Скачать книгу

i aksamitek, tak często pogardzanych i niedocenianych. U siebie też miała całe rzędy tych kwiatów. Suszyła ich płatki na napary ziołowe, robiła maceraty i przepyszne octy domowe. Taki zwykły, specyficznie pachnący kwiat, a miał tak wiele leczniczych zastosowań. Pozory mogą mylić, zarówno w odniesieniu do ludzi, jak i do kwiatów.

      Helena z ulgą wysiadła z samochodu. Dzisiejszy dzień dał jej mocno w kość, ale nie miała zamiaru się skarżyć czy narzekać. Karolina jednak doskonale widziała zmęczenie na jej twarzy. Zdawała sobie sprawę z tego, że muszą jak najszybciej zorganizować panu Stefanowi jakąś opiekę, bo starsza pani sama sobie z tym nie poradzi. Problem w tym, że uparty Stefan nie akceptował nikogo innego poza Heleną i odrzucał jakąkolwiek ofertę pomocy z zewnątrz. Karolina łudziła się, że mimo wszystko zgodzi się na pomoc synów.

      – Ale ładnie pachnie – zdziwiła się Helena, wchodząc do domu. – Chyba Margarethe już wróciła.

      – Zrobiłam zupę! – pochwaliła się dziewczyna, mieszając z zapałem w garnku. – Zwolniłam się z pracy, żeby ugotować obiad. Pewnie jesteś zmęczona.

      – Oj, nie trzeba było. Przecież Stefanowi ugotowałam, to i dla nas coś mam. Niepotrzebnie się fatygowałaś... Jeszcze będziesz mieć kłopoty w pracy z tego powodu...

      – Nie, Monika bez słowa mnie puściła, jak jej powiedziałam, że jesteś u Stefana. Zresztą była jakaś dziwna, ale to nie moja sprawa... Jedenfalls... Chciałam chociaż raz zrobić obiad. Siadajcie, zaraz wam naleję.

      Karolina z Heleną usiadły, nieco zszokowane, przy stole i z uśmiechem obserwowały krzątaninę Małgosi, która, przewiązana fartuchem, ustawiała przed nimi talerze i sztućce.

      – Naleję wam do wazy, będzie elegancko!

      Gdy już wszystko było przygotowane, nalała im po całym talerzu barszczu, który wyglądał dość dziwnie. Karolina z Heleną spojrzały po sobie, ale nie skomentowały.

      – Ugotowałam barszcz. Miałam jeszcze zrobić do niego osobno gotowane ziemniaki z boczkiem i cebulą, bo wiem, że ciocia tak najbardziej lubi. Ale nie znalazłam boczku. To wrzuciłam tylko kartofle. Jedzcie, smacznego!

      – A to nawet lepiej, dziecko. Dzisiaj piątek, to boczku i tak bym nie zjadła – dodała z uśmiechem Helena.

      Margarethe nieco się stropiła, że zapomniała o tym cioci zwyczaju. Karolina zaś ochoczo sięgnęła po łyżkę. Pachniało pięknie, a ona już zdążyła zgłodnieć.

      – Akha ekhe – zakaszlnęła, z trudem przełykając zupę. Była tak kwaśna, że szczęka wykręciła się jej na drugą stronę.

      – Co się stało? Coś nie tak? – zapytała zmartwiona Margarethe. – Nie smakuje ci?

      – Nie, nie... Smakuje, jest pyszna – odpowiedziała, patrząc rozpaczliwie na panią Helenę i szukając w jej wzroku jakiejś wskazówki, co powinna zrobić.

      – Ufff... Już się wystraszyłam. Pierwszy raz gotowałam zupę i bardzo się starałam.

      – To czuć, że bardzo się starałaś... Do zupy dolałaś octu, prawda? – zapytała Karolina, dając głową znak pani Helenie, żeby powstrzymała się od skosztowania.

      – No, tak jak ciocia... – Dziewczyna, zadowolona, wzruszyła ramionami, zdmuchując grzywkę z oczu. – Myślę, że tak ze... szklankę? Nie wiem dokładnie, bo przechyliłam butelkę i czekałam, aż zrobi się ładny kolor. Bo ta zupa zrobiła się taka jasna i nie wiedziałam, dlaczego. Później sobie przypomniałam, że trzeba dać ocet, ale nie wiedziałam, ile... No to lałam, żeby był taki ładny kolor jak zupy cioci...

      Helena popatrzyła na minę Karoliny i obie parsknęły śmiechem.

