Скачать книгу

zmieniło. Dowódca jednostki 8200 został zastąpiony kimś innym, wprowadzono przepis zakazujący publikacji jego nazwiska w mediach; sekcja bezpieczeństwa wewnętrznego owianej niezbyt gęstą mgłą tajemnicy jednostki przeszła pod bezpośredni nadzór wiceszefa Sztabu Obrony, dostała nowy, nieporównanie większy budżet i nową fikuśną nazwę „sekcja specjalna”, a szef Cahalu oficjalnie ogłosił, że nowym szefem wywiadu zostanie nie kto inny, jak sam generał Rotelmann, „wybitny dowódca o niezależnych poglądach i wzorowej etyce pracy”.

      Dobrze by było. Miał tyle zajęć, że nic nie przygotowało go na apelację buntowników, podczas której Abadi, wtedy szef projektu Big Data w jednostce 8200, pojawił się, by zeznawać na korzyść tych zdrajców. Opowiadał o „błędach”, „szczerości”, „sumieniu” i innych głupotach.

      Rotelmann osobiście podpisał list zwalniający Abadiego ze służby. Znalazł kopię w zarchiwizowanym folderze i otworzył plik. Żałował, że pułkownik Abadi „wybrał złą drogę” i „przedłożył własne interesy nad dobro swojej jednostki”.

      Dla Rotelmanna osobisty wróg w siłach wywiadu stanowił problem; gdyby w dodatku zaczął współpracę z córką innego człowieka, któremu generał przeszkodził w rozwoju kariery, sytuacja stałaby się po prostu niebezpieczna. Rotelmann był wściekły na samą myśl, że jego własny adiutant wezwał ją dziś rano do biura, a Zorro w dodatku pozwolił dziewczynie ich upokorzyć.

      Nie mógł jednak obciążać Zorro całą odpowiedzialnością za dzisiejsze zajście. Musiało być inne wytłumaczenie. Szybko przeanalizował przebieg ostatnich wydarzeń: jego zastępca skompromitował się podczas prezentacji w obecności przedstawicieli wszystkich oddziałów wywiadu, łącznie z córką dawnego adwersarza Rotelmanna; do Izraela przyjechał śledczy z NSA w sprawie możliwego naruszenia umowy o współpracy wywiadowczej między dwoma krajami; biuro premiera przypisało status zagrożenia bezpieczeństwa wydarzeniu, stanowiącemu w ocenie Rotelmanna zwyczajne przestępstwo; a wiceszef Sztabu Obrony siłą przepchnął nominację Abadiego, której Rotelmann kazał Zorro zapobiec.

      A dzień się jeszcze nie skończył.

      Generał zadzwonił do żony, by powiedzieć, że nie zdoła iść razem z nią na koncert w szkole ich syna. Kazała mu przeprosić chłopca natychmiast przez telefon – to były jedyne rozmowy, podczas których Rotelmann odczuwał coś w rodzaju strachu. Wyjaśnił dziecku, że nie ma wyboru. Ekran komputera to potwierdzał.

      Efekty nieporządku w systemie już dawały się we znaki. Pytania o porwanie w Paryżu spływały ze wszystkich oddziałów bez ładu i składu. Jednostki zbierania informacji zalewały centralę tyloma raportami – od europejskich informatorów Mosadu, arabskich agentów 504, z Chacaw Osint, i oczywiście z najróżniejszych stron potężnego aparatu wywiadowczego 8200 – że komputerom groziło zawieszenie.

      Sekretarka zostawiła drzwi do jego gabinetu otwarte, więc od piętnastu minut dochodziły do niego urywki histerycznych raportów w telewizji: „Oczywiste przeoczenie francuskich sił bezpieczeństwa… szczególne porwanie… siły specjalne szukają porywaczki… premier rozmawiał z szefem wywiadu, generałem Rotelmannem… wciąż nie wykluczono możliwości, że ofiara została wybrana przypadkowo… Izrael jednak będzie musiał zbadać, czy należało uruchomić wyższy stopień alarmowy… modlitwy za ofiarę… mamy na linii jednego z członków delegacji, który był świadkiem porwania”.

      Generał wstał, żeby poprosić sekretarki o przyciszenie telewizora, ale kiedy dotarł do ich biurka, zmienił zdanie.

      – Będę potrzebować kodu do bezpiecznego kontaktu z ambasadą Izraela w Paryżu – powiedział do sekretarek. Kobiety nawet nie oderwały wzroku od ekranu.

