Скачать книгу

się rozluźniła i w końcu zrobiła „dwójkę”.

      Cross posłał mi uśmiech ponad ramieniem.

      Pokręciłam głową. Kiepska rada.

      Na zewnątrz nie było lepiej. Tabatha miała basen i wielkie podwórko. W odległym końcu stała mała biała szopa, a dookoła ciągnął się biały płotek. W tej chwili przez bramę posiadłości przeszedł opalony, umięśniony facet trzymający w ręce rurkę do picia piwa z beczki. Na głowie miał czapkę obróconą tyłem na przód, a jego muskularne ciało opinały koszulka na ramiączkach i kąpielówki. Za nim podążało około dwudziestu chłopaków, a wszyscy wyglądali podobnie.

      – Ja pitolę! To tutaj jest biba. – Pokiwał głową. – Byczo. – Nie mówił do nikogo konkretnego i na początku nikt nie zwracał na niego uwagi, ale wszedł na podwórko jak do siebie i ciągnął: – Kto jest gotowy na melanż? Musimy trochę rozruszać to miejsce. Tak jest!

      Znowu mówił do siebie. Przesunął spojrzeniem po tłumie i ludzie jeden po drugim zaczęli go zauważać. Jego uśmiech się poszerzał, nie przestawał kiwać głową.

      Przyjrzałam mu się uważnie, ale w jego uszach nie zauważyłam słuchawek.

      Rozłożył szeroko ramiona.

      – A więc tak wyglądają imprezy w Roussou? A gdzie jakieś powitanie? Gdzie shoty? No weźcie, ludzie. Myślałem, że takie z was kozaki. Czuję się oszukany.

      Cross zatrzymał się przy mnie.

      Zellman stał przy beczce, ale teraz się zbliżył, nie odrywając spojrzenia od chłopaka.

      – Co jest grane? – warknął.

      Zionęło od niego piwem tak bardzo, że niemal zrobiło mi się niedobrze.

      A potem dupek nas zobaczył i zamarł. Uniósł fajkę i wycelował we mnie.

      – Ja cię znam. Jesteś siostrą Heather Jax, no nie?

      Zellman znowu wydał z siebie gardłowy dźwięk, tym razem głośniejszy. Zrobił kolejny krok w stronę nieznajomego.

      Zmrużyłam oczy.

      – A ty to kto?

      – Jestem Zeke – oznajmił, uniósłszy podbródek, a potem skinął na swoich kumpli, którzy się wokół niego zebrali. – A to moi chłopcy.

      Zellman zrobił kolejny krok, zacisnął w pięść dłoń opuszczoną z boku.

      – Jesteś z Akademii Fallen Crest.

      Skonsternowany Zeke znowu mu się przyjrzał, a potem jego usta rozciągnęły się w oślepiającym uśmiechu.

      – Tak, to prawda. Czyli o nas słyszałeś?

      Zellman, zazwyczaj wyluzowany, zadowolony, myślący tylko o tym, by się napić i zaliczyć, uniósł głowę i powiedział lodowatym tonem:

      – Znam was, skurwiele, bo to wasze fury rozpierdoliłem.

      Czy on…

      Nie.

      Chwila.

      Naprawdę to zrobił.

      Odetchnęłam płytko. To przypieczętowało sprawę. Będzie wojna.

      Uśmiech Zeke’a zniknął, chłopak pochylił głowę.

      – To byłeś ty? Pojebało cię?

      Trójka jego przyjaciół wyszła naprzód. Czułam spowijający ich zapach balsamu do opalania. Wyglądali jak surferzy, którzy lubią podnosić ciężary, aż za bardzo. Możliwe, że Zeke grał w futbol na pozycji wspomagającego.

      Jeden z chłopaków wycelował palcem w Zellmana.

      – To twoja sprawka?

      Zellman zrobił kolejny krok w ich stronę.

      – Tak, skurwielu. To byłem ja. Ale to wy wysłaliście swoich kumpli, by spalili naszą szkołę.

      Największy z osiłków chciał do nas podejść, ale Zeke oparł rękę na jego klacie, spojrzał na Zellmana, potem na mnie i na końcu na Crossa.

