Скачать книгу

href="#n27" type="note">27, że i dla siebie, i dla kogo drugiego na kluski starczy, nawet ze szperką28. Łachów mam dość na swoje zapotrzebowanie, a dziewusze by się kupiło w kramach raz to, raz owo. Dy stoją Sukiennice, niczym kościół na nowo zmurowany, z woli najmiłościwszego króla.

      Wojciech zamrugał powiekami i podrapał się w głowę.

      – O, moja złocista Jacentowo!

      – No cóż?

      – Nie śmiem…

      – Głodnyś?

      – Ij… Bajki głód! Cale29 co inszego.

      – Gadajże!

      – Wzięlibyście se naszą Baśkę do posługi.

      – Cóż ci się troi? Najstarsza dziewucha w domu, to prawa ręka! Jakoż ją matce odbierzesz?

      – Prawdę mówicie. Ani słowa. Ino właśnie dlatego że najstarsza, musi iść precz z chałupy.

      – Rety! Zbroiła co przeciw rodzicielom?

      – Niechże Bóg broni, zachowa! Nigdy w świecie!

      – Ano, to matka jej nie puści. Ani mowy.

      Wojciech się zaśmiał cicho.

      – U nas w chałupie ino jedno rządzi, czyli ja. Drugie zasię słucha, czyli Margosia. Właśnie tak jak Pan Bóg Przenajświętszy rozkazał.

      – Ale wiem, wiem – niechętnie odrzuciła staruszka. – Od dzieckaś taki zawzięty. Zawdy ino wszystko po twojej woli musiało być. Sparty30 jak kozioł.

      – Ale za to pół wieka z biedą za bary się wodzę i przecie nas jeszcze nie zadławiła do cna.

      – Tedy powiedz, dlaczego chcesz Basię wygonić?

      – Długo by o tym gadać…

      – Ano, to rzeknij krótko.

      – Pamiętacie Zbrojów?

      – Co bym nie miała pamiętać. Z ojców, praojców nasze sąsiady.

      – Tak. Jest i z ojców, praojców niezgoda między nami. Jakiś widno mocny bies upodobał sobie te dwa rody, bo z byle czego do nienawiści podwodzi. O patyk, o garść siana, o głupią gruszkę. Wieczne swary między Zbrojami a Trzaskami. Sprawiedliwość im oddać trzeba, zawdy31 umieli się rządzić, oszczędzać, skąpić, byle ino majętności przysparzać, to i nagromadzili bogactwa pełne skrzynie, a niemal ćwiartka gruntów łobzowskich w ich ręku. My zaś, Trzaski, ano32 wedle swego miana żyjemy. Dużo onych Trzasków od wiek wieka bywało, a co pokolenie, to gorsza bieda. Ot, i w dzisiejszych czasach powiedzmy: Paweł Zbroja, bogacz nad bogacze, ma ino syna jedynaka i dwie dziewuszki. U mnie ani w niedzielę nie jada się do syta, a jest nas wszystkich razem dziewięcioro w chałupie. Zaś o tej godzinie może ta jeszcze przybyło jedno więcej.

      – Abo co?

      – Ano… Dy już takie zaprowadzenie u Trzasków, że co rok, to prorok.

      – Widzisz, Wojtek, powiem ci prawdę. Strasznieś chłop nierozgarniony. Baśki się chcesz wyzbyć właśnie teraz, kiej33 matka niedomaga?

      – Dajcież mi się wygadać dokumentnie! Po cóżem o Zbrojach zaczął? Widno cały kłopot na nich się opiera.

      – Bardzom też ciekawa, co mi powiesz.

      – Odkąd Paweł Zbroja ostał wójtem łobzowskim, dmie34 ci tak, co nie wiadomo, jak mu się kłaniać: czy jak miłościwemu królowi Kazimierzowi, czy może jeszcze krzynę niżej.

      – Cóż to ma do Baśki?

      – O, jakaście to nagła! Zaraz się dowiecie! Tedy35, jako spominałem, jedynaka se uchował jak malowanie. Parobek rosły, na gębie czerwony niczym jabłuszko, a do wszelakiej roboty zgrabny, jak by się od urodzenia wszystkiego uczył. Najstarszy komornik z łobzowskiego dworca wziął go za stajennego do królewskich koni.

      – A co mnie do królewskich koni?

      – Słusznie, wam nic. Ale zarówno Staszkowi Zbroi nic do naszej Baśki, a czego lata za dziewczyną?

      – O, rany!

      – Dziękować Panu Jezusowi, zrozumieliście przecie, co za przyczyna, że chcę dziewuchę wyprawić z domu.

