Скачать книгу

każdym dzbanem z osobna musiał Nitaj powtórzyć tę przysięgę, tak że w końcu popadł w zupełne oszołomienie, a język nie chciał się poruszać w jego ustach. Gdy ceremonia się skończyła, powietrze w piwnicy stało się duszne, gęste od kopciu lampy i oddechów ich obu. Podniebienie chłopca wyschło zupełnie i wszystkie członki paliły go dotkliwie. Dusił się po prostu.

      Lampa paliła się coraz to słabiej, mdlała, drżała i zgasła na koniec. Zapadła zupełna ciemność, a chłopak usłyszał, jak starzec wstępuje po szczeblach drabiny.

      – Dziadku! Dokąd idziesz? – krzyknął przerażony.

      – Odchodzę, a ty zostaniesz tutaj! Nie znajdzie cię nikt! Nie zapomnij imienia Gokula Czandra, syna Brindabana, wnuka Dżagannatha.

      Wyciągnął na wierzch drabinę. Chłopak prosił głosem zdławionym strachem:

      – Chciałbym wrócić do ojca!

      Dżagannath położył na swoim miejscu kamienną płytę, a potem ukląkł i przyłożył do niej ucho. Usłyszał raz jeszcze wołanie Nitaja: – Ojcze! – potem rozległ się łoskot przygłuszony, jak by ciężki przedmiot upadł na podłogę, i zaległa cisza głęboka.

      Dżagannath oddał pieczę nad skarbem swoim Yakowi, teraz zaczął kamienną płytę przysypywać ziemią. Skończywszy tę robotę, nasypał na całą podłogę cegieł i gruzu, a na wierzchu zasadził przygotowane trawy, małe roślinki i krzewy leśne. Noc minęła niemal, a on ciągle pracował, nie mogąc się oderwać od tego miejsca. Co chwila przykładał ucho do ziemi i nasłuchiwał.

      Zdawało mu się, że z głębi ziemi, z dalekiej, przepastnej głębi, z samego jej środka dolatywały skargi bolesne. Zdawało mu się, że przesycona jest nimi ciemń i świt i że wszyscy ludzie świata, śpiący teraz, zerwą się ze snu. O… już wstają, siadają w łóżkach i nadsłuchują.

      Jak szalony sypał coraz to więcej ziemi na kamienie. Chciał zdławić te jęki, ale raz po raz słychać było słowa: – Ojcze! Ojcze!

      Bił nogami w ziemię co sił i krzyczał: – Cicho bądź! Cicho… bo wszyscy cię usłyszą! – Ale ciągle wydawało mu się, że słyszy wołanie: – Ojcze!

      Słońce ukazało się na niebie. Dżagannath opuścił świątynię i znalazł się w szczerym polu. Ale i tu zawołał ktoś tuż za nim: – Ojcze! – Obrócił się przerażony i spostrzegł syna swego stojącego o kilka kroków.

      – Ojcze! – powiedział Brindaban. – Słyszałem, że syn mój ukrywa się w domu twoim. Oddaj mi go!

      Starzec rozwarł szeroko oczy, wykrzywił usta, pochylił się i wrzasnął: – Twój syn?

      – Tak! Mój Gokul. Zwie się teraz Nitaj Pal, a ja przybrałem imię Damodara Pala. Osławiony zostałeś, ojcze, tak w całej okolicy, że musiałem ukryć swe pochodzenie, gdyż inaczej ludzie nie chcieliby wymówić naszego nazwiska.

      Z wolna podniósł starzec ręce w górę. Palce jego ruszały się, jakby chwytać chciał coś w powietrzu. Zachwiał się i padł zemdlony.

      Przyszedłszy do zmysłów, zaprowadził syna swego do opuszczonej świątyni i gdy się w niej znaleźli, spytał: – Czy słyszysz jakieś wołanie?

      – Nie! – odrzekł Brindaban.

      To mu sprawiło widoczną ulgę.

      Począwszy od tego dnia chodził wszędzie i pytał ludzi: – Czy słyszycie jęki i wołanie? – A ludzie wyśmiewali się ze zdziecinniałego starca.

      W cztery lata później leżał Dżagannath na łożu śmierci. Coraz mglistszym wydawał mu się świat, przestawał go widzieć, coraz to ciężej było mu oddychać. Nagle usiadł na posłaniu i zawołał jakby w szale gorączki:

      – Nitaju! Ktoś mi zabrał drabinę!

