ТОП просматриваемых книг сайта:
Czerwone fragmenty. Мэгги Нельсон
Читать онлайн.Название Czerwone fragmenty
Год выпуска 0
isbn 9788381912082
Автор произведения Мэгги Нельсон
Жанр Здоровье
Серия Poza serią
Издательство PDW
Wtedy Grow wątpiła, by zapamiętała jakiekolwiek konkretne cechy Jane, lecz później zaskoczyła samą siebie, ponieważ zdołała rozpoznać twarz Jane w kronice. „Jej twarz ze mną została” – mówi.
Grow przyznaje, że nie powiedziała policji o tym, że weszła na teren cmentarza. Gdy prawnik pyta dlaczego, mówi, że za bardzo się wstydziła. Nie potrafi tego wyjaśnić, ale się wstydziła.
Patrząc na tę zeznającą znerwicowaną kobietę o łagodnym głosie, która z uporem unika patrzenia na moją rodzinę i zamiast tego przez większość czasu wpatruje się w swoje ręce, też zaczynam czuć wstyd.
A zatem Grow się wstydziła, ponieważ weszła na cmentarz, żeby się przyjrzeć. Może teraz jest jej wstyd, ponieważ mówienie o cierpieniu obcej osoby w obecności tych, którzy ją znali i kochali, wydaje jej się trudne i niestosowne.
Dobrze znam oba te uczucia. Od jakiegoś czasu sama się przyglądam. I choć łączą mnie z Jane więzy krwi, pozostaje dla mnie równie obca, jak była dla Grow. Być może historia jej śmierci wpłynęła na życie nas obu i sprowadziła nas do tej samej sali rozpraw, jednak żadna z nas nie ma poczucia, że ta historia jest naszą własnością i że możemy ją opowiadać.
Wstyd Grow na styczniowym przesłuchaniu odróżni ją od prawie wszystkich osób na lipcowym procesie. Chyba nikt inny nie będzie czuł wstydu: ani lekarz medycyny sądowej, porównujący temperaturę zmierzoną w odbycie Jane na miejscu zbrodni z tą zmierzoną wewnątrz jej wątroby w czasie autopsji; ani piszący o prawdziwych przestępstwach Australijczyk w średnim wieku, który codziennie siedzi przed nami w ławce, robiąc notatki do książki; ani zaniedbana dziennikarka z lokalnej gazety, czająca się w kabinie w damskiej toalecie, by podsłuchiwać moje rozmowy z matką; ani żaden z kamerzystów, którzy nas filmują, gdy dzień po dniu wchodzimy do sali sądowej i z niej wychodzimy, rano z twarzami pomarszczonymi od snu, wieczorem z mokrymi od łez i zmizerniałymi; ani żaden z producentów 48 Hours, którzy w swoim programie wykorzystają wiele zdjęć z miejsca zbrodni i pewnie wykorzystaliby także zdjęcia z autopsji, gdyby nie zainterweniował Hiller, kategorycznie się temu sprzeciwiając; ani nikt z ekipy telewizji sądowej, która będzie transmitowała zdjęcia z autopsji na żywo do internetu, a potem udostępni je opinii publicznej w archiwum online.
Może czuję ten wstyd w zastępstwie, za kogoś, kto według mnie powinien go czuć.
Albo może wywołuje go to, że w czasie procesu Leitermana codziennie siedzę w sali sądowej z notesem i długopisem, zapisując makabryczne szczegóły, nie inna i nie lepsza od pozostałych. Szczegóły, które teraz ponownie gromadzę – transmitując je na żywo – z powodów, które na razie nie są dla mnie jasne ani uzasadnione, i być może nigdy takie nie będą.
Niewykluczone jednak, że – jak powiedziałam matce po jej upadku w kuchni – o pewnych sprawach warto mówić po prostu dlatego, że się wydarzyły.
Po śmierci ojca często byłam sama albo sama z matką. „Tylko my dwie, bidulki” – mówiła. Emily wyjechała do szkoły z internatem, gdy miała trzynaście lat, a ja jedenaście. Jej wyjazd zapoczątkował serię przygód i odsiadek, po których już nie wróciła do domu. Matka miała nowego męża, lecz jego obecność wydawała się obca, sporadyczna. Zjawiał się niekiedy na kolacji z dłońmi ciemnymi od farby i oleju. Był młodszym od niej o kilka lat malarzem pokojowym i stolarzem, którego ona i mój ojciec zatrudnili przed laty, by pomalował nasz dom rodzinny w San Rafael – jedyny dom, w którym mieszkałam z obydwojgiem rodziców. Ojciec był prawnikiem i w tamtych czasach często bywał poza miastem; matka była sfrustrowaną gospodynią domową opiekującą się dwojgiem małych dzieci. Zakochała się w malarzu pokojowym, gdy miałam siedem lat, rozwiodła się z moim ojcem, gdy miałam osiem, i wyszła za malarza pokojowego, gdy miałam dziewięć.
