ТОП просматриваемых книг сайта:
Płomienie. Stanisław Brzozowski
Читать онлайн.Название Płomienie
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Stanisław Brzozowski
Жанр Зарубежная классика
Издательство Public Domain
Stryj Florian był nadskakująco grzeczny dla nieoczekiwanego gościa. Co drugie słowo cytował Jana Chryzostoma202 albo Bazylego Wielkiego203, wygłaszał aforyzmy, jak na przykład:
„Słota uczy pokory wobec Pana”.
„Deszcz poi ziemię, aby plon wydała”.
„I konia należy czyścić zgrzebłem, aby lśniła się skóra jego i chędogie204 było siedzenie jeźdźca”.
Podano wreszcie kawę. Na tacy, obok kubków ze śmietanką, pojawiła się karafinka z oliwą.
– Eminencja wybaczy nam – mówił stryj Florian – myśmy, chociaż to post nawet, kawę ze śmietanką pić przywykli, ale dla duchownej osoby jest oliwa. A jakże! „Gość w dom – Bóg w dom”, a ojcowie Kościoła mówią: „Zachowaj zakon ojców twoich, a Bóg ci przysporzy w sercu swoim”.
Biskup poczuł, że powaga Kościoła prawosławnego jest zagrożona, i zdobył się na poświęcenie, a na drugi dzień gruchnęła po Podolu wieść o kawie z oliwą i o patriotyzmie pana Floriana.
W dwa tygodnie zaś przed dom stryja Floriana zajechał feldjegier205 i w dni kilkadziesiąt potem stryj Florian mógł prowadzić studia etnograficzne i geograficzne w guberni ołonieckiej.
W ten sposób został męczennikiem i w tym ostatnim już charakterze w roku 63 głosił:
– Spokój, spokój, spokój, bo i tak jużeśmy aż nadto wiele cierpieli.
W tym też charakterze odmówił podania ręki Mikołajowi Kaniowskiemu na jakimś zjeździe, i szlachta mogła powtarzać, że znany patriota pomimo związków krwi odsunął się od sprzedawczyka.
Ojca mojego stryj Florian się bał, jak bali go się raczej, niż lubili wszyscy niemal, z kim stykał się on bliżej. I było to rzeczą zrozumiałą. To, co jest nieznane i niepojęte, działa w myśl swoich odrębnych, niedostępnych dla nas zasad i praw – wzbudza zawsze niedowierzanie, nieufność i lęk…
Ojciec mój zaś był pour sang206 Kaniowskim. Nie zgadzał się z otoczeniem nawet wtedy, gdy szedł z nim razem. W roku 63 ojciec mój zajmował praktycznie to samo stanowisko, jakie propagował stryj Florian. Stryj Florian pomimo to był patriotą, ojciec mój zaś człowiekiem wielkiej głowy, lecz bez narodowych uczuć. I właściwie było to w porządku rzeczy.
Myślę, że ojciec mój, arystokrata i heglista, nie byl bliższy ogółowi szlachty niż demokrata i renegat stanu szlacheckiego, który na szubienicę murawjewowską poszedł, nie zasłużywszy, aby mu patriotyczny stryj Florian dłoń uścisnął.
– Śladami Mikołaja pójdzie – rzekł stryj Florian, gdym upierał się przy tym, że na studia do Petersburga pojadę.
– Nie najgorsze to może ślady – rzekł mój ojciec i zmarszczył brwi.
Stryj Florian zamilkł i wzrok narodowo-cierpiący wzniósł ku niebu.
III. Spartakus i Szymon Słupnik
1
Jesienią 1869 roku znalazłem się w Petersburgu jako student wydziału przyrodniczego. Sam wybór tego wydziału był powodem nieporozumienia pomiędzy mną i ojcem. Nieporozumień tych było aż nazbyt wiele w czasie poprzedzającym mój wyjazd. Nie chcę ich wspominać szczegółowo.
Były to czasy, w których mój ojciec musiał wiele cierpieć.
