ТОП просматриваемых книг сайта:
Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Читать онлайн.Название Chłopi, Część czwarta – Lato
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Reymont Władysław Stanisław
Жанр Повести
Издательство Public Domain
Długo przemawiał, jaże562 się kobiety spłakały i jęły563 mu w podzięce obłapiać kolana, zaś Józka przypadła mu nawet z bekiem do rąk, to ją przygarnął do piersi, a pocałowawszy w głowę rzekł z dobrością:
– Nie bucz564, głupia, Pan Bóg ma sieroty w szczególnej opiece.
– Że i rodzony nie powiedziałby barzej565 do duszy – szepnęła rozrzewniona Hanka. Snadź566 i dobrodziej był wzruszony, bo wytarłszy ukradkiem oczy, częstował kowala tabaką i prędko zagadał o innym.
– A cóż, będzie zgoda z dziedzicem?
– Będzie, już dzisiaj pojechało do niego piąciu567…
– To chwała Bogu! Już za darmo mszę świętą odprawię na intencję tej zgody!
– Widzi mi się, co wieś powinna się złożyć na wotywę z wystawieniem! Jakże, to jakby nowe nadziały i całkiem darmo!
– Masz rozum, Michał, mówiłem o tobie dziedzicowi. No, idźcie z Bogiem, a pamiętajcie: zgodą i sprawiedliwością! Ale, Michał! – zawołał za odchodzącym – a zajrzyj ta później do mojego wolanta, prawy resor przyciera się nieco do osi…
– To pod łaznowskim dobrodziejem tak się zmaglował.
Ksiądz już nie odrzekł, a oni poszli prosto ku domowi. Jagusia wiedła568 matkę na ostatku, gdyż stara wlekła569 się z trudem odpoczywając co chwila.
Dzień był powszedni, robotny, to i pusto było na drogach dokoła stawu, jeno570 dzieci bawiły się kaj niekaj571 w piasku i kury grzebały w porozrzucanych łajnach. Było jeszcze wcześnie, ale już słońce niezgorzej przypiekało, szczęściem, co wiater572 nieco przechładzał, zawiewał bujny, iż kolebały się sady, pełne już czerwieniejących wiśni, a zboża biły o płoty kiej573 wody wzburzone.
Chałupy stały wywarte574, wrótnie575 wszędy576 porozwierane577, na płotach kajś niekaj578 wietrzyły się pościele, a wszystko, co się jeno ruchało, pracowało w polach. Jeszcze ktosik579 zwoził ostatnie zapóźnione pokosy siana, że zapach jaże580 wiercił w nozdrzach, a na obwisłych nad drogą gałęziach, pod którymi przejeżdżały kopiaste wozy, trzęsły się przygarście ździebeł kiej te powyrywane brody żydowskie.
Szli z wolna i w cichości, deliberując581 o działach.
Skądciś582, jakby z pól, kaj583 ludzie osypywali ziemniaki, zrywała się niekiedy piosneczka i szła z wiatrem nie wiada584 kaj, zaś pod młynem jakaś baba tak prała kijanką, jaże585 się rozlegało i szumnie huczały wody spadające na koła.
– Młyn teraz cięgiem586 robi! – ozwała się587 pierwsza Magda.
– Przednówek to żniwa la588 młynarza!
– Cięższy on latoś589 niźli łoni590. Wszędzie bieda aż piszczy, zaś u komorników to już prosto głód – westchnęła Hanka.
– Kozły też penetrują po wsi, jeno czekać, jak komu co grubszego ukradną – rzucił kowal.
– Nie bajcie! Ratują się, biedoty, jak mogą, wczoraj Kozłowa przedała organiścinie kaczęta, to się ździebko591 wspomogła…
– Rychło592 przechlają. Nie powiadam na nich nic złego, ale mi dziwno, że piórka mojego kaczora, co mi zginął w ojcowy pochowek, nalazł mój Maciuś za ich obórką – wyrzekła Magda.
– A któż to wtenczas wzion593 nasze pościele? – wtrąciła Józka.
– Kiejże594 to ich sprawa z wójtami?
– Nieprędko, ale Płoszka ich wspiera, to już wójtom dobrze zaleją sadła za skórę.
– Że to Płoszka lubi zawdy595 nos wrażać596 w cudze sprawy.
– Jakże, przyjaciół se kaptuje597, bo mu pachnie wójtostwo!
Przeszedł im drogę Jankiel ciągnący za grzywę spętanego konia, któren598 bił zadem i opierał się ze wszystkich sił.
– Załóżcie mu pieprzu pod ogon, to rypnie z miejsca kiej ogier.
– Śmiejcie się na zdrowie! Co ja już mam z tym koniem!
– Wypchajcie go słomą, przyprawcie mu nowy ogon i powiedźcie na jarmark, to może go kto kupi za krowę, bo na konia już niezdatny! – żartował Michał i naraz wszyscy gruchnęli śmiechem, gdyż koń się wyrwał, skoczył do stawu i nie zważając na Janklowe prośby i groźby, najspokojniej począł się tarzać.
– Mądrala jucha, musi być od Cyganów!
– Postawcie mu wiadro gorzałki, to może wyjdzie! – zaśmiała się organiścina, siedząca nad stawem przy stadzie kacząt pływających kiej599 te żółciuśkie pępuszki; rozczapierzona kokosz gdakała na brzegu.
– Śliczne stadko, to pewnie od Kozłowej? – pytała Hanka.
– Tak, i ciągle mi jeszcze uciekają na staw. Tasiuchny! taś, taś, taś, taś! – zwoływała rzucając na przynętę przygarściami
558
559
560
561
562
563
564
565
566
567
568
569
570
571
572
573
574
575
576
577
578
579
580
581
582
583
584
585
586
587
588
589
590
591
592
593
594
595
596
597
598
599