Скачать книгу

organizować wszystko sama, niepytając młodych o zdanie. Otrząsnęła się z tych wyobrażeń. Niechciałaby, aby Wanda organizowała jej ślub. Za stara była na takieprzepychanki z mamą o to, jak ma wyglądać najważniejszy dzień w jejżyciu.

      Kiedy skończyła rozmawiać, zauważyła, że ma nieprzeczytane wiadomości w telefonie. Jedna z nich pochodziła od Aksla. Uśmiechnęła się. Dawno gonie widziała. Stęskniła się za Dżafarką, suczką jego mamy. Otworzyłaesemesa.

      Jak się czuje młoda mama?

      Bardzo dobrze. Dziękuję. Tymek jest cudowny – odpowiedziała i wysłałamu zdjęcie synka.

      Podobny do ciebie. Mogę kiedyś wpaść do was?

      Jasne. Jestem chodzącą mleczarnią, więc rzadko kiedy się rozstajemy.

      – Z kim piszesz? – spytał Emil. Agata w pierwszej chwili chciałaskłamać. Sama zdziwiła się swoją reakcją. Nie cierpiała przecieżkłamstwa! A miała zamiar oszukać mężczyznę swojego życia.

      – Z kolegą prawnikiem – odparła wreszcie. – Nie wiem, czy go pamiętasz.

      Agata doskonale wiedziała, że Emil nie mógłby zapomnieć kogoś, kogouważał za swojego rywala, ale chciała koniecznie zbagatelizować osobęAksla, choć nie wiedziała, skąd u niej brały się takie myśli.

      – Mam być zazdrosny?

      Emil położył jej dłoń na brzuchu. Odwróciła się do niego i odgarnęła muwłosy z czoła. Przyglądała się niesfornej grzywce, która od razu wróciłana swoje miejsce.

      – Głuptas jesteś – powiedziała, jednak mężczyzna nie zaznał spokoju potych słowach i niewielkich gestach czułości.

      Spojrzał na synka. Chłopczyk zasnął. Delikatnie więc wstał i przeniósłdziecko do łóżeczka. Potem usiadł okrakiem na Agacie. Złapał jej ręce zanadgarstki i przycisnął je do poduszki tuż przy głowie. Kobietauśmiechnęła się. Spodobało się jej to, co zrobił Emil. Przymrużyła oczy,ale spoglądała na niego. Widziała, jak zbliżał się do niej twarzą. Potempoczuła jego ciepłe usta na szyi. Przymknęła powieki. Po jej cieleprzeszły dreszcze.

      11

      Pola miała wrażenie, że Paweł był mirażem. W jej pamięci rozmywał się,jedynie czasami wyostrzał kontury. Przypomniała sobie, jak kiedyśkarmili koty z dzielnicy. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia.Zapomniała już, jak to było wtedy, gdy nie miała jeszcze piętnastu lat i wszystko było w czasie sprzed wózka.

      Skręciła w prawo. Z daleka zauważyła dom rodziców Pawła. Musiałaporozmawiać z jego mamą. Dawno to powinny zrobić. Od pogrzebu chłopakanie miała okazji do poważnej rozmowy. Raz tylko zamieniły kilka słów nacmentarzu, ale Pola czuła zdecydowany niedosyt. Nie mogła wyjść za mąż,nie zostawiając przeszłości z tyłu. Była czarna, była kolorowa, byłapełna bólu, była wypchana sprzecznościami… Należała do niej i doPawła.

      Pola zaparkowała auto na chodniku. Oparła dłonie o kierownicę i przezchwilę zastanawiała się, co powie. Układała sobie słowa w myślach już oddawna, ale teraz musiała jeszcze raz je posegregować.

      Spojrzała w kierunku domu z zieloną elewacją. Nie było tam podjazdu. Niewjedzie więc do środka. Schody stanowiły barierę nie do pokonania.

      – Dobra – szepnęła, biorąc głębszy oddech. Wystawiła wózek na zewnątrz,a potem dość wprawnymi ruchami przesiadła się na niego. Zamknęła drzwisamochodu i znów skierowała wzrok na dom. Przejechała na drugą stronęulicy. Wjechała na chodnik przez podjazd do garażu, bo inaczej niebyłaby w stanie pokonać krawężnika. Nauczyła się już zbyt wiele niewymagać. Krawężniki musiały istnieć na pohybel wózkom. I kropka.Uśmiechnęła się do siebie, a po chwili nacisnęła dzwonek przy furtce.Wiedziała, że to tu znajdowała się granica, której z oczywistychwzględów nie była w stanie przekroczyć.