Dzisiaj pamiętam, że w jego spojrzeniu, kiedy patrzył na mnie, migotał strach. Ale wtedy ja nie widziałem tego. Nie chciałem i nie mogłem widzieć.
Musiałem iść precz stąd, z domu, w którym ciągle wspominano.
Ja chciałem żyć, a ich wspomnienia nie były moimi wspomnieniami. Byłem zresztą w stadium wojowniczego ateizmu i nieustannie wywoływałem sceny, po których ciotka Emilia dostawała spazmatycznego płaczu.
Ojciec bladł, patrząc na moją haftowaną z chłopska, ukraińską koszulę.
Ja zaś uważałem siebie wtedy za Ukraińca z obowiązku.
Każdy człowiek powinien pracować dla tych, co go wykarmili. Mnie wykarmili ukraińscy chłopi, a więc…
Nie przeszkadzało to wcale temu, żem nigdy prawie z żadnym chłopem nie mówił.
Bo i o czym?
O ateizmie, o teorii Darwina, o tym, że trzeba wyzbyć się przywiązania do przesądów historycznych?
Rozmowy te nie byłyby doprowadziły do niczego.
I w tym czasie mój gardzący chamstwem ojciec był o wiele bardziej w zgodzie z moim ideałem niż ja.
On troszczył się o mieszkańców swojej wsi tak, jak o swoje rasowe bydło lub stadninę. Ja w ich imieniu wszystkim naokoło gardziłem.
A inaczej nie mogłem.
Ta pogarda była dla mnie takim samym odruchem instynktownym i zbawczym, jakim była dla mojego ojca jego duma.
On żył tym, że na cały świat patrzył jak na jakiś barbarzyński chaos.
Sam siebie porównywał do Dymitra Wiśniowieckiego207, zawieszonego w Stambule na haku. Był romantykiem w swym upodobaniu do efektownych porównań.
Jakże nienawidziłem ja tego wszystkiego.
Tej całej atmosfery relikwii i szkaplerzy, unii lubelskich i odsieczy wiedeńskich.
Ja przecież dzieckiem widziałem odwrotną stronę tego sztychu208.
Widziałem w Warszawie modlących się ludzi, rozstrzeliwanych przez żołnierzy, tratowanych przez kozactwo, i czepiałem się drżących rąk ojcowskich, wołając: „Dlaczego oni się nie biją!”.
W tej strasznej godzinie, kiedy z okna hotelu, ja – dziecko – widziałem pletnie209 i szable nad głowami błagających o pomoc z nieba, widziałem, jak kule kosiły śpiewających hymny, narodziła się we mnie twarda niechęć dla wszystkiego, co jest modlitwą, pokorą, a potem, a potem…
Przez długie trzy lata twarze sąsiadów mojego ojca, bladych ze strachu, drżących, aby nie padł na nich cień podejrzenia, lękających się i rządu, i chłopów, lękających się śmiałości własnych dzieci.
Nie, o tym nie chcę myśleć. Po cóż mam bluzgać szyderstwem na jego mogiłę.
Niechaj śpi zwyciężony, on, który wierzył w polskiego szlachcica.
Zwyciężony…
Miszuk nie urazi słowem twojej mogiły.
On ci tylko żywemu nie mógł ustąpić.
Nie mógł, jak i dziś nie mogę cofnąć ani słowa.
Elle ne se rend pas
La Commune de Paris!210
W 69 roku byłem więc w Petersburgu. Przywiozłem tu razem z sobą swój niepokój i pustkę, która wołała o pełne życie.
Zrazu rzuciłem się na książki.
Nigdy już potem nie wchłonąłem w siebie takiej masy myśli.
Codziennie waliło się coś we mnie, codziennie myśl umacniała się w swojej twierdzy.
Wierzyłem wtedy, że rozum zaczyna dopiero istnieć, że należy go tylko stworzyć, tylko zdobyć formułę przenikliwie jasną i wszechobejmującą, a światło
202
203
204
205
206
207
208
209
210