ТОП просматриваемых книг сайта:
Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Читать онлайн.Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-60-4
Автор произведения B.V. Larson
Издательство OSDW Azymut
– Co powiesz na taką grę? – zagaił Carlos – Będziemy liczyć, ile razy Armel skomplementuje sam siebie.
Uśmiechnąłem się.
– Wolałbym policzyć, ile znajdzie przebiegłych sposobów, żeby zmieszać nasz legion z błotem.
– A może wolelibyście stulić mordy? – zapytał nagle Harris. – Gdybym nie musiał teraz trzymać szyku, to podszedłbym do was i wykopał z modułu na zbity pysk! Pasuje wam taka gierka?
– Nie, weteranie – wymamrotaliśmy. Inni stojący w szeregu podśmiewali się z nas.
Według moich obliczeń przemówienie ciągnęło się przez dwanaście pełnych minut. Później Carlos utrzymywał, że trwało piętnaście. W każdym razie Armel zdołał kilka razy posłodzić sobie i swojemu legionowi, jednocześnie subtelnie sugerując, jakobyśmy byli skretyniałymi miernotami, ledwie zdolnymi ustać na dwóch nogach.
Wreszcie przyszła kolej na trybuna Drususa. W porównaniu z Armelem miał niepokojąco młodzieńczą i niezbyt imponującą twarz, jednak wiedziałem, że nie odzwierciedla ona jego zdolności. Kilkakrotnie poległ w służbie i obnosił swoją pozorną młodość niczym odznakę.
Na szczęście mówił krótko i na temat. Przyjął misję od Germaniki i oficjalnie poprosił na pozwolenie na opuszczenie okrętu. Armel pozwolił i było po imprezie.
Wielki ekran nad nami zaczął znikać. Na koniec zobaczyliśmy jeszcze żołnierzy Germaniki, którzy pokrzykiwali radośnie i gratulowali sobie nawzajem.
Nam również pozwolono „złamać szyki” i Natasha przedostała się blisko mnie.
– Chyba się cieszą, że wracają do domu – zauważyłem.
– Jeszcze stąd nie wylecieli – odparła Natasha.
Poszliśmy w rozsypkę, gdy kamery odleciały z bzykiem, i ustawiliśmy się w kolejkach do wyjść w dachu. Zająłem miejsce obok dziewczyny. W pobrzękującej zbroi czułem się niezdarnie u boku stosunkowo drobnej specjalistki technicznej.
– Ile zajmie zmiana warty? – zapytałem.
Wzruszyła ramionami.
– Parę tygodni. Legion Germanica musi się upewnić, że damy radę wykonać misję, a potem oficjalnie przekaże obowiązki w nasze ręce.
Parsknąłem.
– W porównaniu z twardym lądowaniem we wrogim świecie tutaj to śmiech na sali!
– Oni tak nie uważają.
Prawie dziesięć długich godzin później zostałem w końcu wypuszczony na teren potężnej stacji kosmicznej o nazwie Gelt. W przestrzeni nad Tau Ceti wisiało kilka takich struktur. Były niewyobrażalnie wielkie i trwale powiązane z planetą korytarzami, zwanymi potocznie pępowinami. Stacje nazywano megadomami, bo każda z nich była w stanie pomieścić miliony humanoidów.
Przejście na Gelt było wstrząsającym doświadczeniem. Sama konstrukcja prezentowała się naprawdę okazale. Zbudowana w kształcie bączka, uzyskiwała sztuczną grawitację dzięki sile odśrodkowej. W dolnej części, wiszącej blisko atmosfery, znajdowała się cała maszyneria napędzająca media. Energia, woda, powietrze – wszystko to pochodziło ze stożkowego segmentu na dole.
Planeta posiadała trzy małe księżyce, których ustawienie pozwalało na wyznaczenie punktów libracyjnych blisko globu. W tych punktach znajdowały się względnie stabilne orbity dla wielkich obiektów.
Sama planeta robiła niemal tak piorunujące wrażenie jak stacja Gelt. Rozciągający się niemożliwie szerokim łukiem świat był większy od Ziemi, jednak ze względu na różnicę składu skał panowała tam przyzwoita grawitacja. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę miał szansę postawić stopę na szaro-zielonym globie, zasnutym chmurami.
