ТОП просматриваемых книг сайта:
Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Читать онлайн.Название Pokłosie przekleństwa
Год выпуска 0
isbn 9788366481732
Автор произведения Edyta Świętek
Жанр Современная зарубежная литература
Издательство PDW
– Co tak ładnie pachnie?
– Żeberka. Wiem, że wolałabyś coś lżejszego, bo dbasz o linię, ale pomyślałam, że przy takim chłodzie potrzebujemy solidnej dawki kalorii. Zwłaszcza że to pierwszy dzień po feriach. Trzeba porządnie doładować akumulatory. – Parsknęła śmiechem, bo i ona miała za sobą nie najlżejszy dzień w pracy.
– Rozwydrzeni uczniowie? – podchwyciła córka.
– Jakbyś zgadła. Nie znoszę tego rozprzężenia, które panuje zaraz po dłuższym wolnym. Dobrze, powiedz lepiej, co tym razem nawywijała Krasnowska. Z przyjemnością posłucham, jak dla odmiany ktoś inny na nią nadaje – zakpiła.
Dziabnęła widelcem w perkocące na kuchence ziemniaki. Uznała, że są już wystarczająco miękkie. W czasie gdy je odcedzała, córka nakryła do stołu. Jadały w kuchni, tak im było wygodniej. Kiedyś obiady spożywane były wyłącznie w największym pokoju. Teraz przenoszenie całego kramu byłoby tylko zbędną uciążliwością. W życiu domowniczek zagościł minimalizm.
– Właściwie nic szczególnego nie zrobiła, ale już sama jej obecność działa mi na nerwy. Kto to widział, by uczennica przychodziła na lekcje tak mocno umalowana? U nas w szkole obowiązuje dyscyplina. Zgodnie z wytycznymi Szczerby[4] każda dziewczyna ma chodzić w spódnicy. A Krasnowska tylko patrzy, jak się wykpić. Ciągle są o to awantury. Już nie raz musiała nosić karną spódnicę pobraną od woźnej. Dzisiaj także. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby jakoś tego nie zaakcentowała. Wyobraź sobie, mamo, że napisała na niej kredą „wór pokutny”. Z przodu i z tyłu. Na lekcji żuła gumę i kilkakrotnie strzelała balony. A jak jej zwróciłam uwagę, oświadczyła, że to nie ona. I mogę to sprawdzić, jeśli chcę. No przecież nie będę zaglądała w paszczę smarkuli!
– Guma do żucia to odwieczny problem – odparła Agata. – Na moich lekcjach też notorycznie ją ciamkała. Nie pomagały nawet uwagi wpisane do dzienniczka.
– U nas dzienniczki już nie funkcjonują – westchnęła córka. – A szkoda, bo to była najprostsza forma kontaktu z rodzicami. Dzisiaj się zirytowałam, i wpisałam Martynie stosowną notatkę do zeszytu. Ech… Że też nie poszła do zawodówki! Jest tępa jak zardzewiała siekiera, leniwa, przemądrzała. Co ona robi w liceum?
– Przypuszczam, że to było widzimisię jej rodziców. Z oceną mierną na świadectwie nie powinna była składać dokumentów do ogólniaka. Myślałam, że pójdzie do szkoły o odpowiednim dla siebie poziomie. Gdybym wiedziała, że przypadnie ci w udziale to ziółko, zatrzymałabym ją w ósmej klasie.
– I co by ci z tego przyszło? Chciałabyś ją znosić o rok dłużej? – zapytała córka.
– Niekoniecznie. Ale dzięki temu utarłabym nosa pannicy.
Rozmowę przerwał dzwonek telefonu.
– Odbiorę – oznajmiła Agata, wstając, gdyż siedziała bliżej kuchennych drzwi.
Po chwili Beatę dobiegł odgłos rozmowy telefonicznej. Szybko zorientowała się, że matka rozmawia z synem.
– Pozdrów ode mnie młodego! – krzyknęła.
Kilka minut później Kostowa wróciła do kuchni.
– Obiad ci wystygł – zauważyła córka. – Co u Piotrka?
– Twierdzi, że wszystko w porządku, ale głos miał jakiś taki smutny. Martwię się o niego. Dużo pracuje, pewnie nie dojada, nie dosypia i zapija zmęczenie kawą. Na dodatek tak rzadko przyjeżdża, że nawet nie mogę sama ocenić, czy rzeczywiście jest taki szczęśliwy, jak przedstawia to telefonicznie.
