Скачать книгу

rzecz, jaką umiałem najlepiej, uciekłem. Po prostu oddaliłem się, zostawiając ją samą. Największy kutas na świecie to ja.

      Teraz, kiedy dopadłem Evę po jej ucieczce ode mnie, zapomniałem o wszystkim, co sobie obiecałem kilkadziesiąt minut wcześniej. Bała się. Widziałem, jak reagowała na mnie i mój dotyk. Wówczas moja potrzeba chronienia jej jedynie się wzmogła. Nie mogłem jej jednak ochronić przed sobą. Była magnesem, który przyciągał mnie jak opiłki żelaza. Nie mogłem ani nie chciałem z tym walczyć. Już nie. Godzinę temu mówiłem co innego, cholera, zmieniałem zdanie jak baba w ciąży. Zaczynałem podejrzewać, że cierpię na zaburzenia dwubiegunowe, bo takie targały mną rozbieżności.

      Szeptałem do niej łagodnie, chłonąc ciepło jej ciała i pragnąc sprawić, by mi zaufała. Po głowie krążyła mi tylko jedna myśl: Muszę ją pocałować.

      To było płytkie, pierwotne i typowo męskie, ale silniejsze od rozsądku, który nakazywał mi odejść. Marzyłem o jej ustach, o ich miękkości i słodyczy. Wabiły mnie jak syreny urzekającym śpiewem żeglarzy.

      W końcu ją pocałowałem. Opierała się pierwszemu pocałunkowi – całkowicie aseksualnemu, choć trawiło mnie pożądanie. Odpowiedziała dopiero za drugim razem. Wtedy i mnie puściły hamulce, namiastka dżentelmena, którą z siebie wykrzesałem, rozpłynęła się wraz z naszą namiętnością. Objąłem ją ramionami, by czerpać z jej bliskości jak najwięcej. Potęgowało się we mnie podniecenie i z każdą sekundą nasz pocałunek stawał się bardziej żarliwy. Języki poruszały się ze sobą w rytmie sensualnej salsy, wargi ocierały o siebie, badając swą fakturę, a oddechy mieszały, tworząc jedność. Odebrało mi zdrowy rozsądek. Nie kontrolowałem swoich dłoni i gdy tylko zawędrowały na pośladek Evy, ta struchlała i zamarła.

      Odsunąłem się od niej nieznacznie, bo coś mi mówiło, że tak powinienem postąpić, i spojrzałem w jej śliczną twarz.

      – Nie… – szepnęła zdyszana.

      Oparłem czoło o jej skroń, usiłując uspokoić galopujące w zastraszającym tempie serce. Nie wiedziałem, co chciała powiedzieć, ale to jedno słowo przywróciło mi rozum i ostudziło zamiary.

      – Masz rację, aniele. Nie możemy… Przepraszam – wymamrotałem, ostrożnie zdejmując z niej dłonie.

      Od razu zatęskniłem za jej bliskością.

      – To nie twoja wina, to ja… – Urwała.

      Nie patrzyła na mnie, kiedy poprawiała lekko podciągniętą sukienkę, a przez to nie mogłem odgadnąć, co rozgrywało się w jej głowie.

      – Nic nie zrobiłaś. Jestem… Kurwa, naprawdę ze mnie palant – powiedziałem twardo. – Wybacz. – Odsunąłem się od niej. Nie patrzyłem jej w oczy, nie potrafiłem. – Żegnaj, aniele. Przepraszam raz jeszcze – powtórzyłem bez sensu i odwróciłem się.

      Odszedłem szybko z przeświadczeniem, że popełniłem największy błąd w życiu.

      Wypadłem z klatki, przeklinając się duchu. Kiedy dotarłem do samochodu, uderzyłem w jego maskę tak mocno, że powstało w niej sporych rozmiarów wgniecenie. Nie bacząc na szkody, wskoczyłem do środka i odjechałem z piskiem opon. Uciekłem, ponieważ bałem się, że jeśli tego nie zrobię, to do niej wrócę i stanie się coś, czego potem oboje będziemy żałować.

      Jechałem prawie pustymi o tej porze ulicami Nowego Orleanu. Rozsadzało mnie od środka, nie rozumiałem tego, co się ze mną działo. Kątem oka dostrzegłem błyskający niebiesko-czerwonym światłem neon, który mnie do siebie przyzywał. Zatrzymałem się i zawróciłem, żeby podjechać pod bar. Tego mi właśnie było potrzeba. Zapomnienia w alkoholu.

