Скачать книгу

Gwóźdź wbity przez otwór gębowy przebił czaszkę i przytwierdził ją do drzewa. To na nim utrzymywało się ciało. Popatrzył na buty. Tu również nie dostrzegł różnicy. Typowe buty robocze. Na pewno pracowali przy wycince drzew, co do tego nie miał wątpliwości. Wskazywały na to ich spracowane ręce, strój, drobinki trocin wczepione w ubrania, plamy po oleju powstałe podczas pracy z piłą motorową.

      – Ale popieprzone – odezwał się. Nie po raz pierwszy miał przebłysk myśli, że to kukły. Dotknął ciała. Poczuł pod palcami oporną miękkość, mimo stężenia pośmiertnego. Włożył lateksowe rękawiczki i spróbował ponownie. Nagle usłyszał obojętny głos Sokołowskiego:

      – Też to robiłem. Ja również miałem wątpliwości. Takie same jak ty. Ale to się dzieje naprawdę. To są prawdziwe zwłoki, uwierz mi. Chyba każdy przed tobą to zrobił. Igor też. Trzeba będzie uprzedzić techników, że wszyscy wtykaliśmy palce w ciała zamordowanych, bośmy nie mogli się powstrzymać. Teraz już rozumiesz, dlaczego tu jesteś?

      Krauze poświecił latarką w kierunku wierzchołków drzew. W lesie wciąż było ciemno, choć niebo zaczynało się rozjaśniać. Ale ten proces będzie postępował powoli niczym topnienie lodu na wiosennym słońcu. Minie kilka godzin, nim wstanie dzień. Technicy muszą przywieźć dobry sprzęt, pomyślał.

      – Dwie takie same osoby… Zamordowane w taki sam sposób…

      – Bliźniacy. Nie mamy najmniejszych wątpliwości.

      – Tak, ale co się tu wydarzyło? – zapytał i poświecił w kierunku zwłok. Czuł się tak, jakby rozmawiał z ciemnością. Sokołowski zapewne teraz wzruszył ramionami, ale podkomisarz nie mógł tego widzieć.

      – Właśnie dlatego tu jesteś.

      – No a Igor? Czemu nie on…

      – Muszę odpowiadać na to pytanie? Serio?

      Krauze odpuścił. Wiedział już, dlaczego po niego zadzwonili. Igor miał teraz sporo problemów. Ponad tydzień temu zmarła jego matka, ale pomijając ten fakt, kłodzcy śledczy wiedzieli, że Igor nie nadaje się do precyzyjnej roboty. Był zbyt narwany.

      – Ja pierdolę, Jurek, czuję się, jakbym śnił. Wczoraj oglądałem popieprzony horror, Dom w środku lasu czy coś takiego… Taka kaszana, że nie masz pojęcia. Czuję, jakbym był bohaterem tamtego filmu. Co za chora noc. Dwa takie koszmary.

      – Żebyś wiedział. Chore. Inaczej się tego nie da określić. Teraz rozumiesz, dlaczego Igor zadzwonił po ciebie. Nie chciałem, by został sam z tą sprawą – dodał. Jego głos brzmiał trochę bardziej optymistycznie. Być może prokurator czuł się nieco uspokojony faktem, że to Krauze pokieruje śledztwem. – Spotkam się dzisiaj z naczelnikiem i poproszę, by przydzielił ci więcej ludzi. Myślę, że nie będzie robił problemów.

      – Przecież wiesz, że on nigdy nie ma ludzi. Pierdolonemu cepowi zacięła się płyta. Cokolwiek by się działo, on nigdy „nie ma ludzi, nie ma pieniędzy”.

      – Filip, takiego gnoju już dawno tu nie mieliśmy. Jak nie uda mi się go przekonać w ten sposób, sięgnę po inne metody. Zostaw to mnie.

      – Tylko pamiętaj, że w wydziale jest pięć osób, w tym jedna na urlopie zdrowotnym. Czyli cztery. Z tego jeden rąbnięty, nasz kolega Igor, choć on nie będzie zdolny do roboty. Drugi to terminator, co to się naoglądał w młodości Schwarzeneggera i zapragnął mieć takie same mięśnie.

      Krauze miał na myśli ich kolegę z wydziału, Dominika Rudzkiego, który od wielu lat trenował na siłowni i stosował specjalne diety.

      – Więc przydzieli z innych wydziałów. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Sam tutaj nic nie zrobisz. Ty, Igor i ten mięśniak to za mało.

      Prokurator wstał i podszedł bliżej Krauzego.