      – To nie my. Tym zjebem już się zajęto i upiera się, że jeden z waszych kazał mu to zrobić. Powinniście się czepiać któregoś z was.

      Zellman znowu warknął. W tej chwili drzwi na taras otworzyły się z sykiem i na podwórko wypadł Jordan, a za nim cała banda chłopaków. Szukałam śladu ekipy Ryersona, ale nigdzie ich nie dostrzegłam. Otaczali nas Normalni. Mimo to mięśniaki z naszej szkoły rozmiarem równały się z ich mięśniakami. Jedyną różnicą było to, że nie mieli na sobie tak kolorowych ubrań, jak ci z Akademii, którzy upodobali sobie koszulki w kolorach czerwieni, neonowego niebieskiego i żółtego.

      Jordan przecisnął się przez tłum gapiów.

      – Spadajcie. Nie jesteście tu mile widziani.

      – Serio? – Nozdrza Zeke’a zafalowały. – A ty to, kurwa, kto?

      – To dom mojej dziewczyny.

      Tabatha stanęła u jego boku, założywszy ręce na klatce piersiowej przysłoniętej tylko górą od bikini.

      – No właśnie, mój. I nie zostaliście zaproszeni.

      Zeke zmrużył oczy, zmierzył spojrzeniem Tabathę, Jordana, Zellmana, Crossa, a na końcu mnie.

      Dlaczego znowu ja? Poważnie?

      Człowiek ma ograniczoną cierpliwość, a gdy powstrzymuje się od walki zbyt długo, w końcu skazują go na warunkowe.

      – TY – warknął.

      Świetnie. To by było na tyle, jeśli chodzi o czyste konto.

      Obeszłam Zellmana i Jordana, odwzajemniłam spojrzenie chłopaka.

      – Nie lubię, gdy tak się do mnie mówi. Lepiej, kurwa, zmień ton.

      Miał swoją szansę. Tylko jedną.

      – A skąd, kurwa, pomysł, że ty możesz mi…

      Miarka się przebrała. Wsunęłam rękę do kieszeni, w sekundę wyciągnęłam nóż i przypadłam do Zeke’a.

      Zamarł i wytrzeszczył oczy, bo ostrze przyciskało się do jego ciała.

      Nachyliłam się, nie ruszając ręką.

      – Lepiej nie kończ tego zda…

      Ale dla mnie też było już za późno.

      Wykonałam pierwszy ruch, więc reszta ruszyła ze wsparciem. Chłopacy stojący blisko Zeke’a zostali odepchnięci. Nie musiałam patrzeć, kto popchnął kogo, po prostu czekałam, aż wszelki ruch ustanie. Rozległy się krzyki. Przekleństwa wypełniły powietrze. Jakaś dziewczyna krzyknęła i wydała odgłos niezadowolenia. Przez cały ten czas czekałam, mierząc się z Zekiem na spojrzenia.

      Pozwoliłam, by zobaczył prawdziwą mnie. Tę, o której Tabatha Sweets czasami zapominała. Bo głęboko w środku, pomimo tej całej terapii i prac społecznych, które miały mnie naprostować, wciąż tkwiło we mnie dzikie zwierzę. Potrzebowało chwili, by się ujawnić ponownie, ale zawsze miałam je w sobie.

      Teraz się budziło, przeciągało, a ja zaczęłam dyszeć, bo powstrzymywanie się kosztowało mnie wiele wysiłku.

      – Dobrze mi się przyjrzałeś? – wyszeptałam.

      Ja również mu się przyglądałam. Miał w sobie coś niedobrego. Był przebiegły i podły, ale na pierwszy plan wysuwały się oszołomienie i strach. Bał się, jego jabłko Adama podskakiwało, przyciskało się do noża drażniącego skórę. Pojawiła się kropla krwi, pociekła po ostrzu.

      Mogłam zostać za to aresztowana. Tu, na miejscu. Można by to uznać za napaść. Patrząc chłopakowi w oczy, zastanawiałam się, czy jest typem, który od razu pobiegnie na policję,

Скачать книгу