Скачать книгу

podniósł głowę i najpierw ostrożnie zerknął w kierunku aneksu naczelnej, a potem dopiero przeniósł wzrok na Paulinę.

      – I tak wytną te drzewa, niezależnie od tego, czy o tym napisałaś, czy nie. Poza tym ekologizm to grzech ciężki. Prawie taki jak weganizm.

      – Och, przestań. – Paulina westchnęła po raz kolejny i z rezygnacją podniosła klapkę laptopa. – Wiem, że wytną, ale to ja napisałam. Podpisałam się pod tym. W oczach wszystkich czytelników wychodzę na taką, która beznamiętnie opisuje szkodliwą ekologicznie i przyrodniczo inwestycję i nawet nie ma własnego zdania na ten temat.

      – Nie przesadzaj – bez przekonania mruknął Piotr, wpatrując się w ekran swojego monitora. – Coś się dzieje chyba na moście nad Parnicą.

      – To przecież niedaleko nas. Co takiego? – Paulina spojrzała na kolegę bez specjalnego zainteresowania i od niechcenia odpaliła przeglądarkę. – Pewnie korek, jak zwykle.

      – Mam tu forum konkurencji. Ludzie tam piszą z samochodów, że coś stało się na budowie.

      – A jaka tam jest budowa? Żadnej budowy tam nie ma przecież.

      – Remontują budynek portowej straży pożarnej. Ten z wieżą, co wygląda jak mały zamek.

      Paulina zmarszczyła brwi i pochyliła się nad swoim laptopem.

      – Czekaj! Naprawdę coś się dzieje. Ktoś wkleił fotki.

      – O ja! – Piotr otworzył nagle szeroko oczy, wpatrując się w monitor. – Zawaliło się rusztowanie. Boże! Ktoś chyba spadł. Właśnie oglądam czyjś filmik z komórki.

      Paulina poderwała się z fotela, okrążyła biurka i pochyliła się nad plecami Piotra.

      – Boże! Rzeczywiście! Zaraz będzie afera na wszystkich portalach. Czekaj! Piotr zamarł w bezruchu.

      – Jesteśmy najbliżej! – Paulina spojrzała nerwowo w stronę aneksu naczelnej i rozejrzała się po redakcji. – I chyba nikt tego jeszcze nie wyczaił.

      – Bo wszyscy grzecznie pracują – szepnął Piotr. – Lecimy?

      – Ale mówimy o tym Przeworskiej?

      – Po co? Przecież mogliśmy wyjść kupić sobie ciastko. – Piotr poderwał się z krzesła. – Gdzie masz samochód?

      – Daleko. Aż pod trasą. I w dodatku w przeciwnym kierunku.

      – To szybciej będzie na piechotę. To jakieś trzysta metrów. – Piotr sięgnął po komórkę i nagle znieruchomiał.

      – Raczej sześćset. Dobrze, że mam zwyczajne buty, a nie szpilki. Co jest? – Zauważyła, że Piotr pochylony nad ekranem laptopa w coś się wpatruje.

      – Jeśli to jest to, co myślę… – Wskazał palcem powiększony fragment czyjegoś zdjęcia, na którym na tle zatrzymanych w ruchu stalowych pomostów widać było jakąś mieniącą się kolorowo chmurę.

      – Chryste! – Paulinę na moment sparaliżowało. – Idziemy!

      Oboje rzucili się w kierunku drzwi i po chwili znaleźli się na schodach.

      Igor stanął przed wiszącym na ścianie kalendarzem i zamyślił się. Godzinę temu zadzwonił Jarost i zaproponował mu, żeby w poniedziałek wpadł na budowę i wszystko dokładnie obejrzał, a może i dokonał pierwszych pomiarów.

      Poniedziałek to był już piąty sierpnia. Siódmego przypływają do Szczecina Johann i całe angielskie towarzystwo, a dwunastego wyruszają w morze. Strasznie mało czasu na wszystko. A Johanna trzeba będzie przecież tutaj jakoś podjąć, zająć się nimi. Może niepotrzebnie się zgodził na tę robotę. Chociaż właściwie to tak naprawdę się jeszcze przecież nie zgodził.

      Spojrzał z powątpiewaniem w kierunku leżącej na biurku umowy.

      Z korytarza do jego aneksu zajrzała jedna z projektantek.

