Скачать книгу

Sara jest wściekła, a kiedy płonie satysfakcją. Po wizycie u szefa w grę wchodziły tylko te dwa warianty, a jednak to, co teraz prezentowała, nie potwierdzało żadnego z nich.

      – Kawy! – zarządziła od razu, nim jeszcze zatrzasnęła za sobą drzwi i zdjęła wełnianą czapkę.

      – Co? Nie poczęstował cię na znak pojednania?

      – Odmówiłam, boby jeszcze gadał i gadał – odparła, powiesiła płaszcz i opadła na fotel przy drzwiach, na którym zawsze siadała. – A chciałam jak najszybciej zakończyć to przedstawienie i być już w Wydziale. Mamy jakąś pilną robotę, nie? – Popatrzyła na zdezorientowanego Konrada, pociągnęła z elektronicznego papierosa i uśmiechnęła się.

      – No… ale… co powiedział?

      – Przeprosił za to, że Agencja przysporzyła mi tylu cierpień, jak to określił, że to nie było jego intencją, ale kogoś tam innego… mitycznego jego czy jej… a on nie miał wyboru i generalnie wszystko zwalił na trupa w szafie. Chciał dobrze, ale wiadomo, prokuratura jest niezależna… i takie tam pitu-pitu…

      – No ale co? Odwołał zawieszenie?

      – Rozkaz był gotowy i podpisałam go na miejscu. Kadrowa Szybka Lola czekała już z czarną teczką i karminowymi ustami.

      – To co? Prokuratura nie jest już niezależna? – Konrad próbował ironizować.

      – Powiedział, że prokuratura niedawno zwróciła się do Agencji z jakimś wnioskiem o ocenę sprawy Stepanowycza i Travisa, więc ocena będzie odpowiednia i jest już w przygotowaniu… ale nie pisze jej Belik. A poza tym premier ma rozmawiać z prokuratorem generalnym… ważny interes państwa czy coś takiego. – Sara puszczała dymki, rozglądając się wokół. – Nic się nie zmieniło. A gdzie Ewa? Gdzie moja kawa? A to co? – wskazała na stos teczek.

      – Sprawa „Merkury”… – Urwał w pół zdania i przygryzł wargę.

      – To co? Zaczynamy? – Sara podniosła się, podeszła do Konrada i spojrzała mu w oczy tak, jak lubił najbardziej, cudownie służbowo, z poczuciem misji, bez cienia kokieterii, i dodała: – Dzisiaj Wigilia. Pamiętasz? Przychodzi do nas twój ojciec. Chyba nie zapomniałeś?

      – Nie, oczywiście, że nie – odparł pewnym głosem, ale w rzeczywistości zapomniał.

      – Dlaczego nikogo nie ma? – Sara rozejrzała się zaniepokojona. – Gdzie jest Ewa, Marcin… gdzie są wszyscy? Przecież odwołałeś urlopy.

      – Urządzamy dzisiaj wigilię. – Konrad objął ją ramieniem i ruszyli w kierunku drzwi. – A bez ciebie nie miałaby sensu.

      – Radek! Zlituj się… Co to za nowy zwyczaj? Przecież jesteśmy w pracy. Ten obowiązkowy opłatek w urzędach, Sejmie, wojsku… Nie robiliśmy dotąd żadnych wigilii. To święto rodzinne, nie biurowe… – Nie dokończyła, bo weszli do sali konferencyjnej.

      Wszyscy stali półkolem i wyraźnie czekali na nich. Od razu dało się zauważyć, że to nie jest żadna wigilia, i Sara zatrzymała się, nieco zdezorientowana. Skierowane wprost na nią pogodne twarze przypomniały jej, że nie widziała ich od czterech miesięcy, a przecież wyglądały tak, jakby wczoraj stąd wyszła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że właśnie wraca do swojego Wydziału – firmy Vigo sp. z o.o. – z dalekiej podróży w dziwny świat bez szpiegów i tajnych operacji, bez prawdziwej przyjaźni, wierności, strachu i przygód. Wraca do swojego świata, w którym wszystko jest takie jasne i oczywiste, do swoich przyjaciół, bez których życie nie ma sensu. Zdała sobie sprawę, jak bardzo jest od nich uzależniona i jakim szczęściem jest być wśród nich.

