­no­ba­weł­ny, bia­łe, sty­lo­no­we maj­tecz­ki, san­da­ły, bia­ły sta­ni­czek i… mę­ska ko­szul­ka ob­la­mo­wa­na żół­tą ta­siem­ką. Na dole ko­szul­ki ktoś na­pi­sał czer­wo­nym tu­szem: P 4759/11/ab. To już było coś, kon­kret­ny ślad. Na­le­ża­ło te­raz na­wią­zać kon­takt z war­szaw­ski­mi pral­nia­mi i stwier­dzić, któ­ra pral­nia tak zna­czy bie­li­znę.

      * * *

      Żmud­na to była pra­ca. Do­wnar otrzy­mał do po­mo­cy po­rucz­ni­ka Ol­szew­skie­go i sier­żan­ta Pa­ku­łę. Stra­ci­li dużo cza­su, ale wresz­cie zna­leź­li.

      Na Ho­żej, za­raz za księ­gar­nią znaj­du­je się skle­pio­na bra­ma, przez któ­rą wcho­dzi się na ob­szer­ne po­dwó­rze, oto­czo­ne klat­kami scho­do­wy­mi. Na koń­cu tego pod­wó­rza ma swo­ją sie­dzi­bę spół­dziel­nia „Pra­ca Ko­biet”. Tu pie­rze się bie­li­znę po­ście­lo­wą, oso­bi­stą, ko­szu­le mę­skie.

      Sym­pa­tycz­na, po­god­ne­go uspo­so­bie­nia pani przyj­rza­ła się uważ­nie czer­wo­ne­mu na­pi­so­wi.

      – Tak, to na­sze zna­ko­wa­nie – stwier­dzi­ła bez wa­ha­nia.

      Do­wnar po­czuł, że nowe ży­cie w nie­go wstę­pu­je.

      – Czy mo­gła­by pani spraw­dzić, czy­ja to ko­szul­ka? – spy­tał z we­so­łym uśmie­chem.

      Spraw­dza­nie trwa­ło do­syć dłu­go. Dow­nar jed­nak uzbro­ił się w cier­pli­wość i od cza­su do cza­su za­chę­cał uprzej­mą pa­nią ja­kimś mi­łym słów­kiem.

      – Jest! – wy­krzyk­nę­ła wresz­cie trium­fal­nie. – Zbi­gniew Pa­wel­ski.

      – Dzię­ku­ję ser­decz­nie – po­wie­dział Do­wnar, ocie­ra­jąc spo­co­ne czo­ło. – Czy ma pani za­pi­sa­ny tak­że ad­res tego klien­ta?

      – Oczy­wi­ście.

      * * *

      Wła­ści­ciel

Скачать книгу