ТОП просматриваемых книг сайта:
Chłopi. Władysław Stanisław Reymont
Читать онлайн.Название Chłopi
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Władysław Stanisław Reymont
Жанр Зарубежная классика
Издательство Public Domain
Dominikowej nie było od samego rana, bo ją wezwali do rodzącej kobiety na drugi koniec wsi, jako że lekująca była i znająca się na różnych chorobach.
A Jagnę aż podrywało, żeby gdzie bieżyć we świat, do ludzi, ale co się przyodziała na głowę w zapaskę i wyjrzała za próg na błoto i pluchę – to się jej odechciewało wszystkiego… że w końcu aż się jej płakać chciało z tej jakiejś dziwnej tęskności… to nie mogąc sobie poradzić, otworzyła swoją skrzynkę i jęła z niej wyjmować a rozkładać po łóżkach przyodziewek świąteczny… aż poczerwieniało w izbie od wełniaków pasiastych… zapasek… kaftanów… ale nie cieszyło ją to dzisiaj, nie… patrzyła obojętnym, znudzonym wzrokiem na dobro swoje, tylko wyciągnęła spod spodu chustkę Borynową i wstążkę, ustroiła się w nią i długo przeglądała się w lusterku.
– Niezgorzej… trza się na wieczór w to przyodziać… – pomyślała i zdjęła zaraz, bo ktoś szedł opłotkami do chałupy.
Wszedł Mateusz… Jagna aż krzyknęła ze zdziwienia, bo ten ci to był, o którego najwięcej pomawiano ją, że z nim w sadzie nocami się schodzi, a często i gdzie indziej puszcza… Parobek był starszy, bo mu już dobrze było po trzydziestce, kawaler jeszcze, ale żenić się nie chciał, że to siostry miał nie powydawane, a jak Jagustynka plotkowała, że mu to dzieuchy abo i cudze żony lepiej smakowały… Chłop był rozrosły jak dąb, mocny, dufający w siebie i przez to tak harny i nieustępliwy, że mało kto się go nie bojał. A sposobna jucha była do wszystkiego; na fleciku grywał, że aż do duszy szło, wóz zrobić zrobił, chałupy stawiał, piece wylepiał, wszystko robił tak sprawnie, że ino mu się robota w garściach paliła; grosz go się ino nie trzymał całkiem, choć zarabiał sporo, bo wszystko zaraz przepił i przefundował albo i rozpożyczył… Gołąb było mu na przezwisko, choć i do jastrzębia prędzej był podobien z twarzy i z onej zapalczywości…
– Niech będzie pochwalony!
– Na wieki… Mateusz!
– Jam ci, Jaguś, ja…
Ścisnął ją za rękę i tak gorąco patrzył w oczy, aż się dziewczyna zarumieniła i niespokojnie na drzwi poglądała.
– A to z pół roku byłeś we świecie… – szepnęła zmieszana.
– Całe pół roku i dwadzieścia i trzy dni… dobrzem liczył… – a rąk jej nie puszczał.
– Zapalę światło! – zawołała, że to się już mroczyło na dobre i żeby mu się wyrwać.
– Przywitajże mnie, Jaguś – prosił cicho i chciał ją objąć, ale wysunęła się prędko i szła do komina zapalić światło, bojała się, żeby ich tak po ciemku matka nie zeszła abo i kto drugi, ale nie zdążyła, bo Mateusz chycił ją wpół, przycisnął mocno do siebie i jął zapamiętale całować…
Zatrzepotała się kiej ptak, ale nie jej moc wyrwać się takiemu głodnemu smokowi, któren ściskał, aż żebra trzeszczały, i tak całował, że całkiem zesłabła, oczy jej zaszły mgłą, tchu złapać nie mogła, że ino ostatkiem skamlała:
– Puść… Mateusz… Matula…
– Jeszcze ździebko, Jaguś, jeszcze raz, bo się całkiem wścieknę… – I tak całował, że mu dziewczyna całkiem zmiękła i leciała przez ręce kiej woda, ale puścił ją, bo posłyszał w sieniach kroki, sam zapalił nad okapem lampkę i skręcał papierosa, a roziskrzonymi uciechą oczami spoglądał na Jaguś, że to jeszcze przyjść do siebie nie przyszła, bo się mocno dzierżyła ściany i dyszała ciężko.