      Nie mogąc odnaleźć drabiny, by po niej wyjść ze swego straszliwego więzienia, gdzie nie było światła ni powietrza, padł na poduszki i ukrył się tam, gdzie nikt jeszcze odnalezionym nie został w ciągu długich wieków światowej zabawy w chowankę.

      Był sobie król

      Był sobie król…

      Za naszych lat dziecięcych nie pytano nigdy:

      – Co to za król? Gdzie żył?

      Gdyż szło o króla z baśni. Mając lat siedem żaden z nas nie był ciekawy dowiedzieć się czegoś jeszcze o owym królu ni badać, czyli żył i panował w Kaszi lub Kanaudż, czy mu było na imię Siladitja lub Śaliwahan.

      Sama owa najwyższa prawda, owa rzeczywistość niezrównana zawarta w słowach:

      – Był sobie król…

      starczyła, by rozpłomienić radością bez granic i świętym natchnąć uniesieniem małego słuchacza.

      Tak było, teraz jest inaczej. Słuchacze są bystrzejsi i żądają większej ścisłości. Naturalnie, wszakże nastały czasy krytycyzmu i nauki. Posłyszawszy taki początek baśni słuchacz uczuwa podejrzenie, kieruje reflektor wiedzy na oną mgławicę legendarną i pyta:

      – No dobrze… ale jaki król?

      Stosując się do zmienionych wymagań swych klientów, baśniopisowie i ich głosiciele nie zadowalają się już dawną nieokreśloną formą, ale przybierając miny niezmiernie uczone, zaczynają tak:

      – Był sobie pewnego razu król imieniem Adżataśatru…

      Niestety i to nie starczy chciwemu wiedzy słuchaczowi naszych błogich oświeconych czasów. Uśmiecha się, spoziera spod oka, łyska okularami wiedzy i mówi do autora:

      – Dobrze… dobrze, szanowny panie, ale… który Adżataśatru?

      Na to autor, który przygotował się należycie:

      – Każdy żak szkolny wie doskonale, że było trzech królów tego imienia. Adżataśatru I urodził się w XX wieku przed Chrystusem i zmarł wcześnie, mianowicie licząc dwa lata i osiem miesięcy życia. Bardzo mi przykro, ale nie zdołałem odnaleźć w archiwach ścisłych i dokładnych dat, szczegółów oraz całokształtu jego panowania. Adżataśatru II lepiej jest już znany historykom naszym. Nowa, wydana w latach ostatnich Wielka Encyklopedia Historii zawiera na stronie…

      W tym momencie słuchacz współczesny doznaje ogromnego ukojenia. Sumienie naukowe przestaje mu doskwierać. Czuje, że może zaufać autorowi, który stoi na wysokości zadania, i mówi do siebie: „Usłyszę opowieść pożyteczną, pouczającą i ciekawą”.

      O, jakże łatwo oszukać dzisiejszego krytycznego słuchacza! Wszyscy drżymy na myśl, że ktoś posądzi nas o brak naukowości, a kończy się na tym, że jesteśmy nieukami. Rezultat ów zaś osiągamy przebiegłszy długą, mozolną drogę badań.

      Anglik posiada przysłowie: „Nie pytaj, a nie będę zmuszony cię okłamywać”. Siedmioletni chłopiec słuchający baśni wie o tym doskonale, przeto przez cały czas opowiadania milczy dyskretnie. A piękne zmyślenie niczym nieosłonione, niewinne jako niemowlę, przejrzyste się staje jak prawda, jak krystaliczny, ożywczy potok górski. Natomiast zamaszyste, ciężkie, uczone kłamstwo czasów naszych musi prawdziwe swe oblicze ukrywać z zakłopotaniem pod fałdzistą draperią. Niechże w draperii onej znajdzie się bodaj najmniejsza dziurka, którędy przeniknąć zdoła oko, natychmiast słuchacz czy też czytelnik odwraca się z oburzeniem i odrazą, po czym… autor może pakować manatki, sława bowiem jego przepadła z kretesem.

      Za młodu… za młodu znaliśmy się wszyscy doskonale na łakotkach i słodycz uroczą baśni odkrywaliśmy metodą własną, nieomylną. Cóż nas wonczas obchodziły

Скачать книгу