ТОП просматриваемых книг сайта:
Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson
Читать онлайн.Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-90-1
Автор произведения B.V. Larson
Издательство OSDW Azymut
– To nie pogróżka – odparłem ostrożnie. – Proszę o przysługę.
– Przysługę? Co daje ci do tego prawo?
– No cóż… sporo sobie nawzajem zawdzięczamy. Proszę tylko o krótki postój. Jeśli i tak mamy przestać szukać po sprawdzeniu jeszcze jednej gwiazdy, niech to będzie ta, którą teraz mijamy. Sama pani powiedziała, że prawdopodobieństwo, że zmienią kurs, rośnie z każdym dniem. Ten układ znajduje się wewnątrz obszaru, gdzie mogą to zrobić. Nie pomijajmy go.
– To cię zadowoli?
– Tego nie powiedziałem. Będę zadowolony, jeśli ich znajdziemy.
– W to jestem w stanie uwierzyć – stwierdziła, przyglądając mi się uważnie. – A co ja będę z tego miała?
Próbowałem coś wymyślić, ale początkowo nic nie przychodziło mi do głowy.
– Wspomniała pani o Nagacie – powiedziałem w końcu. – Może to ja mógłbym dostarczać informacji o jego posunięciach?
Usłyszawszy to, uniosła brwi. Skinęła głową z aprobatą i podeszła bliżej mnie.
– To mi się podoba. Najlepsi agenci to podwójni agenci. Zrobisz to dla mnie? Zaryzykujesz wszystko, aby dostarczyć mi informacji o polowaniu na czarownice, jakie wrogowie urządzają w Centrali?
– Jeśli to sprawi, że ten okręt się zatrzyma, to tak.
Odwróciła się, jak gdyby rozważała opcje. Moje oczy, jak zapewne dobrze wiedziała, skupiły się niemal natychmiast na jej pośladkach.
Obejrzała się przez ramię i przyłapała mnie na gorącym uczynku. Uśmiechnęła się.
– Przyjmuję twoją propozycję, James. Będziesz regularnie odwiedzać mój gabinet i składać raport trzy razy w tygodniu, co dwa dni. Rozumiesz?
– Uch… – wydusiłem z siebie, spoglądając na jej twarz i zmuszając się, by nie patrzeć niżej. – Nie do końca. O czym mam mówić? Nagata siedzi na Ziemi.
Przewróciła oczy i westchnęła. Chwyciła mnie za rękę i położyła ją na swoim pośladku.
– Czy teraz wyrażam się jasno?
– O tak… sir.
Byłem zaskoczony, ale szybko się otrząsnąłem. Podszedłem bliżej i zacząłem ją obłapiać. Oparła się o biurko, a ja zdjąłem z niej to, co miała na sobie, czyli tylko odrobinę cienkiej inteligentnej tkaniny. Kochaliśmy się na jej biurku. Miałem nadzieję, że jej gabinet jest dźwiękoszczelny, bo zdecydowanie nie zachowywała ciszy.
– Jeszcze jedno, sir – odezwałem się, gdy skończyliśmy. – Czy mogę mówić pani po imieniu?
Przez chwilę zastanowiła się nad tym.
– Nie, wolałabym, żebyś tego nie robił.
– Dobrze, sir.
Niedługo potem poszedłem sobie, muszę przyznać, że z uśmiechem na twarzy. Można by powiedzieć, że zostałem wykorzystany seksualnie przez swoją przełożoną. Ale cóż, kłamstwem byłoby, gdybym twierdził, że jakoś mi to przeszkadzało.
8.
Kolejnego dnia zatrzymaliśmy się w podwójnym układzie gwiezdnym. Z jakiegoś powodu tym razem nie byłem tak napięty jak podczas naszego pierwszego przystanku. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że nie miałem już większych nadziei na znalezienie napastników, czy dlatego, że miałem okazję nieco się wyżyć.
Leeson przyszedł sprawdzić, jak sobie radzę, kiedy akurat zakładałem pancerz bojowy. Oparł ręce o biodra, na ustach miał krzywy uśmieszek.
– Ty szczwany lisie! – zawołał. – Słyszałem o Turov. Nie wierzę, że udało ci się zatrzymać całą kosmiczną ekspedycję dzięki jednej prywatnej wizycie.