      – Okej, na razie ustalamy, co dalej. Od gadania nic się samo nie zrobi.

      – Kto ich znalazł?

      – Leśniczy.

      – Jak się nazywa?

      – Ryszard Bielik. Mieszka niedaleko stąd, w sąsiedniej wsi.

      – Czemu akurat on ich tutaj znalazł?

      – Powiedział, że był z nimi umówiony w sobotę wieczorem. Mieli się odezwać po skończonej robocie. A ponieważ nie przyjechali, uznał, że dowie się, czemu mają opóźnienia. Podejrzewał, że może popili i coś się stało.

      – Niby co?

      – Na przykład to, że zrobili ognisko i doszło do pożaru. Głupków nie brakuje, sam wiesz. Albo że popili i wycięli nie to drzewo, co należało.

      Ale w marcu nie dochodzi do pożarów, pomyślał Krauze. Mimo to rozumiał tok myślenia Sokołowskiego.

      – Nie pojawili się u niego, więc postanowił wyjść im naprzeciw – powiedział Krauze.

      Sokołowski potaknął i dokończył:

      – Ruszył do lasu. Wiedział, gdzie będą wycinali, więc nie miał problemów ze znalezieniem miejsca. No i zobaczył ich w takim stanie. Dokładnie to, co my zobaczyliśmy. Niczego nie ruszał. Resztę historii już znasz.

      – Widział kogoś? Słyszał? – zapytał Filip, rozglądając się i świecąc po ciemnym lesie, po potężnych drzewach, wyglądających tak, jakby ktoś polał je smołą, która lśniła pod wpływem światła latarki. Ale to były krople wody.

      – Nie. Pytaliśmy go już.

      – Gdzie on teraz jest?

      – Odesłałem go do domu, bo nie był w stanie tu dłużej siedzieć. Chciałem mu tego oszczędzić. Poprosiłem go, żeby na razie nikomu niczego nie mówił z uwagi na dobro śledztwa. To ważne, bo na razie nie chcemy żadnego rozgłosu. Obiecał milczeć.

      – Zajmiemy się nim później – powiedział Krauze i zastanowił się nad pytaniami, które będzie musiał zadać leśniczemu. – Na razie czekamy na techników. Teraz najważniejsze, by niczego nie zadeptać. – Wyciągnął telefon i zrobił kilkanaście zdjęć. Pierwsze zwłoki. Czarne ubranie robocze, solidne buty, podeszwy zatopione w grubej warstwie błota. Na ubraniu drobinki drewna, mnóstwo trocin. Masywne, poczerniałe dłonie. Bruzdy na skórze dłoni wypełniało coś czarnego, podejrzewał, że był to olej napędowy. Podobnie wyglądały ręce mechaników samochodowych – nie byli w stanie ich domyć.

      Światło flesza aparatu w smartfonie rozbłysło kilkukrotnie. Filip przejrzał wszystkie zdjęcia. Upewnił się, że są wystarczająco dobre. Kilka tygodni temu kupił smartfon z możliwie najlepszym aparatem. Musiał mieć stały dostęp do fotografii z miejsc popełnienia przestępstwa. Był zbyt niecierpliwy, by czekać na zdjęcia zrobione przez techników, wolał korzystać ze swojej małej bazy danych.

      Obejrzał miejsce jeszcze raz, a potem dał znak, że mogą już wracać.

      W drodze powrotnej odtworzył w myślach robotę techników. Przede wszystkim będą musieli zrobić profesjonalne fotografie. Nagrać wideo z obu miejsc zbrodni. Następnie wykonają pomiary, zdejmą ślady linii papilarnych z ciał, z gwoździ, sprawdzą ślady na drzewach, bo istniało prawdopodobieństwo, że morderca zostawił tam odciski. Niewykluczone, że również ślady biologiczne. Wykonają odlewy podłoża tuż przy samym drzewie, wraz z próbą ujawnienia krwi dzięki luminolowi, co wskaże im potencjalne miejsce ataku. To dlatego Krauze nie stawał blisko drzew. Zdawał sobie sprawę, że odpowiednie ułożenie zwłok, a potem przytwierdzenie ich do drzewa wymagało podejścia do samego pnia. W konsekwencji osoba, która to zrobiła, zostawiła po sobie ślad, odcisk, włos, może nawet ślinę, nie mówiąc o śmieciach, które mogły jej wypaść z kieszeni. Czasami to zwinięty w kostkę rachunek, bilet, notatka, skrawek papieru. Wszystko może być śladem, nawet drobiazg może wskazać mordercę.

      Gdy

Скачать книгу