ТОП просматриваемых книг сайта:
Krawędź wieczności. Ken Follett
Читать онлайн.Название Krawędź wieczności
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-260-9
Автор произведения Ken Follett
Жанр Юмористическая проза
Издательство OSDW Azymut
Napawał go wściekłością widok dwóch policjantów, którzy stali sobie jakby nigdy nic. Na miłość boską, przecież są gliniarzami! Co oni sobie wyobrażają? Jeśli nie pilnują przestrzegania prawa, to z jakiej racji noszą mundury?
Nagle zobaczył Josepha Hugo. Nie było wątpliwości: George doskonale znał te wyłupiaste niebieskie oczy. Hugo podszedł do policjanta i coś do niego powiedział, a potem obaj parsknęli śmiechem.
A więc jednak szpicel.
Jeśli wyjdę z tego żywy, pomyślał George, ta szuja pożałuje.
Napastnicy krzykiem wzywali aktywistów do wyjścia.
– Wyłazić, sługusy czarnuchów! Dostaniecie za swoje!
George uznał, że w autobusie jest bezpieczny.
Ale nie trwało to długo.
Jeden z bandytów poszedł do swojego samochodu i otworzył bagażnik, a po chwili wrócił z płonącym tobołkiem w rękach. Wrzucił go przez wybite okno i sekundę później z zawiniątka buchnął szary dym. Nie była to jednak wyłącznie bomba dymna. Od ognia zajęła się tapicerka, pasażerowie zaczęli się dusić czarnymi oparami.
– Czy tam na przodzie jest więcej powietrza?! – krzyknęła jakaś kobieta.
– Spalić czarnuchów! – usłyszał George. – Usmażyć!
Wszyscy próbowali się wydostać. Przejście między siedzeniami zapełniło się ludźmi, którzy rozpaczliwie łapali ustami powietrze. Niektórzy przepychali się, lecz coś blokowało drogę.
– Wysiadać z autobusu! – ryknął George. – Wszyscy wysiadać!
– Drzwi nie chcą się otworzyć! – zawołał ktoś na przodzie.
George przypomniał sobie, że uzbrojony policjant zamknął je przed atakującymi.
– Trzeba wyskakiwać oknami! – krzyknął. – Szybciej!
Stanął na siedzeniu i kopniakiem wybił resztkę szyby z okna. Potem ściągnął marynarkę i położył na krawędzi, by choć trochę przykryć odłamki sterczące z ramy.
Maria krztusiła się i kaszlała.
– Wyjdę pierwszy i złapię cię – powiedział do niej. Oparł się ręką o tył fotela, stanął na krawędzi okna, schylił się i wyskoczył. Usłyszał, że koszula zawadziła o coś i rozdarła się, lecz nie poczuł bólu i stwierdził, że się nie zranił. Wylądował na trawie przy szosie. Tłum przestraszył się ognia i wycofał. George odwrócił się i wyciągnął ręce do Marii. – Wychodź tak jak ja!
Miała na nogach tenisówki, o wiele słabsze od jego butów z podkutymi czubkami. Na widok jej drobnych stóp na ramie okna ucieszył się, że poświęcił marynarkę. Maria była niższa od niego, lecz kobiece kształty czyniły ją szerszą. Skrzywił się, kiedy zahaczyła biodrem o odłamek szkła. Przecisnęła się jednak i nie rozdarła sukienki. Po chwili zeskoczyła prosto w jego ramiona.
Bez trudu ją utrzymał. Nie ważyła zbyt dużo, a on był wytrenowany. Postawił ją, ale opadła na kolana, łapiąc oddech.
Popatrzył dokoła. Bandyci nadal trzymali się w pewnej odległości od autobusu. George zajrzał do środka. Cora Jones stała w przejściu i krztusiła się dymem. Była zbyt oszołomiona i skołowana, by się ratować.
– Cora, tutaj! – zawołał. Usłyszała swoje imię i odwróciła głowę. – Wyjdź przez okno tak jak my! Pomogę ci!
