ТОП просматриваемых книг сайта:
Faraon, tom drugi. Болеслав Прус
Читать онлайн.Название Faraon, tom drugi
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Болеслав Прус
Жанр Повести
Издательство Public Domain
Książę przez chwilę myślał, że stoi przed wielkim lustrem, jakiego nawet faraon nie posiadał. Wnet jednak przekonał się, że jego sobowtór nie jest wizerunkiem, ale żywym człowiekiem.
W tej chwili uczuł pocałunek na szyi. Znowu odwrócił się, lecz nie było nikogo, a tymczasem i jego sobowtór zniknął.
– Kto tu jest?… Chcę wiedzieć!… – zawołał rozgniewany książę.
– To ja… Kama… – odpowiedział słodki głos.
I w świetlnej smudze ukazała się prześliczna kobieta, naga, w złotej przepasce około bioder.
Ramzes pobiegł i schwycił ją za rękę. Nie uciekła.
– Ty jesteś Kama?… Nie, ty jesteś… Tak, ciebie kiedyś przysłał do mnie Dagon, ale wówczas nazywałaś się Pieszczotą…
– Bo ja jestem i Pieszczota – odpowiedziała naiwnie.
– Ty mnie dotykałaś rękoma?…
– Ja.
– Jakim sposobem?…
– A o, takim… – odpowiedziała, zarzucając mu ręce na szyję i całując go.
Ramzes pochwycił ją w objęcia, ale wydarła mu się z siłą, której nie można było podejrzewać w tak drobnej postaci.
– Więc to ty jesteś kapłanka Kama?… Więc to do ciebie śpiewał dzisiaj ten Grek… – mówił książę, namiętnie ściskając jej ręce. – Co za jeden ten śpiewak?…
Kama pogardliwie wzruszyła ramionami.
– On jest przy naszej świątyni – rzekła.
Ramzesowi płonęły oczy, rozszerzały się nozdrza, szumiało mu w głowie. Ta sama kobieta przed kilkoma miesiącami zrobiła na nim małe wrażenie, ale dziś gotów był dla niej popełnić szaleństwo. Zazdrościł Grekowi, a jednocześnie czuł nieopisany żal na myśl, że gdyby ona została jego kochanką, musiałaby umrzeć.
– Jakaś ty piękna – mówił. – Gdzie mieszkasz?… Ach, wiem, w tamtym pałacyku… Czy można cię odwiedzić?… Naturalnie, jeżeli przyjmujesz wizyty śpiewaków, musisz i mnie przyjąć… Czy naprawdę jesteś kapłanką pilnującą ognia?…
– Tak.
– I wasze prawa są tak okrutne, że nie pozwalają ci kochać?… Ech, to są pogróżki!… Dla mnie zrobisz wyjątek…
– Przeklęłaby mnie cała Fenicja, zemściliby się bogowie… – odparła ze śmiechem.
Ramzes znowu przyciągnął ją do siebie, ona znowu wydarła się.
– Strzeż się, książę – mówiła z wyzywającym spojrzeniem. – Fenicja jest potężna, a jej bogowie…
– Co mnie obchodzą twoi bogowie albo Fenicja… Gdyby ci włos spadł, zdeptałbym Fenicję jak złą gadzinę…
– Kama!… Kama!… – odezwał się od posągu głos.
Przeraziła się.
– O widzisz, wołają mnie… Może nawet słyszeli twoje bluźnierstwa…
– Bodajby nie usłyszeli mego gniewu!… – wybuchnął książę.
– Gniew bogów jest straszniejszy…
Szarpnęła się i znikła w cieniach świątyni. Ramzes rzucił się za nią, lecz nagle cofnął się. Całą świątynię, między ołtarzem i nim, zalał ogromny, krwawy płomień, wśród którego zaczęły ukazywać się potworne figury: wielkie niedoperze46, gady z ludzkimi twarzami, cienie…
Płomień szedł prosto na niego całą szerokością gmachu, a oszołomiony nie znanym sobie widokiem książę cofał się wstecz. Nagle owionęło go świeże powietrze. Odwrócił głowę – był już na zewnątrz świątyni, a jednocześnie spiżowe drzwi z łoskotem zatrzasnęły się przed nim.