      – O co chodzi? Z czego się śmiejecie? – zapytała zdezorientowana Margarethe.

      – A skosztowałaś tej zupy? – zapytała Karolina, próbując opanować śmiech.

      – No właśnie nie zdążyłam... Akurat miałam dać przyprawy, ale weszłyście i nie zdążyłam – odpowiedziała Margarethe, nabierając zupę na łyżeczkę.

      Powąchała, kiwając z aprobatą głową. Karolina z panią Heleną czekały w napięciu, aż spróbuje. Przez myśl im nie przeszło, żeby ją ostrzec. Margarethe z uśmiechem wzięła łyżkę do ust i dopiero zrozumiała, dlaczego towarzyszące jej kobiety tak się śmieją. Wytrzeszczyła oczy i odkaszlnęła, zasłaniając dłonią usta.

      – Mein Gott! To jest paskudne! Ale kwaśne! Ohhh!

      Helena z Karoliną śmiały się do rozpuku, widząc jej minę.

      – Trochę przesadziłaś z tym octem. Wystarczy jedna łyżka, żeby buraki nie straciły koloru – wyjaśniła Helena, próbując opanować śmiech.

      – Verdammt! Chciałam zrobić pyszny obiad, a prawie was otrułam – jęknęła Margarethe, rumieniąc się.

      – Nie przesadzaj... Octem byśmy się nie zatruły. Korzyść z tego taka, że przynajmniej wiesz, jak się robi barszcz... – skwitowała Karolina, wciąż szczerze się śmiejąc.

      – Na szczęście wzięłam dla nas trochę placków, które usmażyłam Stefanowi. Odgrzejemy na blasze, polejemy śmietaną i będzie obiad – zaproponowała Helena.

      – Znakomicie! Mam dziś straszną ochotę na placki, a dla samej siebie nie chciałoby mi się ich trzeć, bo dzieciaki pojechały z Wojtkiem na obiad do jego rodziców – odpowiedziała Karolina. – My w tym czasie poszukamy rodziny pana Stefana. Mam ze sobą laptop, na nim będzie nam wygodniej przeszukiwać niż na telefonie. Zaraz zobaczymy, czy ktoś z jego rodziny jest dostępny w sieci – stwierdziła Karolina, wyciągając z torby komputer.

      Pani Helena dołożyła do pieca, żeby rozgrzać blachę, po czym z dyskretnym uśmiechem wyniosła garnek z zupą na dwór. Karolina szybko wpisała nazwisko w wyszukiwarce i wybrała kilka pasujących osób. Nazwisko było dość popularne, ale synów Stefana nie udało im się odnaleźć. Albo nie pasował wiek, albo miejsce zamieszkania. Znaleźli jednak w Malborku Annę Maliszewską i Oliwię Maliszewską, a w Miłoradzu – Rafała Maliszewskiego.

      – Ciociu, mamy kilka osób o tym nazwisku, ale chyba nikt nie pasuje – stwierdziła Margarethe, przeglądając profile. – Zobacz może zdjęcia...

      Helena wytarła ręce w fartuch i z ciekawością podeszła do laptopa.

      – To Oliwia Maliszewska z Malborka. Nie ma podanego wieku, ale jest dość młoda – zrelacjonowała Karolina. – Może to wnuczka?

      Helena spojrzała z ciekawością na dziewczynę. Karolina przewinęła stronę w dół, prezentując starszej kobiecie wrzucane przez Oliwię posty.

      – A jak wy to wyszukałyście? – zdziwiła się Helena. – Skąd macie tu te zdjęcia?

      Karolina z Małgosią zaczęły na przemian tłumaczyć jej zasady działania mediów społecznościowych, ale Helena kiwała wciąż głową z niedowierzaniem.

      – A po co te zdjęcia jedzenia? – dziwiła się, przeglądając profil Oliwii Maliszewskiej.

      – To taka moda. Trzeba pokazać innym swoje życie...

      – Ale po co? Kogo może to obchodzić, co kto je? – pytała zdumiona Helena.

      – Właściwie to nikogo... – Margarethe zaśmiała się, w pełni zgadzając się z racjonalną oceną cioci. Bardzo ceniła w niej to, że zawsze wszystko mówi wprost, nie owijając w bawełnę.

      – A tu? – Helena wskazała palcem na drobne literki. – Co tu jest napisane?

      – To status. W ten sposób pokazuje, że jest „smutna” – wyjaśniła Margarethe.

      –

Скачать книгу