ТОП просматриваемых книг сайта:
Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Читать онлайн.Название Nieśmiertelni
Год выпуска 0
isbn 9788382520903
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Зарубежные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство PDW
Zajrzeli do Divan, swojej ulubionej perskiej restauracji na ósmym piętrze budynku Sam Center, ale wszystkie stoliki były zarezerwowane. Podobnie w Gilane na bulwarze Sabah. I dobrze się składało, bo pozwoliło im to na tyle długo kręcić się po mieście, by mogli się sprawdzić, i to pod dobrą legendą. Nie ma lepszej możliwości wykrycia obserwacji, gdy robi się to we dwójkę.
W końcu dostali stolik w Monsoon, eleganckiej restauracji z kuchnią azjatycką w Gandhi Shopping Center. Znali to miejsce, bo byli tam już kilkakrotnie z Samadem, którego w większości drogich teherańskich lokali witano jak szacha, ale w rzeczywistości jako syna generała Ahmada Harumiego. Dlatego też towarzystwo Samada nobilitowało wszystkich jego gości, jakby spływał na nich boski majestat. Właściciel lokalu, Alik, gruby Ormianin o bystrych oczach i pamięci absolutnej, zauważył Olega i Wasię, jeszcze zanim weszli.
Lokal był pełen gości. Szeroko uśmiechnięty wąsaty kelner ze złotym zębem wyrósł przed nimi, zanim zdążyli się rozejrzeć, i kuląc się w ukłonach, sprawnie przeprowadził ich przez salę. Wskazał dyskretny stolik, wprost idealny na rozmowę konspiracyjną, w dodatku jedyny wolny w zasięgu wzroku, więc szanse, że obserwacja weszła za nimi, były minimalne.
W lokalu panował miły półmrok rozpraszany ciepłym światłem świec i nisko zawieszonych lamp. W lustrach ściennych odbijała się wysycona podświetlona zieleń, a w centralnym miejscu pod ścianą stała duża figurka Buddy Abhajamudry.
Wasia usiadł przodem do wejścia, a Oleg miał w polu widzenia drzwi na zaplecze i do toalety. Zaczęli lustrację otoczenia.
– Cisza i spokój – zaczął Oleg. – Wprost idealnie.
– Na trasie też było czysto – odparł Wasia. – Nie sądzisz, że jesteśmy może trochę przewrażliwieni? Przecież do tej pory nigdy nic nie wyłapaliśmy…
– Słyszałeś, co rano mówił Samad? Żyjemy tak, jakby oni byli tu cały czas. Oficer KGB, a takie dyrdymały plecie – rzucił z uśmieszkiem Oleg.
– Tylko nie KGB… kurwa! A ty co? Też byłeś w KGB – bronił się Wasia, ale było oczywiste, że to tylko ironia, chwilowe odreagowanie napięcia i stresu.
Rzadko mogli sobie pozwolić na swobodną rozmowę tak jak teraz, bo musieli pilnować każdego słowa, uważać, by nie popełnić nawet najmniejszego błędu – tego pierwszego i ostatniego. Chociaż odkąd przyjechali do Iranu, perspektywa więzienia Ewin była cały czas bardzo realna, to ten wariant zakończenia misji nie mieścił się w ich świadomości. Mieli inną wersję na wypadek pechowego zakończenia.
– Salam, salam, panie Oleg – usłyszeli skrzekliwy głos kłaniającego się przed nimi Alika. – Salam, salam, panie Wasia. Cieszę się, że mogę znów gościć panów w mojej restauracji, i mam nadzieję, że miło spędzicie tutaj czas. Gdybyście mieli ochotę na coś szczególnego… – pokręcił głową i spod czarnego wałka zrośniętych brwi puścił do nich oko, co oznaczało, że w ofercie ma kisz misz – wystarczy dać mi znak. – Z teatralnym gestem położył przed nimi menu po angielsku.
– Salam, salam, dziękujemy, panie Alik. Dziękujemy. Na razie dugh poprosimy – odparł Oleg i właściciel wycofał się tyłem dwa kroki, po czym odwrócił się z wdziękiem na jednej nodze, jak baletnica.
Po prawej stronie, kilka metrów od nich, przy bogato zastawionym okrągłym stole biesiadowała kilkuosobowa rodzina starszego mułły w czarnym turbanie sajjidów na głowie. Obok niego, skulona skromnie, siedziała żona w czadorze, z drugiej strony – najprawdopodobniej ich dorosły syn z krótką brodą, córka w hidżabie i trójka nieletnich dzieci obojga płci. A może wnuków. Byli zajęci sobą, mimo to mocno dominowali w przestrzeni lokalu i wydawało się, że wszyscy pozostali goście są mniej ważni, wyciszeni i przypadkowi.