– Jeszcze trochę cierpliwości. Jak już nam wybudują port lotniczy, to w każdej chwili będziesz mogła wsiąść w samolot i lecieć na inspekcję – zachichotała Beata.
– Ech… gdzie tam jeszcze do końca robót. Przecież dopiero przed kilkoma dniami wmurowali kamień węgielny pod budowę. Nim skończą, do reszty osiwieję.
– Półtora roku szybko minie – oświadczyła córka.
– Serio wierzysz, że tak szybko go wybudują?
– Możemy robić zakłady. Świat pędzi do przodu, nieustannie się rozwija, ludzie wciąż dokądś gnają. Szybki transport jest teraz priorytetem.
– Może i racja? Ale dobrze byłoby, gdyby w tym szaleńczym pędzie rządzący nie zapominali też o potrzebach kulturalnych. Ludzie pragną do szczęścia nie tylko chleba, ale również igrzysk. – Agata puściła oko do córki.
– Będą i igrzyska, jak w końcu ktoś pomyśli o rewitalizacji Wyspy Młyńskiej. Słyszałam, że z całym drzewostanem ma zostać wpisana do rejestru zabytków.
– To byłoby coś! Bo na razie tam tylko straszy. To nie do pomyślenia, by w centrum miasta było miejsce, w którym królują okoliczni żule. Strach przejść tamtędy w ciągu dnia, a co dopiero nocą!
– Ano. To ulubiony punkt schadzek różnych mętnych typków. Ale i naszych kochanych wagarowiczów, niestety. Sama słyszałam na przerwie, jak Krasnowska umawiała się tam na spotkanie z jakimś maturzystą.
– Mało romantyczny zakątek – skwitowała Kostowa.
– Nowotwór tarczycy? – powtórzył Filip słowa doktora Błońskiego.
– Tak. Bardzo mi przykro, lecz wyniki badań ewidentnie na to wskazują.
Jeżowski pochylił się, oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Kiwał się w przód i w tył, przytłoczony informacją, którą właśnie usłyszał. Zasadniczo nie powinien być aż tak zdziwiony, skoro internista dał mu skierowanie do poradni onkologicznej.
Jak ja o tym powiem Ani? Wpadnie w rozpacz na wieść, że znowu trzeba będzie gonić od lekarza do lekarza. Najpierw ona pochowała swoją matkę, przed rokiem pożegnaliśmy moją. Czy całe jej życie ma upływać na opiece nad ciężko chorymi?
Wyprostował plecy i spojrzał na doktora.
– Tarczyca? – szukał potwierdzenia. – Przecież na to chorują zazwyczaj kobiety.
– W rzeczy samej, w przeważającej większości. Ale i mężczyźni na nią zapadają.
Pacjent przez chwilę milczał, analizując coś w duchu.
– Czy… Czy to skutek katastrofy w Czarnobylu?
– Trudno jednoznacznie ocenić. Owszem, w minionych latach notujemy sporo zachorowań, ale niekoniecznie muszą mieć związek z wybuchem. Pan oczywiście zażył wówczas jodek?
– No… Ze znacznym opóźnieniem. W tamtym okresie zostałem powołany do kadry kolarskiej. Miałem uczestniczyć w Wyścigu Pokoju.
– Ale chyba kadrowcom podano płyn Lugola?
– Tak. Tylko że ja wówczas odmówiłem jego przyjęcia.
– Dlaczego?
– Nie chciałem jechać na Ukrainę. Myślałem, że to, co nam aplikują na zgrupowaniu, jest zwyczajnym placebo podawanym, abyśmy jak barany uwierzyli w propagandę głoszącą, że nic nam nie grozi. Płyn przyjąłem dopiero po powrocie do domu.
– Dużo pan przebywał na świeżym powietrzu tuż po wybuchu?
– Niestety tak. Pogoda sprzyjała treningom. Myśli pan, że to ma związek z moim nowotworem?
Lekarz spojrzał na pacjenta. Nerwowo obracał w palcach długopis, lecz po chwili odłożył go na kartę zdrowia.
– Trudno to jednoznacznie przypisać Czarnobylowi. Ostatnie badania wykazują, że globalne skutki awarii