      Wszedłem do środka obskurnego budynku. Nie było tłoczno, więc bez problemu podszedłem do lady i zamówiłem whiskey. Rzuciłem na blat setkę i kazałem barmanowi dolewać, póki nie powiem, że mam dość. Piłem jedną za drugą i dopiero po trzeciej szklance zacząłem czuć się nieco lepiej, a przynajmniej moje zmysły zostały przytępione na tyle, bym tak myślał. Kiedy wychylałem czwartego drinka, ktoś położył mi dłoń na ramieniu.

      – Witaj, przystojniaku – usłyszałem tuż przy uchu.

      Zerknąłem przez ramię. Obok, przyciśnięta do mojego bicepsa biustem w rozmiarze co najmniej F, stała niewysoka blondynka. Mocny makijaż i skąpe ciuchy świadczyły o tym, że jest dobrze wytrenowana w barowym podrywie, a ja nie byłem jej pierwszą ofiarą.

      – Nie jestem w nastroju – burknąłem nieprzyjemnie, wracając wzrokiem do rzędu różnorakich butelek przede mną.

      – Oj, jaka szkoda – wymruczała z udawanym smutkiem. – Widzę, że nie jesteś w humorze. Może mogłabym ci go poprawić?

      Nie dawała za wygraną, a ja nie odsunąłem się, testując granice jej nachalności. Uznałem też, że może będzie potrafiła pomóc mi wymazać z głowy Evę. Jej usta, nogi oplatające moje biodra, jędrne piersi, dociskające się do mnie…

      – Cholera, nie mogę – wyrwało mi się.

      – Słucham? – W jej głosie pobrzmiewało zdezorientowanie.

      – Nie, nic – zreflektowałem się. – Czego się napijesz? – zapytałem, a jej twarz natychmiast pojaśniała.

      – Wódka, czysta – rzuciła, po czym opadła na stołek obok mnie. – Mam na imię Tracy – przedstawiła się, jakby mnie to obchodziło.

      – Okej – bąknąłem.

      – Chyba cię znam.

      Zaczyna się – pomyślałem z goryczą.

      – O Boże, ty jesteś tym bokserem, prawda? – zapiszczała. Biło od niej podekscytowanie.

      – Nie, robię za kwietnik w ogrodzie botanicznym – zgasiłem ją dla zabawy.

      – Och, jesteś taki zabawny. – Śmiejąc się, trąciła mnie w ramię.

      Uśmiechnąłem się drwiąco tuż przy przytkniętym do ust szkle.

      – Wiele można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem zabawny. Pij, może to zamknie ci usta. – Podsunąłem jej postawiony przez barmana kieliszek z wódką, po czym sam wychyliłem następnego drinka.

      Dziewczyna zrobiła nadąsaną minę, lecz nie ciągnęła dyskusji. Chwyciła kieliszek i wlała go do gardła. Przełknęła, nawet się nie krzywiąc. Najwyraźniej ważniejsze od godności było dla niej poznanie magii mojego kutasa. Posłałem jej wymuszony uśmiech i skinąłem na barmana, by ponownie nam polał.

      Po kolejnych kilku drinkach byłem już tak pijany, że mogłem wyjść z… Tammy? Tawny? Trudy? Nieważne. Zadzwoniłem po Sama, który po dziesięciu minutach podjechał pod wskazany przeze mnie adres.

      – Zawieź nas do hotelu – poleciłem, opadając na tylne siedzenie mercedesa.

      – To nie jedziemy do ciebie? – wybełkotała cizia, usadowiwszy się przy mnie.

      Popatrzyłem na nią, krzywiąc się.

      – Nie zabieram dziwek do domu.

      – Nie jestem… – zaczęła, ale widząc moją minę, zamilkła.

      – Możesz się mną zająć. – Odrzuciłem głowę do tyłu, by nie musieć na nią patrzeć.

      – Tak przy nim? – zapytała, mając na myśli Sama.

      – Jemu to nie przeszkadza – odparłem, moszcząc się wygodniej na siedzeniu.

      Bez namysłu rozsunęła mi rozporek i wyciągnęła penisa, którego wchłonęła w ciepłe, napompowane usta. Zasysała lepiej niż odkurzacz, lecz mimo jej wysiłków podniecenie nie przychodziło. Dopiero gdy przywołałem w głowie obraz Evy, do mojego fiuta zaczęła napływać

Скачать книгу