Spojrzałem na niego, przypinając hełm.
– Cokolwiek pan słyszał, sir, to wyolbrzymione plotki. Przyznaję, że imperator ponownie rozważyła opcje. Przedstawiłem swoją propozycję, a ona podjęła ostateczną decyzję. Plotki o tym, że doszło do czegoś więcej, to czcze spekulacje.
– Poszedłeś na złoty pokład i użyłeś nieco perswazji, co? – spytał ze śmiechem Leeson. – Co ja mam zrobić, żeby dostać bilet do biura kobiety na złotym?
Parsknąłem i pokręciłem głową.
– Proponuję spytać o to jej osobisty personel. Ma pewną bardzo przychylnie usposobioną adiunkt. Nazywa się Bachchan.
Leeson skinął głową.
– Adiunkt Bachchan, tak? Podpytam, dzięki za wskazówki, McGill.
– Nie ma za co, sir.
Patrzyłem z uśmiechem, jak odchodzi. Naprawdę miałem nadzieję, że złoży propozycję Bachchan. Zapewne ta baba rozerwie go na strzępy.
Układ nie miał wielu planet, ale parę było wartych zbadania. Wyłoniliśmy się w normalnej przestrzeni przy gwieździe klasy M i przez pierwsze parę godzin krążyliśmy między jej słabo oświetlonymi planetami. Następnie skierowaliśmy dziób ku gwieździe klasy K i ruszyliśmy w jej stronę.
Znów musieliśmy sporo się naczekać. Czułem stres i nakazałem swoim ludziom, by wciąż byli w gotowości. Zanim gwiazda znajdzie się w zasięgu czujników, miał minąć niemal cały cykl dobowy.
Spodziewałem się porażki. W głowie miałem kłąb myśli. I tak sprzedałem już duszę Turov. Jak mogłem ją przekonać, żeby kontynuowała łowy, jeśli i tu nic nie znajdziemy? Z perspektywy czasu żałowałem, że przehandlowałem wszystko, co miałem. Musiałem jakoś sprawić, że poszukiwania nie ustaną, a kończyły mi się i opcje, i czas.
W nocy leżałem na pryczy, zastanawiając się nad sytuacją. Nie mogłem spać. Rano mieliśmy dotrzeć do większej z gwiazd i albo znaleźć tam wroga, albo, co bardziej prawdopodobne, absolutnie nic. Wtedy wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Jak miałem przekonać Turov, żeby poleciała do kolejnej gwiazdy?
A jeśli to się uda, co, jeśli trzeci układ też będzie pusty? Co byłem gotów zrobić, by sprawić, aby imperator nie zrezygnowała?
Około pierwszej w nocy w końcu wyskoczyłem z łóżka, w pełni przytomny. Chodziłem w kółko jak tygrys w klatce, po czym ubrałem się i wyszedłem na korytarz.
Na okręcie panowała cisza, ale nie ciemność. Nocna zmiana załogi Skrullów krążyła po korytarzach i doglądała maszynerii. Spoglądali na mnie, gdy ich mijałem, ale nic nie mówili. Do ich zadań nie należało wypytywanie ludzi, których i tak uważali za wariatów. Po prostu sterowali okrętami i tyle. Czasami zazdrościłem tym pająkowatym kosmitom.
Zatrzymała mnie adiunkt Bachchan, podobnie jak dzień wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu w środku nocy nadal była na służbie. Być może jej jedynym zadaniem było powstrzymywanie ludzi próbujących odwiedzić imperator Turov.
Tym razem jednak nie miała na twarzy szyderczego uśmieszku. Podejrzliwie spoglądała na mnie z ukosa.
– Tędy, weteranie – powiedziała niemal mechanicznym głosem.
Poszedłem za nią, nie zadając pytań. Wyraźnie nakazano jej, by pozwoliła mi przejść. Nie wydawała się z tego szczególnie zadowolona, ale nie skarżyła się otwarcie.
Gdy drzwi do gabinetu Turov otworzyły się, nie zastałem imperator.
– Poczekaj – powiedziała Bachchan.
Po kilku minutach zjawiła się Turov.
Znów byłem zaskoczony.