Zrozumiała podpowiedź i z trudem wspięła się na fotel, wciąż ściskając w dłoniach torebkę. Zawahała się na widok ostrych odłamków szkła sterczących z ramy okna, miała jednak na sobie gruby płaszcz i doszła do wniosku, że lepsze skaleczenie niż uduszenie oparami. Postawiła stopę na krawędzi okna. George podszedł, złapał kobietę za rękę i pociągnął. Rozdarła sobie płaszcz, ale poza tym nic się jej nie stało. Postawił ją na ziemi, a wtedy zatoczyła się i jęknęła, że chce wody.
– Musimy odejść od autobusu! – krzyknął George do Marii. – Zbiornik paliwa może wybuchnąć. – Dziewczyna kasłała tak mocno, że była jak sparaliżowana. Położył jedną rękę na jej plecach, a drugą ujął ją pod kolanami i dźwignął. Ruszył w stronę sklepu i posadził Marię dopiero wtedy, kiedy uznał, że oddalili się na bezpieczną odległość.
Obejrzał się i zobaczył, że autobus błyskawicznie pustoszeje. W końcu otwarto drzwi i pojawili się w nich osłabieni pasażerowie, inni zaś wyskakiwali oknami.
Ogień ogarnął już cały pojazd. Wszyscy ludzie wyszli, a tymczasem wnętrze autobusu zamieniło się w ogromny piec. Ktoś krzyknął o baku z paliwem.
– Zaraz wybuchnie! – wrzeszczeli napastnicy. – Zaraz wybuchnie!
Rozpierzchli się przerażeni, byle znaleźć się jak najdalej. Rozległ się głuchy huk, buchnęły płomienie i autobus zakołysał się od eksplozji.
George był niemal pewny, że wszyscy zdążyli uciec. Na szczęście nikt nie zginął, pomyślał. Na razie.
Wydawało się, że wybuch paliwa zaspokoił żądzę przemocy tłumu. Napastnicy stali i patrzyli na płonący pojazd.
Ze sklepu wyległa grupa miejscowych, niektórzy zagrzewali bandytów do działania. Pojawiła się młoda dziewczyna z wiaderkiem wody i plastikowymi kubkami. Podała wodę pani Jones, a potem podeszła do Marii; ta wychyliła jeden kubek i poprosiła o więcej.
Zbliżył się młody biały mężczyzna z zatroskanym wyrazem twarzy, która przypominała szczurzy pysk za sprawą cofniętego czoła i podbródka. Młokos miał ostry nos i duże zęby, brązoworude włosy lśniły od brylantyny.
– Jak się czujesz, kochana? – odezwał się do Marii. Kiedy otworzyła usta, by odpowiedzieć, uniósł rękę z łomem, który ukrywał za plecami. Zamachnął się, mierząc w czubek jej głowy. George wysunął rękę i żelazne narzędzie spadło na jego lewe przedramię. Ryknął od straszliwego bólu. Napastnik ponownie uniósł łom. Nie zważając na ból, George rzucił się z wysuniętą prawą ręką. Wpadł z impetem na tamtego i powalił go na ziemię.
Odwrócił się do Marii i zobaczył, że w jego kierunku pędzi trzech innych zbirów, najwyraźniej chcących pomścić kumpla ze szczurzą gębą. Za wcześnie stwierdził, że zaspokoili żądzę przemocy.
Był przyzwyczajony do walki. W czasie studiów na Harvardzie ćwiczył zapasy, a później, przed zdobyciem dyplomu, trenował drużynę. To jednak nie będzie czysta walka z przestrzeganiem zasad, a w dodatku miał tylko jedną sprawną rękę.
Z drugiej jednak strony, zanim poszedł na Harvard, uczył się w szkole na przedmieściu Waszyngtonu i wiedział, na czym polega brudna walka.
Zbliżali się ławą, więc odsunął się w bok. Dzięki temu napastnicy oddalili się od Marii, a jednocześnie musieli ustawić się gęsiego.
Pierwszy zamachnął się wściekle żelaznym łańcuchem.
George odskoczył, łańcuch śmignął w powietrzu. Napastnik stracił równowagę i zatoczył się, wtedy George go podciął, aż tamten runął na ziemię. Łańcuch wypadł mu z ręki.
Drugi potknął się na koledze. George zbliżył się bokiem i uderzył go prawym łokciem w szczękę. Bandzior wydał stłumiony wrzask, po czym upadł, wypuszczając łyżkę do opon.
Trzeci napastnik