Скачать книгу

Wokół rozpościerała się plątanina gałęzi, pni i korzeni, zwały gleby, gdyż podczas upadku bądź awaryjnego lądowania okręt wykosił chyba hektar młodnika. Na początek należało oczyścić teren, aby w ogóle myśleć o dotarciu w pobliże przypuszczalnego otworu wejściowego na drugiej burcie.

      – Na co czekacie? Bierzcie się do roboty, żwawo – zakomenderowała Pawłowska, odwróciwszy się do grupki żołnierzy przyglądających się z dala tym oględzinom.

      W ruch poszły piły łańcuchowe. Pod czujnym spojrzeniem podporucznika Okonia nikt się nie ociągał, wiedząc, że za bumelanctwo grozi dodatkowa służba. Na co to komu? Wyobrażała sobie wściekłość ludzi zagonionych do roboty. Do czasu pojawienia się ekipy naukowców było tak spokojnie, dla wielu mogło to trwać w nieskończoność. Niemniej Justynę mało interesowały nastroje wśród żołnierzy. Miała ważniejsze sprawy na głowie.

      – Adam, pozwól do mnie na chwilę.

      Doktor inżynier z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technicznego podszedł do niej bez ociągania, otrzepując dłonie – widoczny znak, że prace przy ekshumacji nabrały tempa.

      – Co tym razem?

      – Jak myślisz, ile to może ważyć?

      – Bo ja wiem? – Gil wysunął szczękę do przodu. – Tysiąc ton? Tak przypuszczam. Zależy od zawartości.

      – Czyli o transporcie możemy zapomnieć?

      – Musielibyśmy mieć suwnicę, aby to ruszyć z miejsca. Nie mówię, że się nie da. Jakiś sposób się znajdzie. To w końcu kawał pieprzonego złomu. Pomyśl tylko, ile to będzie wymagało zachodu. Nie mamy platformy, aby to udźwignąć, i popatrz, jaka jest szerokość statku. Nie przejedziemy pod żadnym mostem. Właściwie dokąd chcesz to zatargać?

      – Znajdzie się odpowiednie miejsce.

      – Pewnie tak, tylko po co?

      – Powiem ci później. – Justynie nie spodobał się tok myślenia Adama. Już piętrzył problemy.

      – Jak chcesz.

      Gil odszedł zająć się swoją robotą, a jej nie pozostało nic innego, jak stanąć za plecami pracujących, żeby dopingować ich swoją obecnością i oceniać postępy.

      Musiała przyznać, że robota szła im składnie. Nikt się nie opieprzał. Prawdopodobnie dlatego, że zrobiło się chłodno i należało się rozgrzać albo też chciano jak najszybciej uporać się z tym gównianym zajęciem i udać się na odpoczynek.

      – Wystarczy. Damy sobie radę – powiedziała w końcu, przeciskając się pomiędzy rzędami pracujących. Co ciekawe, nikt nie odszedł. Wszyscy czekali na to, co się teraz wydarzy.

      Klapa w burcie była tej samej wielkości co jej odpowiednik z drugiej strony. Oby tylko tym razem dopisało im szczęście. Pawłowska zbliżyła się, starannie omiatając wzrokiem każdy detal, co nie było łatwe, bowiem wszystko zostało niemiłosiernie zabłocone. Jej błękitne dżinsy wyglądały jak wyciągnięte z pojemnika na odpady. Następnym razem, jak dowie się, że wylądowało UFO, założy wodery. Dobrze, że przynajmniej miała kurtkę przeciwdeszczową.

      Palcami zaczęła usuwać wilgotny osad z miejsca, gdzie – analogicznie do drugiej strony – powinien znajdować się panel sterujący furtą.

      – Pomogę – zaofiarował się młody oficer.

      – Nie trzeba. Poradzę sobie – podziękowała, niemal nie kryjąc oburzenia. Włączył jej się tryb „ja sama”.