Poszybowaliśmy na pokładzie naszej barki do przestronnego hangaru i wkrótce wysiedliśmy. Wszyscy rozglądaliśmy się na wszystkie strony i rozdziawialiśmy usta. Wnętrze stacji było niesamowite. Wszędzie widzieliśmy kolorowe światła i hologramy. Ta przestrzeń była tak ogromna, że mieliśmy wrażenie, jakbyśmy trafili do samodzielnego, wielkiego świata. W pewnym sensie tak było. Sama liczba galerii, ładowni, warsztatów i wielkich cylindrycznych korytarzy, które mijaliśmy podczas marszu, wystarczyła, by wprawić w osłupienie.
Wnętrze stacji Gelt było jednym olbrzymim miastem. Prawdopodobnie największym, jakie w życiu odwiedziłem. Kryły się w nim niezliczone cuda. Już system transportowy wystarczył, żebym poczuł się jak ostatni prymityw.
Gdy tylko stanąłem na szerokim latającym dysku, mogłem podać pilotowi cel podróży, przyłożyć stuk do bonu kredytowego i do konsoli, a potem pomknąć gdziekolwiek chciałem.
Pilot był rozgadanym osobnikiem i wyglądał jak błękitny żółw. Żywo gestykulował i paplał, dopóki nie wcisnąłem mu zapłaty za możliwość wypróbowania jednego z dysków. Polecono nam dotrzeć samodzielnie do naszych nowych kwater, które aktualnie znajdowały się po słonecznej stronie stacji. Ze względu na stabilną orbitę jedna strona megadomu była zwrócona ku planecie, a druga – ku miejscowej gwieździe, jednak obroty stacji zapewniały wszystkim cykl dzienno-nocny. Jako gatunek ciepłolubny, mogliśmy zamieszkać na górnym krańcu, w obszarze, który na ogół pozostawał cieplejszy.
Natasha dobiegła do mnie, zanim zdążyłem przyłożyć bon kredytowy do konsoli.
– Chwileczkę! – poprosiła. – Ile pan bierze za taką przejażdżkę?
Żółwiowaty osobnik wyrzucił w górę dwa krótkie ramiona.
– Grosze, obywatelko, naprawdę grosze! – odparł. – Dokładną kwotę podam dopiero, jak dojedziemy. Widzicie, warunki na drodze mogą wydłużyć kurs.
Zmarszczyłem brwi.
– To znaczy, że płacę za czas przejazdu? – zapytałem.
– Oczywiście, szanowny panie! Chyba nie chcesz pan, żebym własnym dzieciom od ust odejmował?
Na odprawie dowiedzieliśmy się, że mieszkańcy Świata Postępu często mówią w ten sposób. Wszelkie sugestie, by spuścili z ceny, były traktowane jak obelga i przejaw zwykłego skąpstwa. Mimo to oczekiwano od nas, że będziemy się targować.
– Może zrzucimy się na ten przejazd? – zaproponowałem Natashy.
Potrząsnęła głową.
– Ile za minutę? – zapytała.
– Tylko byście wypytywali! Tylko byście wątpili, podejrzewali o nie wiem co! Już gadając z wami, straciłem czas wart jeden pełny kredyt! Mam chodzić głodny, bo wam akurat się zachciało tu sterczeć i trajkotać?
– No tak, spodziewałam się tego – stwierdziła dziewczyna. – Chodźmy, James.
– Czekajcie! Kredyt! Jeden kredycik za minutę! Taniej nigdzie nie znajdziecie!
– Cały kredyt za minutę? – zapytałem, nie dowierzając. – Ale z pana kutwa!
Odwróciliśmy się, zamierzając odejść. Na Ziemi kredyt – galaktyczny kredyt – był równowartością stawki godzinowej za pracę wykwalifikowanego człowieka. Za dziesięć kredytów tygodniowo można było wynająć mieszkanie – i to całkiem dobre.
– Czekajcie! – zawołał ponownie żółw. – To może promocja? Pięć kredytów za cały przejazd. Na piechotę nie dacie rady! To co najmniej trzydzieści kilometrów!
– W porządku – zgodziła się Natasha – ale robimy zrzutę.
Żółw trochę