Po lewej stronie siedziało czterech gładko wygolonych młodych mężczyzn oraz dwie kobiety z silnym makijażem i niedbale zarzuconymi na głowy chustkami, spod których prowokacyjnie wystawały farbowane grzywki. Od razu można było poznać klasę średnią młodego Teheranu. Byli weseli, ale z umiarem, a nawet lekkim dostojeństwem, nie dorównywali jednak rodzinie mułły, choćby z uwagi na miejsce, które zajmowali w lokalu.
Między stolikiem mułły a klasą średnią, w głębi zaciemnionej sali, siedziała tyłem do nich kobieta w kolorowej chustce, a obok niej wierciła się na krześle dziewczynka o wyraźnie słowiańskiej urodzie, z blond warkoczykami spiętymi w kółka.
Wygląda jak pierwszoklasistka z Mińska – pomyślał od razu Wasilij, ujrzawszy ten dosyć niezwykły jak na Teheran widok. Zupełnie jak moja siostrzenica.
Zrobiło mu się dziwnie smutno.
– Rosjanka z dzieckiem… córką? – rzucił cicho do Olega i delikatnie poruszył głową. – Na mojej dziesiątej… tam, dalej.
Oleg obrócił się nieznacznie w prawo i zobaczył w lustrze odbicie sali, a w głębi kobietę z dzieckiem. Przyjrzał się uważnie.
– Rzeczywiście… na to wygląda… – Po chwili milczenia dodał: – Trochę dziwne.
– Same są? Pewnie z ambasady rosyjskiej… zdaje się, że jest niedaleko… Co widzisz na stole?
– Cały zastawiony – odparł Wasilij. – Dużo jak na damę z dzieckiem.
W tym momencie kobieta odwróciła się, jakby poczuła na sobie wzrok Wasilija, i spojrzała w stronę ich stolika.
– Rosjanka – wymamrotali razem i uśmiechnęli się do siebie.
– Tak czy inaczej nasza – dodał Wasilij. – Na sto procent! Nigdy się nie mylę. Jak to jest, że nasze dziewczyny tak się wyróżniają? – Z trudem powstrzymali wybuch śmiechu. – A czym się wyróżniają?
W końcu parsknęli śmiechem na głos, aż mułła spojrzał groźnie w ich stronę.
– Wszystkim – odpowiedział po chwili Oleg i spazm wstrząsnął nimi jeszcze mocniej, więc pochylili nieco głowy, zatykając usta dłońmi. – Nasze… rozpoznam na ulicy w Londynie, Lizbonie i Teheranie… Najpiękniejsze są… bladź… Białorusinki… – Wytarł spływające mu po policzkach łzy. – O kur… – Jego głos nagle się zmienił, a twarz przeszła niezwykłą metamorfozę z groteski w dramat, jak w antycznym teatrze.
Wasilij przestał się śmiać. Poczuł, jak od głowy w dół przez całe ciało przesuwa się fala dreszczu. Wyraz twarzy Olega zapatrzonego przed siebie był tak sugestywny, że Wasia mimowolnie odwrócił się powoli w lewo i spojrzał przez ramię.
Przy drzwiach do toalety stał niespełna czterdziestoletni Walentin Dimitrowicz Żukowski, zwany Żukiem, dawny przełożony kapitana Wasilija Krupy i zastępca naczelnika Wydziału Kontrwywiadu KGB w Mińsku, pułkownika Stepanowycza, którego zabił Oleg Popow. Zaczesany do góry szatyn średniego wzrostu, wierny sługa prezydenta republiki i jego zdeklarowany lizodup, o czym w KGB wiedział każdy.
Żuk szedł powoli w ich kierunku, strzepując niedosuszone ręce. Miał do przejścia zaledwie kilka metrów, najwyżej kilkanaście kroków. Ale dla Olega i Wasilija czas się zatrzymał, krew w żyłach zastygła, ptaki zamarły w locie. Obaj mieli wrażenie, jakby Księżyc urwał się z uwięzi i za kilka sekund miał uderzyć w Ziemię. I nic już nie można było zrobić.
W lokalu panował półmrok i Żukowski szedł wprost na Olega, który nieudolnie starał się odwrócić twarz. Krupa czuł, że wzrok Żuka jak laser wypala mu plecy, i w panice szukał w głębi sali jakiegoś punktu oparcia. Obu wydawało się, że jeżeli nie będą na niego patrzeć, to może zadziała czapka niewidka, jakimś cudem Żuk ich nie zobaczy i pójdzie sobie dalej.
Czapka niewidka nie zadziałała i Oleg spojrzał na Żuka,