      Pracowała wytrwale, aż w końcu jej oczom ukazała się klapa manipulatora. Odchyliła ją w bok. Spodziewała się dyskretnego oświetlenia, a tu nic. Ze dwadzieścia przycisków opatrzonych dziwacznymi symbolami. Poczuła lekki zawód, mimowolnie miała nadzieję na coś bliższego znanym jej cyfrom i literom. Jeżeli wszystkie klawisze służą do wprowadzania kodu, to wieki upłyną, zanim odgadną właściwą sekwencję. Rozczarowana uderzyła pięścią o burtę. Tylko ręka ją zabolała. Zdaje się, że porwała się z motyką na słońce. Chyba że to klawisze sterowania, wtedy…

      Podporucznik, który towarzyszył Justynie przez cały czas, okazał się bystrzejszy, niż to wynikało z jego wieku i wymoczkowatego wyglądu.

      – Proszę spojrzeć. – Oficer wskazał miejsce, gdzie dół furty przylegał do progu.

      – Co tam mamy?

      – Pogięty metal. Walnęli w ziemię i doszło do uszkodzeń. Jest tu półcentymetrowy otwór. To akurat tyle, żeby wcisnąć tam końcówkę łomu.

      – I pan myśli, że to coś da?

      – Można spróbować. – Okoń nie tracił zapału.

      – Proszę działać.

      Odsunęła się na bok, ujrzawszy, jak dwóch innych podoficerów zbliża się z odpowiednim sprzętem. Nie minęła minuta, a do jej uszu doszedł dźwięk gniecionej blachy. Ci faceci naprawdę mieli parę w łapach.

      – Jeszcze raz – dopingował ich Okoń. – Teraz lewarek.

      Praca szła wolno, ale otwór powiększał się wraz z każdym ruchem ramion żołnierzy napierających na dźwignię. Wkrótce szpara zrobiła się na tyle szeroka, że dawało się zajrzeć do środka.

      Justyna odsunęła pomocników na bok i wypinając pośladki, pochyliła się nad dziurą. O elegancji zdecydowała się zapomnieć. Nie obchodziło ją, co teraz myślą faceci. Ważny był efekt pracy.

      Światło latarki wyłoniło z mroku krótki korytarz. Niczego więcej nie dawało się dostrzec. Szkoda, trochę się napaliła.

      – Co widać? – Adam zjawił się nagle tuż obok, w podobnej jak ona pozycji. Omal nie zderzyli się głowami.

      – Nic.

      – Tam jest przejście.

      – Bystry jesteś.

      – Teraz moja kolej.

      – Co chcesz zrobić?

      – Puścimy robota. Chyba nie chcesz tam wchodzić na rympał, nie wiedząc, co się czai za zakrętem.

      – Dobry pomysł.

      – Nigdy mnie nie doceniałaś. – Gil wstał i pomaszerował w stronę wozów, którymi przyjechali.

      – Panowie, nie ociągać się. Jeszcze sporo zostało. – Podporucznik Okoń ponownie przystąpił do działania.

      Justynę rozbolały uszy od tego zgrzytu. W starciu siła ludzkich mięśni kontra technologia obcych wynik był na razie 1:0 dla Ziemian. Dwóch kolejnych osiłków zastąpiło zmęczonych podoficerów i prace ruszyły z nową werwą. Nikt nie odchodził, emocje wzięły górę. Przy stanowisku zorganizowanym przez Gila tłoczyło się mnóstwo ludzi.

      Kiedy tempo powiększania otworu spadło, a szczelina była już wystarczająco wysoka, inżynier postawił na progu wejścia robocika na gąsienicach z kamerą do pracy dziennej i nocnej.

      – Odpalam. – Adam rozcierał zmarznięte palce.

      Mechaniczny zwiadowca gładko przesunął się pod krawędzią furty i znikł w środku. Nie pozostało nic innego, jak obserwować jego postępy na ekranie laptopa. Napięcie sięgnęło zenitu.

      Ciekawe, czy ktoś oprócz nich miał to szczęście, że wszedł na pokład obcej jednostki. Może Amerykanie? Japończycy? A może ktoś jeszcze. Takimi znaleziskami nikt się nie będzie chwalił, bo i po co? To tajne łamane przez poufne i spalić przed przeczytaniem. Każdy z tutaj obecnych wiedział, że bierze udział w nowym wyścigu zbrojeń. Kto przejmie technologię wroga, ten wygra.

      Adam koniuszkiem języka oblizał

Скачать книгу