      – Trzysta czterdzieści-dziewięćdziesiąt osiem, na niebieskim – odparła natychmiast ta po lewej, zwykle najmniej rozgarnięta. Ciekawe.

      – Zna pani na pamięć kody wszystkich ambasad?

      – Nie, panie generale, po prostu byłam już o niego dzisiaj pytana dwa razy. Najpierw prosił o niego pański adiutant, kiedy przyszła koperta z kodem czarnym.

      – A potem chciał go jeszcze raz?

      – Nie, przyszła do mnie porucznik, która była dziś na zebraniu. W czasie przerwy poprosiła o sprawdzenie numeru w bazie danych.

      – Ta z marynarki wojennej? – spytał generał, choć już domyślał się, jaka będzie odpowiedź.

      – Nie, ta w zielonym mundurze. Z osiem dwieście.

      Rotelmann pokiwał głową, zastanawiając się nad tą wiadomością.

      – Mam pana połączyć z ambasadą w Paryżu? – spytała sekretarka, odczekawszy kilka sekund.

      – Nie, nie trzeba. Proszę wezwać Zorro do mojego biura. Niech przyjdzie jak najszybciej.

      Rozdział 24

      Yermi bardzo długo widział tylko pola.

      Pół godziny później krajobraz wzbogaciły szare biurowce i brzydkie centra handlowe. Dopiero kiedy autobus zjechał z autoroute, Yermiemu ukazały się pierwsze dzielnice mieszkalne. Wyglądały dokładnie tak, jak sobie wyobrażał: były piękne i jednolicie wyrafinowane. Yermi domyślił się, że nareszcie dotarli do Paryża.

      Zaczął padać ulewny deszcz. Prawdziwi Francuzi pojawili się na chodnikach: mężczyźni w długich płaszczach, smukłe dziewczyny w butach na obcasie, stylowe starsze kobiety – niektóre z pudlami na smyczach; każdy z parasolką, jak gdyby jakiś boski porządek zapewnił im ochronę przed choćby jedną kroplą wody.

      Yermi nie miał pojęcia, dokąd wiezie go autobus. Wsiadł do niego przy wyjściu z Terminala 2A, instynktownie zwiększając dystans między sobą a mundurowymi, których zauważył w hali przylotów. Autobus z logo portu lotniczego był biały. Wsiadało do niego wielu pasażerów, więc Yermi poszedł w ich ślady. Miał wrażenie, że jest jedynym Izraelczykiem na pokładzie. Zapłacił kierowcy tak samo jak wszyscy, umieścił walizkę na specjalnej półce tak samo jak wszyscy i usiadł przy oknie – tak samo jak wszyscy. Ale tylko jego ściskało w żołądku.

      Deszcz łomotał o szyby autobusu. Piesi uciekali do kawiarni – dużych, dobrze oświetlonych. Yermi zaczął dostrzegać turystów, samotnych i w parach. Wyglądali na równie zagubionych jak on. Autobus wjechał w mniejsze uliczki. Teraz za oknami pojawili się też biznesmeni w lekkich wiosennych garniturach w wesołych kolorach. Taksówki były białe, autobusy zielone, a światła samochodów roztaczały żółty blask. Myśli Yermiego nadal spowijała bura mgła.

      Autobus ostro skręcił w bardzo wąską ulicę, o włos unikając kałuży tuż obok przechodnia kryjącego się pod markizą. Yermi znów przetarł zaparowaną szybę, by przyjrzeć się witrynom sklepowym. Od razu dało się zauważyć, że to luksusowe butiki – pełne koronek, biżuterii i designerskich marek. Dostrzegł nawet duży sklep Fabergé; dziadkowie Yermiego byliby zachwyceni. W ich salonie w Aszdod całą półkę zajmowały książki o zaginionych carskich klejnotach.

      Wąska uliczka przeszła w przestronny bulwar. Kręciło się po nim więcej ludzi, niż Yermi widział w całym życiu. Po wielkich torbach z zakupami w dłoniach przechodniów domyślił się, że pewnie znajdują się tu jakieś duże domy handlowe, może nawet ten, o którym babcia tyle mu opowiadała. Instynktownie włożył rękę do przedniej kieszeni spodni, tej z pieniędzmi otrzymanymi od niej na podróż.

      Autobus powoli zawrócił na niewielkim rondzie, a chwilę później niemal bezszelestnie się zatrzymał. Kierowca otworzył tylne drzwi, a pasażerowie zaczęli się przepychać do części z bagażami, jakby się bali, że właśnie ich walizka zniknie. Yermi wysiadł ostatni. W prawej dłoni ściskał rączkę walizki, a lewą

Скачать книгу