      – Pola? – Mama Pawła wychyliła głowę zza drzwi. – Proszę, wejdź –powiedziała, nie zdając sobie sprawy z tego, że jej dom był dladziewczyny fortecą nie do zdobycia.

      – Przepraszam, ale…

      – Oj, to ja przepraszam! Poczekaj, wezmę tylko pilota! – krzyknęła naglei zeszła po schodach do Poli. – Wejdziemy przez garaż do ogrodu. Co tyna to? – spytała i nachyliła się nad młodą kobietą, by ją przytulić.Dobrze ją było widzieć. Czekała na ten dzień, kiedy będą mogłyporozmawiać bez emocji. Liczyła na to, że obie pogodziły się z losem.Nie przewidziała tylko, że emocje ciągle były. Przyczaiły się zacodziennością i czekały tylko na odpowiedni moment, by uderzyć z ogromnąsiłą.

      – Z przyjemnością – odparła Pola i skierowała wózek na bok. Mama Pawłaruszyła przodem. Wyjęła z kieszeni pilot od garażu i zaprosiładziewczynę. Z drugiej strony znajdowały się drzwi do ogrodu. Tu kobietapomogła Poli wjechać na trawnik. Przysunęła plastikowe krzesło dlasiebie, a na środku postawiła niewielki stolik. Przetarła go dłonią.Krople wody rozprysnęły się na boki.

      – Napijesz się czegoś?

      – Coś zimnego poproszę.

      Pani Jola zniknęła na chwilę w domu. Pola rozejrzała się po ogrodzie.Był zadbany. Ujarzmione rośliny rosły w równych rządkach, jakby ktośwyznaczył je, posługując się linijką. Brzegi zieleni wyznaczałypomarańczowe i żółte aksamitki. A tuż za nimi podnosiły główki begonie i pierzaste goździki. Wszystkie kwiaty mieniły się kolorami, rozsiewającwokół słodkawą woń.

      – Proszę. – Kobieta postawiła na stoliku tacę. Zdjęła z niej szklanki i karafkę z wodą. W środku pływała cytryna. Dryfowała na powierzchni jaksamotny żółty żagiel. Obok na stoliku znalazła się miseczka z owocami. –Poczęstuj się… Cieszę się, że przyszłaś.

      – Trochę mi to zajęło.

      – Odpowiednio – sprostowała pani Jola. Usiadła naprzeciwko dziewczyny i przyjrzała się jej. Wydoroślała. Jej rysy wyostrzyły się, nabrałycharakteru. Pola zsunęła z głowy niebieski kaptur bluzy. Podciągnęłarękawy, nieświadomie odsłaniając blizny. – Jak się czujesz?

      – Dobrze. Naprawdę dobrze sobie radzę. Mam pracę, nawet nieźle zarabiam.

      – Cieszę się. Pawełek byłby z ciebie dumny… Myślisz jeszcze o nim?

      Pola zastanowiła się, choć była pewna, że Paweł ciągle był obecny w jejżyciu. Wiedziała też, że w każdej gorszej chwili wspomnienia zawszeodżywają silniej. Przecież to on podarował jej wózek. Tego jednak niechciała powiedzieć, nie po to tu przyszła.

      Jola utkwiła wzrok w przedramieniu Poli. Wiedziała, że blizny, któremiała ta młoda kobieta, nie powstały w dniu wypadku. Były zbytprecyzyjnie wykonane. Jedna przy drugiej. Równolegle. Zrobione z wielkąstarannością, z bólem branym na miarę cierpienia. Zmrużyła oczy i przetarła powieki. Nie zapytała jednak Poli, dlaczego to robiła. Niechciała usłyszeć imienia swojego syna.

      Nagle Jola wstała i weszła do domu. Wróciła po chwili z pudełkiem z sosnowego drewna. Położyła je na kolanach. Otworzyła i wyjęła zdjęcie.Podała je Poli.

      – Zobacz – powiedziała. – Takiego go pamiętam.

      Pola drżącymi palcami chwyciła fotografię.

      Też go takiego pamiętam, pomyślała.

      Ze zdjęcia śmiał się Paweł. Radość widziała w całym jego ciele. Stał nadużym kamieniu i wyciągał ręce w górę na znak zwycięstwa. Triumfował.Był rozradowany.

      Pani Jola podała kolejną fotkę.

      – To

Скачать книгу