      Cała historia z prokuratorem z Mławy wydawała jej się teraz taka nierealna, wręcz śmieszna, no bo jaki prokurator czy szef może się przeciwstawić potędze przyjaźni na śmierć i życie, braterstwu broni? Sara nie myślała tak, ale właśnie tak czuła, z całym patosem, który czasem każdego dopadnie.

      Nigdy nie przypuszczała, że Lutek, który stał z boku, oparty o ścianę, z założonymi na piersi rękami, w swoim nieodłącznym marynarskim golfie, może mieć tak uroczy uśmiech, pełen męskiego seksapilu, delikatnej ironii i szczerości. Takiego uśmiechu nie ma żaden facet, pomyślała odruchowo, a Konrad z przygryzioną wargą to już w ogóle. I od razu zrobiło jej się lepiej.

      Potoczyła wzrokiem po wszystkich, zaczynając od Lutka, i poczuła, że z zespołem jest coś nie tak. Jakaś drobna zmiana – jakby Marcin zgolił lub zapuścił wąsy. Przez moment nie mogła zrozumieć, co ją tak poruszyło, i skupiła spojrzenie na prawej stronie sali.

      – Co to jest? – zapytała, wskazując na stojącego z boku uśmiechniętego chłopaka wzrostu metr pięćdziesiąt i co najmniej o głowę od niego wyższą tyczkowatą dziewczynę o ptasiej twarzy i ciemnych, migdałowych oczach gazeli.

      – To? A co? – Konrad jakby nie dosłyszał.

      – To tam! To, to… – Wskazała palcem wyciągniętej ręki.

      – To spady z Miłobędzkiej, pani naczelnik – wtrącił się Marcin.

      – Jakie spady? – zwróciła się do Konrada. – Co jest grane?

      – No… nikt ich nie chciał…

      – Co ty? Odwaliło ci? – Sara była wyraźnie oburzona. – Robisz z wydziału ochronkę? Coś ty wziął? – Znowu wskazała ręką. – Zobacz, jak to wygląda. I pewnie jeszcze w służbie przygotowawczej?! Jezu… Konrad! Nie mamy czasu na karmienie smokiem…

      Urwała w pół zdania i podeszła do młodych.

      – Coś za jedna? – zapytała, zadzierając głowę.

      – Podporucznik Elżbieta Argon – odparła dziewczyna hardo.

      – Rocznik?

      – Ubiegły.

      – Lokata?

      – Przedostatnia.

      – Po co ci to kółko w nosie?

      – Jakie kółko?

      – Wykształcenie?

      – Rzeźba na ASP i orientalistyka… iranistyka na UW.

      – Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego nie przychodzą do nas faceci po iranistyce. – Sara obróciła się do pozostałych. – Czy jest zakaz studiowania iranistyki dla mężczyzn?… Języki?

      – Angielski, niemiecki, rosyjski, ormiański, farsi i dari.

      – Uuuuu… – Mina Sary wyrażała szczere zaskoczenie. – Coś takiego! Dlaczego jesteś spadem?

      – Nie wiem. Może dlatego, że żaden facet nie chce ze mną tańczyć – dziewczyna pozwoliła sobie na aluzję do swojego wzrostu. – Zawsze chciałam do Q, ale mówili, że jak ktoś chce, to nigdy tu nie trafi, więc pomyślałam, że jeśli będą mnie wyrzucać z innych wydziałów, to w końcu trafię do was – wyjaśniła pokrętnie.

      – Roztropna. A skąd te języki?

      – Matka Polka, ojciec Ormianin z Iranu. Tam się urodziłam i wychowałam…

      – I to są spady?! – Sara zwróciła się do Marcina. – Dlaczego tyle czasu ukrywali ją na Miłobędzkiej? Niezrozumiałe! Jesteś dla nas darem niebios, dziewczyno! Witaj na pokładzie! – I rzuciła w kierunku Konrada: – Rozumiem, że to miała być ta miła niespodzianka na moje przywitanie?

      – Poniekąd… – wyjaśnił niepewnym głosem, bo sam nie wiedział, jak to się stało, że nie zauważył Argon podczas naboru.

      – A co ty potrafisz, mały? – zwróciła się do uśmiechniętego chłopaka o wyglądzie gimnazjalisty, w połyskliwym garniturze i butach z imitacji krokodylej skóry. – Rocznik?

      – Podporucznik

Скачать книгу