Скачать книгу

po jedną i obwiązał nadgarstek, przykuwając się w ten sposób do wiosła i ławki.

      Zadziałało. Przestał się ześlizgiwać. Wkrótce był w stanie też wiosłować.

      Wszyscy wokół wrócili do wioseł. Reece usiadł przed nim. Ich łódź ruszyła z miejsca. Chwilę potem Thor zobaczył, że ściana deszczu rozjaśnia się przed nimi.

      Wiosłował uparcie, skóra go piekła od tego dziwnego deszczu, a każdy mięsień dosłownie wył z bólu. W końcu dźwięk deszczu zaczął cichnąć. Thor czuł, że na jego głowę spada coraz słabszy strumień. Po chwili wypłynęli na wypełnione słońcem wody.

      Thor rozejrzał się. Był w szoku. Była to najdziwniejsza rzecz, jaką do tej pory widział w swoim życiu: połowa łodzi błyszczała w słońcu, a druga tonęła w ulewie.

      W końcu, zawieszone na czystym, niebiesko–żółtym niebie słońce, objęło swymi ciepłymi promieniami całą łódź. Zapanowała cisza. Deszczowa ściana znikła wkrótce z ich oczu i wszyscy popatrzyli na siebie ze zdumieniem. Poczuli się, jakby przeszli przez kurtynę do innego świata.

      – SPOCZNIJ! – wrzasnął Kolk.

      Wszyscy chłopcy puścili swe wiosła wydając z siebie jeden zbiorowy jęk, dysząc i próbując złapać oddech. Thor czuł, jak każdy jego mięsień drży. Był wdzięczny za chwilę przerwy. Osunął się na miejsce, łapiąc oddech szeroko otwartymi ustami i spróbował ulżyć swym mięśniom kompletnie się rozluźniając. Ich łódź kołysała się łagodnie na tych nieznanych mu wodach.

      W końcu doszedł do siebie, wstał i rozejrzał się. Spojrzał w dół na wodę i stwierdził, że zmieniła kolor. Teraz miała jaskrawą, jasnoczerwoną barwę. Wpłynęli na zupełnie inne morze.

      – Smocze Morze – powiedział Reece stojący obok i również spoglądający na wodę. – Powiadają, że jego kolor od krwi ofiar pochodzi.

      Thor przyjrzał się wodzie jeszcze raz. Gdzieniegdzie wydobywały się na jego powierzchnię pęcherzyki powietrza, a w niewielkim oddaleniu pojawiały się co chwilę dziwne stworzenia. Żadne z nich nie zawisło w powietrzu na tyle, żeby zdążył przyjrzeć się mu dokładnie. Nie chciał jednak ryzykować i nachylać się niżej.

      Thor odwrócił się i rozejrzał próbując pojąć to, co właśnie widział. Wszystko tutaj, po tej stronie deszczowej ściany wyglądało obco, było tak odmienne. W powietrzu, nisko nad wodą zawisła nawet delikatna czerwona mgła. Na horyzoncie natomiast widniały dziesiątki małych wysepek rozmieszczonych niczym kamienie w strumieniu.

      Nagle podniósł się mocny wiatr i Kolk krzyknął:

      – PODNIEŚĆ ŻAGLE!

      Thor skoczył wraz z pozostałymi chłopcami do żagli, chwycił linę i zaczął podciągać żagiel w górę, aż ten złapał wiatr. Wszystkie żagle wydęły się od wiejącej bryzy i ich łódź ruszyła szybko do przodu, wprost na widniejące na horyzoncie wysepki. Łódź kołysała się na wielkich falach, które napływały niewiadomo skąd, łagodnie unosząc się i opadając.

      Thor poszedł na dziób, oparł się o reling i rozejrzał. Reece i O’Connor dołączyli do niego z obu stron. Stali przez dłuższą chwilę w ciszy, spoglądając na szybko zbliżające się wyspy. Chłodna bryza koiła ich nadwyrężone ciała i pozwoliła się odprężyć.

      W końcu Thor zauważył, iż płynęli w kierunku jednej z wysp. Z czasem rosła w jego oczach i poczuł chłód na myśl, że oto miał przed sobą cel całej wyprawy.

      – Wyspa Mgieł – powiedział Reece z podziwem.