      – Igor, ten inwestor od pałacu pod Koszalinem…

      – Co z nim? Miał być piętnaście minut temu!

      – Właśnie zadzwonił, że się spóźni, bo jest straszny korek na wjeździe do miasta. Wszystko stoi.

      Igor spojrzał na zegar na ścianie. Dochodziła siedemnasta.

      – O Boże! Myślałem, że uda mi się dotrzeć dzisiaj do domu przed osiemnastą. A to spotkanie potrwa pewnie ze dwie godziny.

      – No to nie masz żadnych szans, chociaż moim zdaniem nie miałeś ich już od początku. – Dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie i zasunęła oszklone drzwi.

      Igor spojrzał ponownie na kalendarz.

      Żeby tak jutro był dwunasty… Dawno już tak się nie cieszył na urlop. Ba, dawno w ogóle nie miał prawdziwego urlopu. Co najwyżej jakieś wypady na kajaki, narty czy inne tego typu rzeczy, najczęściej zamykające się w jakimś nieco tylko dłuższym weekendzie. A teraz trzy tygodnie na Bałtyku. Na tym nieziemskim białym jachcie Johanna.

      Białym. Przypomniało mu się przejście dla pieszych pod Pazimem i jasne, ciepło uśmiechnięte oczy Jarosta. Pomachał mu nawet. Czy Jarost i Szymon mieli takie same samochody? Wydawało mu się, że to Rogala jeździ białym pick-upem.

      Monika. Miał do niej zadzwonić. Właściwie to nie wiedział, jak postąpić. Nie byli na tyle przyjaciółmi czy specjalnie zażyłymi znajomymi, żeby telefon w takim momencie był w oczywisty sposób usprawiedliwiony. Bał się, że wyjdzie na kogoś, kto szuka sensacji. Ale co tam…

      Sięgnął po komórkę i po chwili stał przy oknie, wyglądając na plac przed budynkiem i czekając na połączenie.

      – Igor? – Monika odebrała po trzecim sygnale.

      – Witam, nie chciałbym się narzucać, ale jeśli potrzebna jest jakaś pomoc, to służę swoją osobą.

      – Nie, wszystko jest w porządku – mówiła przybitym głosem. – Jakoś sobie radzimy, ale bardzo ci dziękuję.

      – Czy coś już wiadomo?

      – Nic kompletnie. – Monika westchnęła. – Policja mnie zbywa. Oni pewnie myślą, że Szymon mnie rzucił. Rzekomo dziewięćdziesiąt procent takich zgłoszeń tak wygląda.

      – Podobno rozmawiałaś z nim tydzień temu w sobotę, nic nie zwróciło twojej uwagi? Normalnie się zachowywał?

      – Nie rozmawiałam. Kto ci to powiedział? Pisaliśmy tylko na Messengerze. Napisał, że wraca w poniedziałek wieczorem, a jak mu się nie uda, to we wtorek rano.

      – Gadałem z Romkiem, bardzo się tym wszystkim martwi. A nie dzwoniłaś do rodziców Szymona?

      Na moment zapadła cisza.

      – Nie wiem, czy wiesz, ale mamy bardzo złe układy z jego rodzicami. Ja mam. Nie znoszą mnie, nigdy mnie nie lubili, zwłaszcza jego matka. Po ostatniej awanturze dwa lata temu w ogóle zerwałam z nimi kontakt. Dla Szymona to był oczywiście problem, dlatego nigdy nie protestowałam, jak chciał tam jechać czy spędzić z nimi trochę czasu. Poza tym pomagał siostrze. Zawsze kończyło się na tym, że pili całą noc ze szwagrem. – Monika westchnęła ciężko. – Ale nie czepiałam się. Teraz też myślałam, że jest u nich. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy ma te kłopoty.

      – Może rzeczywiście gdzieś się zaszył.

      – Na szczęście w firmie jest Romek. – Monika znowu westchnęła. – Już dwóch kierowników budowy zaczęło do mnie wydzwaniać. Nie wiem, co bym zrobiła bez Romka.

      Igor znowu przypomniał sobie łagodny uśmiech Jarosta i jego jasne przyjazne oczy.

      Rozmawiali jeszcze przez moment na jakieś neutralne tematy, a potem Igor powtórzył swoją deklarację pomocy i pożegnali

Скачать книгу