      – Poczekajże, a cóż Basia na to?

      – Basia? Po rozżarzonych węglach leciałaby za nim, ino by palcem kiwnął.

      – To po cóż dzieciska rozrywać, kiej się ku sobie mają! – zawołała Jacentowa, splatając ręce. – Dać na zapowiedzi, pożenić i kwita.

      – Aha, stary Zbroja pierwej ubije chłopaka, niżeli u Trzasków synowej będzie szukał. On by się i wojewodzianki nie zląkł. A mnie i moją babę nienawidzi aż strach. Ino mię ujrzy w polu czy na podwórku, pomstuje tak, że uszy więdną. Baśkę wyzywa od dziadówek, przed ludźmi nas czerni36, niemal plwa na nas.

      – Ha, wola boska, a tyś ojciec. Czyń, jako rozumiesz. Kiedyż mi dziewczynę przyprowadzisz?

      – Właśnie dziś, zaraz, coby nie miała sposobności powiadomić Staszka. Pewnikiem już jest na targu. Miała przyjechać z Wątorkową. Zginie dziewucha jak kamień w wodę. Niech wójt swaty posyła, gdzie wola. Z moim uczciwym dzieckiem napraszał się nie będę. Ino niech ciotka strzeże Basi jak oka w głowie, żeby się ptasznik37 o turkawce38 nie zwiedział.

      – A to co za rwetesy? Coś się dzieje na targu? Zobacz no, Wojtek, czego ludzie tak krzyczą?

      – Baśka?! Skądeś się tu wzięła? I taka zdyszana? Wilki cię gonią po mieście czy co?

      – Szukałam was, tatusiu… Idźcie, na miły Bóg, ratować Wątorka, bo go baba na śmierć zatłucze… O, tam… Widzicie? Pod świętym Wojciechem.

      – Pilnujcie tobołka, Jacentowa, zaraz wracam. A ty stój wedle39 ciotki. Ani mi się rusz!

      Skoczył Wojciech co żywo na pomoc kumotrowi. Ledwo się przepchał przez tłum gawiedzi śmiejącej się z zaperzonej40 niewiasty i bitego chłopa.

      – A ty opoju! A ty śleporodzie zatracony! Gdzie moja kokoszka?! Oddaj zaraz, bo ci łeb ukręcę, jakem twoja ślubna, wierna i uczciwa żona! Oddaj kokoszkę! Gadam po dobroci!

      I ściskając bat w garści, wyrżnęła go z całej siły grubym końcem biczyska po plecach.

      – O, rety! Ja… Jaguś… dy zelżyj kapkę! – jęczał mąż, ani próbując odwetu.

      – Gdzie czarna kokoszka z białym czubem?! O, moi ludzie, moi ludzie! – zawodziła baba piskliwie. – Taką ci miałam kokosią na cały świat sławną. Jak zniosła jajko w sam święty Jan, to bez dwa miesiące ino jeden dzień spoczęła. Ady rodzone dziecko tak matce nie świadczy, jako mnie ona podchlebiała! Ano przedwczoraj znowu się nieść zaczęła, a ta niewiara przeklęta wywlokła mi ją z domu dziś rano! Zdrajco! Judasie! Bo cię uśmiercę, niech cię już moje oczy nie oglądają!

      – Mojaś ty śliczna…

      – Nie ślicznam! Kokoszka gdzie?!

      Zamierzyła się z większym jeszcze rozmachem, aż tu dwie silne ręce szarpnęły

Скачать книгу


<p>28</p>

szperka – słonina. [przypis edytorski]

<p>29</p>

cale (daw.) – całkiem. [przypis edytorski]

<p>30</p>

sparty – dziś: uparty. [przypis edytorski]

<p>31</p>

zawdy (daw.) – zawsze. [przypis edytorski]

<p>32</p>

ano (daw.) – tylko. [przypis edytorski]

<p>33</p>

kiej (gw.) – kiedy. [przypis edytorski]

<p>34</p>

dąć się – tu: puszyć się, pysznić. [przypis edytorski]

<p>35</p>

tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]

<p>36</p>

czernić – dziś popr.: oczerniać. [przypis edytorski]

<p>37</p>

ptasznik – myśliwy polujący na ptaki. [przypis edytorski]

<p>38</p>

turkawka – ptak podobny do gołębia, przen.: młoda dziewczyna. [przypis edytorski]

<p>39</p>

wedle (daw.) – obok. [przypis edytorski]

<p>40</p>

zaperzony (daw.) – rozgniewany. [przypis edytorski]