Jędrzych wszedł i ogień na trzonie rozdmuchiwał, nastawiał garnki z wodą i cięgiem się po izbie kręcił, że już mało wiele ze sobą mówili, a ino poglądali na się iskrzącymi, głodnymi oczami, jakoby się zjeść chcieli…
Wnetki, bo jakoś w pacierzy parę, nadeszła Dominikowa, musi być zła była, bo już w sieniach wywarła gębę na Szymka, a ujrzawszy Mateusza popatrzyła nań srogo, na przywitanie nie zważała i poszła do komory przyoblec się.
– Idź se, bo cię matka zeklną jeszcze… – prosiła cicho.
– Wyjdziesz to do mnie, Jaguś, co? – prosił.
– Wróciłeś to już ze świata? – rzekła stara, jakby go dopiero spostrzegając.
– Wróciłem, matko… – mówił łagodnie i chciał ją w rękę pocałować.
– Ale, suka ci była matką, nie ja! – warknęła wyrywając rękę ze złością. – Po coś tu przyszedł? Mówiłam ci już, że tutaj nic po tobie…
– Do Jagusi przyszedłem, nie do was – hardo zawołał, bo go już złość brała.
– Wara ci od Jagusi, słyszysz! Wara ci, żeby ją potem bez ciebie na ozorach obnosili po wsi, jak tę jaką ostatnią… ani mi się pokazuj na oczy!… – wrzasnęła.
– Krzyczycie kiej wrona, że wieś cała usłyszy!…
– Niech usłyszą, niech się zlecą, niech wiedzą, żeś się Jagny przyczepił kiej rzep psiego ogona, że i ożogiem trudno cię odegnać!…
– Żebyście nie kobieta, to bym warna ździebko żebra zmacał za powiedanie takie…
– Spróbuj, zbóju jeden, spróbuj, psie!… – pochwyciła za żelazny pogrzebacz.
Ale i na tym skończyła, bo Mateusz splunął, trzasnął drzwiami i wyszedł prędko, bo jakże, z babą się to miał bić i pośmiewisko z siebie dla wsi czynić?
A stara, że to już jego nie stało, wsiadła na Jagnę i hajże jazgotać, a wypominać wszystko, co miała na wątpiach… Jaguś siedziała cicho, aż zmartwiała ze strachu, ale kiedy słowa matki dojęły ją do żywego… przecknęła, schowała głowę w pierzynę i buchnęła płaczem i wyrzekaniami… rozżalona była srodze… bo przecież nic temu niewinna… nie zwoływała go do chałupy… sam przyszedł… a na zwiesnę, co matka wypominają… to… spotkał ją przy przełazie… mogła się to wyrwać takiemu smokowi?… kiej ją tak ozebrało, że… a potem mogła się to ognać przed nim?… Zawsze się z nią tak dzieje, że niech kto a ostro spojrzy na nią albo i ściśnie mocno… to się w niej wszystko trzęsie, moc ją odchodzi i tak mdli w dołku, że już o niczym nie wie… co ona winowata?
Skarżyła się cicho przez łzy, aż stara się udobruchała i jęła troskliwie obcierać jej twarz i oczy, a głaskać po głowinie, a uspokajać…
– Cichoj, Jaguś, nie płacz… nie… a to oczy ci się zaczerwienią kiej królikowi i jak to pójdziesz do Borynów?
– Czas to już? – spytała po chwili, spokojniejsza nieco.
– Juści, że pora, a przybierz się pięknie, ludzie tam będą, a i sam Boryna uważa…
Podniesła się zaraz Jaguś i zaczęła się ubierać.
– Nie uwarzyć ci to mleka?
– Nie chce mi się całkiem jeść, matulu.
– Szymek, wygrzewasz się pokrako, a tam krowy o pusty żłób zębami dzwonią! – krzyknęła resztą złości, aż Szymek uciekł, żeby czego nie oberwać.
– Widzi mi się – mówiła ciszej, pomagając Jagnie się przyodziać – że kowal jest w zgodzie z Boryną. Spotkałam go, wiódł od starego sielnego