Mniej więcej przez półtora roku po rozwodzie kursowałyśmy z Emily między różnymi mieszkaniami i domami rodziców zgodnie z zapisem w rubryce „wspólna opieka rodzicielska”. Telefon, który zadzwonił wczesnym wieczorem 28 stycznia 1984 roku, zmienił ten układ. Tego dnia po południu mój ojciec był umówiony z przyjaciółką, ale się nie zjawił. Przyjaciółka zadzwoniła do mojej matki, powiedziała, że się niepokoi, że to nie w jego stylu, że coś jej się w tym nie podoba. Moi rodzice mieszkali wtedy zaledwie kilka kilometrów od siebie w miasteczku o nazwie Mill Valley. Wciąż byli ze sobą zżyci – w zasadzie ojciec często zachowywał się jak człowiek, który czeka, aż pewnego dnia szaleństwo po prostu minie, a oni wrócą do siebie, jakby nic się nie stało. Moja matka powiedziała przyjaciółce ojca, że zajrzy do niego i sprawdzi, czy wszystko jest w porządku. Zabrała ze sobą Emily i mnie.
Nie miałyśmy powodów, by przypuszczać, że stało się coś bardzo niedobrego, ale ta krótka jazda samochodem do domu mojego ojca miała w sobie coś złowrogiego. Któraś z nas – nie pamiętam, Emily czy ja – poprosiła mamę, żeby wyłączyła radio, bo obłąkańczy świergot wydobywający się z głośników brzmiał niestosownie. Zatrzymując się przed domem ojca, matka zauważyła, że na podjeździe leży kilka gazet i nikt nie wyjął poczty ze skrzynki.
Do środka weszłyśmy razem, ale matka sama poszła na dół do sypialni. Po chwili wróciła, krzycząc do nas, żebyśmy natychmiast wyszły z domu.
Przez jakiś czas siedziałyśmy z Emily na krawężniku i obserwowałyśmy przez okna matkę, która miotała się po pokojach, krzycząc: „Nie możecie wejść, dopóki się nie upewnię, że nie ma tu śladów żadnego draństwa. Muszę się upewnić, że nie ma tu śladów żadnego draństwa”.
Miałam dziesięć lat i nie wiedziałam, co znaczy „draństwo”. Wiedziałam, że tak brzmi tytuł filmu z Goldie Hawn i Chevym Chese’em, który niedawno oglądałam z ojcem na Showtime, ale to była komedia[5].
„Gdzie wasz ojciec trzyma książkę telefoniczną, do cholery?” – wrzasnęła matka, gorączkowo otwierając szafki i pod wpływem szoku zapominając, że jedyne, co musi zrobić, to zadzwonić pod 911.
Mniej więcej przez pół godziny Emily i ja dzieliłyśmy ulicę, na której powoli robiło się coraz ciemniej, z jakimś nastolatkiem jeżdżącym tam i z powrotem na deskorolce: ze zdziwieniem obserwował scenę rozgrywającą się, gdy zmierzch ustępował miejsca nocy. Kiedy wreszcie zjawili się policjanci i karetka, odjechał z terkotem.
Weszłyśmy z Emily do środka za ratownikami medycznymi. Usadowiłam się we wnęce między stojakiem na wino a kanapą w salonie ojca. Nie wiem, dokąd poszła Emily. Siedząc w tej wnęce, mogłam obserwować, co się dzieje, nie plącząc się nikomu pod nogami. Najpierw patrzyłam, jak ratownicy medyczni z noszami zbiegają po schodach do sypialni ojca. Potem wpatrywałam się w schody. Po czasie, który wydawał mi się długi, zobaczyłam wracających ratowników. Tym razem poruszali się znacznie wolniej, a nosze były równie płaskie, puste i białe jak wtedy, gdy znosili je na dół.
Wtedy sobie uświadomiłam, że ojciec nie żyje, choć nie wiedziałam, jak ani dlaczego to się stało, i przez pewien czas nie do końca w to wierzyłam.
Matka powiedziała nam później, że znalazła go leżącego w poprzek łóżka, jakby usiadł, postawił stopy na podłodze, a potem runął do tyłu. Był już zimny.
Nie wiem, jak długo tam byłyśmy, lecz w końcu wróciłyśmy do domu matki i ojczyma. Tam moja matka zaczęła grzebać w schowku, szukając gry planszowej, w którą mogłybyśmy zagrać. Powiedziała, że w nocy po zamordowaniu Jane razem ze swoją rodziną grała w grę planszową i że to pomogło.
Nie pamiętam, żebyśmy grały w jakąś grę ani żeby to pomogło.
Pamiętam,