      Przyglądał się jej w skupieniu. Powoli zaczął rozróżniać kształt – wyboisty, skalisty i jałowy. Rozciągała się na kilka mil w każdym kierunku, wydłużona i wąska, przypominała kształtem końską podkowę. Potężne fale rozbijały się o jej brzegi z grzmotem słyszanym nawet z tej odległości. Woda uderzała z łoskotem w ogromne głazy i tryskała potężnymi kaskadami piany. Za nimi leżał niewielki skrawek lądu, nad którym górowały klify pnące się pionowo w górę hen wysoko. Thor nie mógł dostrzec żadnego miejsca, w którym ich łódź mogłaby bezpiecznie przybić do wyspy.

      Osobliwość tego miejsca potęgowała dodatkowo czerwonawa mgła przykrywająca całą wyspę, niczym rosa iskrząca się w słońcu. Wyspa emanowała złowieszczo czymś nieludzkim i nieziemskim.

      – Powiadają, że leży tu niepokonana od milionów lat – dodał O’Connor. – Jest starsza od Kręgu. Starsza nawet od Imperium.

      – Należy do smoków – nadmienił Elden podchodząc do Reece’a.

      Nagle drugie słońce gwałtownie zniżyło się nad horyzontem, zamieniając słoneczny, jasny dzień niemal w mrok rozświetlany jego ostatnimi promieniami. Niebo nabrało czerwonofioletowej barwy. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nigdy jeszcze nie widział, żeby słońce poruszało się tak szybko. Zastanawiał się, czym jeszcze różniła się ta część świata od jemu znanego.

      – Żyje tu jakiś smok? – spytał Thor.

      Elden potrząsnął głową.

      – Nie, ale słyszałem, że jakiś mieszka niedaleko stąd. Powiadają, że to jego oddech zabarwia tę mgłę na czerwono. W nocy jego oddech unosi się nad sąsiednią wyspą, a za dnia wiatr znosi go tutaj, pokrywając ją całkowicie.

      Nagle usłyszał jakiś hałas. Na początku zabrzmiało to jak dudnienie, jak piorun, na tyle głośny i długotrwały, że potrząsnął całą łodzią. Krohn, który nadal chował się za jego koszulą, dał nura głębiej i zakwilił.

      Wszyscy odwrócili się w kierunku, z którego nadbiegł ów dźwięk. Gdzieś na horyzoncie Thor dostrzegł niewyraźne kontury płomieni liżących zachodzące słońce, po czym ogień pochłonął czarny dym. Wyglądało to, jak wybuch niewielkiego wulkanu.

      – To smok – powiedział Reece. – Jesteśmy na jego terytorium.

      Thor przełknął ślinę. Zamyślił się.

      – To jak my mamy tu być bezpieczni? – spytał O’Connor.

      – Nigdzie nie jesteś bezpieczny – dobiegł ich donośny głos.

      Thor odwrócił się na pięcie i zobaczył Kolka. Ręce oparł na biodrach i przyglądał się horyzontowi nad ich głowami.

      – Na tym polega Rytuał, by każdy dzień przeżyć ryzykując swe życie. To już nie są ćwiczenia. Smok mieszka niedaleko i w każdej chwili może zaatakować. Prawdopodobnie tego nie zrobi, gdyż zazdrośnie strzeże skarbu na własnej wyspie. A smoki nie lubią pozostawiać swoich skarbów bez ochrony. Ale nieraz usłyszycie jego ryk i zobaczycie jego płomienie w nocy. A jeśli rozgniewamy go w jakikolwiek sposób, wszystko może się zdarzyć.

      Thor usłyszał kolejne nisko brzmiące dudnienie. Znów też zobaczył płomienie na horyzoncie. Zbliżali się coraz bardziej do wyspy, a fale rozbijały się o nią z coraz głośniejszym łoskotem. Spojrzał na strzeliste klify, na tę ścianę z kamienia, i zaczął zastanawiać się, jak dotrą tam na szczyt, na suche równinne ziemie.

      – Tylko nie widzę miejsca, gdzie moglibyśmy przybić – powiedział Thor.

      – Nie ma tak łatwo – rzucił Kolk.

      – To jak dotrzemy na ląd? – spytał O’Connor.

      Kolk uśmiechnął się do niego złowieszczo.

      – Popłyniecie.

      Przez chwilę Thor myślał, że Kolk sobie zażartował. Wkrótce jednak wyraz twarzy potwierdził jego słowa. Thor przełknął.

      – Mamy płynąć? – spytał

Скачать книгу