Przetarł oczy, rozejrzał się. Księżyc z najwyższego punktu na niebie zniżał się już ku zachodowi. Obok kolumny Ramzes znalazł swój miecz i burnus. Podniósł je i zeszedł47 ze schodów jak pijany.
Kiedy późno wrócił do pałacu, Tutmozis, widząc jego pobladłą twarz i mętne spojrzenie, zawołał z trwogą:
– Przez bogi! gdzieżeś to był, erpatre?… Cały twój dwór nie śpi zaniepokojony…
– Oglądałem miasto. Ładna noc…
– Wiesz – dodał spiesznie Tutmozis, jakby lękając się, aby go kto inny nie uprzedził. – Wiesz, Sara powiła ci syna…
– Doprawdy?… Chcę, ażeby nikt z orszaku nie niepokoił się o mnie, ile razy wyjdę na przechadzkę.
– Sam?…
– Gdybym nie mógł wychodzić sam, gdzie mi się podoba, byłbym najnieszczęśliwszym niewolnikiem w tym państwie – odparł cierpko namiestnik.
Oddał miecz i burnus Tutmozisowi i poszedł do swojej sypialni, nie wzywając nikogo. Jeszcze wczoraj wiadomość o urodzeniu się syna napełniłaby go radością. Lecz w tej chwili przyjął ją obojętnie. Całą duszę wypełniły mu wspomnienia dzisiejszego wieczoru, najdziwniejszego, jaki dotychczas poznał w życiu.
Jeszcze widział światło księżyca, w uszach rozlegała się pieśń Greka. A ta świątynia Astarty!…
Nie mógł zasnąć do rana.
Rozdział VII
Na drugi dzień książę wstał późno, sam wykąpał się i ubrał, i kazał przyjść do siebie Tutmozisowi.
Wystrojony, namaszczony wonnościami elegant ukazał się natychmiast, pilnie przypatrując się księciu, aby poznać, w jakim jest humorze, i odpowiednio do tego ułożyć swoją fizjognomię.
Ale na twarzy Ramzesa malowało się tylko znużenie.
– Cóż – spytał Tutmozisa, ziewając – czy jesteś pewny, że urodził mi się syn?
– Mam tę wiadomość od świętego Mefresa.
– Oho!… Od jakże to dawna prorocy zajmują się moim domem?
– Od czasu kiedy wasza dostojność okazujesz im swoją łaskę.
– Tak?… – spytał książę i zamyślił się. Przypomniał sobie wczorajszą scenę w świątyni Astoreth i porównywał ją z podobnymi zjawiskami w świątyni Hator.
„Wołano na mnie – mówił do siebie – i tu, i tam. Ale tam moja cela była bardzo ciasna i grube mury, tu zaś wołający, a właściwie Kama mogła schować się za kolumnę i szeptać… Wreszcie tu było strasznie ciemno, a w mojej celi widno…”
Nagle rzekł do Tutmozisa:
– Kiedyż się to stało?
– Kiedy urodził się dostojny syn twój?… Podobno już z dziesięć dni temu… Matka i dziecko zdrowe, doskonale wyglądają… Przy urodzeniu był sam Menes, lekarz twojej czcigodnej matki i dostojnego Herhora…
– No, no… – odparł książę i znowu myślał:
„Dotykano mnie tu i tam jednakowo zręcznie… Czy była jaka różnica?… Zdaje się, że była, może dlatego, że tu byłem, a tam nie byłem przygotowany na zobaczenie cudu… Ale tu pokazano mi drugiego mnie, czego tam nie potrafili zrobić… Bardzo
46
47