Скачать книгу

posprzątali – zauważył Fayez. Przeglądał obrazy teleskopowe i radarowe Układu Słonecznego. – W promieniu roku świetlnego od gwiazdy nie ma nawet pasa kometarnego. Zebrali każdy kawałek materiału w całym Układzie Słonecznym, zmienili wszystko na węgiel i zbili w pieprzony diament.

      – Ludzie kiedyś wręczali diamenty jako prezenty podczas oświadczyn – przypomniała Jen. – Może ktoś chciał się upewnić, że dostanie właściwą odpowiedź.

      Travon gwałtownie poderwał głowę znad konsoli i przez kilka sekund patrzył na Jen, mrugając. Sztywna dosłowność znaczyła, że jego biochemia nie przewidywała żadnych przekaźników pozwalających na poczucie humoru, więc Elvi nie raz już obserwowała, jak beztroska ironia Jen wprawiała go w osłupienie.

      – Nie sądzę… – zaczął Travon, ale Elvi nie dała mu dokończyć.

      – Skupcie się na pracy, ludzie. Musimy dowiedzieć się wszystkiego o tym układzie, zanim aktywujemy katalizator i zaczniemy psuć różne rzeczy.

      – Robi się, szefowo – odpowiedział Fayez i mrugnął do niej tak, że nie widział tego nikt inny.

      Pozostali członkowie jej zespołu, najlepsi naukowcy i technicy z całego imperium, osobiście wybrani i przydzieleni pod jej dowództwo przez samego wysokiego konsula, wrócili do swoich ekranów. W kwestiach naukowych związanych z bieżącą misją jej rozkazy miały pełną moc imperialnego prawa. Nikt w zespole nigdy nie próbował się z nią spierać.

      Oczywiście zastrzeżenie było takie, że nie wszyscy byli członkami jej zespołu i nie wszystko uważano za kwestię naukową.

      – Ty mu powiesz, że przechodzimy do kolejnej fazy – zapytał Fayez – czy ja mam to zrobić?

      Znowu tęsknie spojrzała na ekran. W diamencie zapewne kryły się jakieś struktury. Ślady jak wyblakły atrament antycznego tekstu, który mógł przybliżyć ich nieco do następnej tajemnicy, następnego odkrycia, następnej niepojętej dziwności. Nie chciała nikomu o niczym mówić, chciała oglądać.

      – Zajmę się tym – zdecydowała i ruszyła do windy.

      * * *

      Admirał Mehmet Sagale był mężczyzną wielkim jak góra, z czarnymi jak węgiel oczami i twarzą płaską jak talerz. Jako wojskowy dowódca ich misji przeważnie nie wtrącał się do pracy naukowców, ale gdy coś wkraczało w obszar, za który zgodnie z rozkazami to on odpowiadał, był równie niewzruszony i nieustępliwy, jak sugerowały jego rozmiary. Na dodatek miał w sobie coś, przez co siedzenie w jego biurze zawsze kojarzyło jej się z reprymendą. Jakby została wysłana do dyrektora szkoły z powodu ściągania na teście. Elvi nie znosiła odgrywania petentki przed wojskowym figurantem, ale w lakońskim imperium na szczycie struktury władzy zawsze znajdowali się wojskowi.

      – Doktor Okoye – przywitał ją admirał Sagale. Potarł grzbiet nosa czubkami palców wielkości kiełbasek i popatrzył na nią z taką samą mieszaniną sympatii i protekcjonalnej irytacji, jaką ona odczuwała wobec swoich dzieci, gdy robiły coś głupiego. – Jak pani wie, jesteśmy zdecydowanie spóźnieni względem harmonogramu. Według moich rozkazów…

      – Ten system jest niesamowity, Met – przerwała mu. Użycie przydomka było lekkim aktem agresji, ale tolerowanym przez niego. – Jest zbyt niesamowity, żeby odrzucić go z niecierpliwości. Musimy spędzić czas na dogłębnym przestudiowaniu tego artefaktu, zanim wyciągniesz katalizator i zaczniemy sprawdzać, czy coś wybuchnie!

      – Major Okoye. – Sagale odpowiedział, używając jej stopnia wojskowego, by jednoznacznie przypomnieć ich wzajemne relacje w strukturze dowodzenia. – Gdy tylko pani zespół skończy wstępne zbieranie danych, wyprowadzimy katalizator w celu sprawdzenia, czy ten układ ma jakąś wartość wojskową, dokładnie według naszych rozkazów.

      – Admirale – odpowiedziała Elvi ze świadomością, że gdy jest w takim nastroju, agresją nic nie wskóra, i spróbowała zamiast tego łagodzącego sytuację szacunku. – Chciałabym tylko dostać trochę więcej czasu. Możemy nadrobić opóźnienia podczas drogi powrotnej. Duarte dał mi najszybszy statek w dziejach ludzkości, żebym mogła spędzać więcej czasu, zajmując się nauką, a mniej podróżami. Dokładnie zgodnie z tym, o co teraz proszę.

      Przypomniała Sagale o fakcie, że ma bezpośredni kontakt z wysokim konsulem, który cenił jej pracę na tyle, by zbudować specjalnie dla niej statek. Trudno było dopatrzyć się w tym przesadnej subtelności.

      Sagale pozostał niewzruszony.

      – Ma pani dwadzieścia godzin na ukończenie zbierania danych – oświadczył, składając ręce na szerokim brzuchu niczym Budda. – I ani minuty dłużej. Proszę poinformować zespół.

      * * *

      – Tego rodzaju sztywne podejście jest dokładnie powodem, dla którego nie da się robić dobrej nauki pod rządami Lakonii – powiedziała Elvi. – Powinnam kierować jakimś uniwersyteckim wydziałem biologii, jestem za stara na przyjmowanie rozkazów.

      – Zgadzam się – odpowiedział Fayez. – Ale siedzimy tutaj.

      Byli z Fayezem w ich kabinie i mieli czas na prysznic i zjedzenie czegoś na szybko, zanim Sagale i jego szturmowcy wyciągną swoją żywą próbkę protokolekuły i zaryzykują zniszczenie liczącego miliardy lat artefaktu, żeby sprawdzić, czy wybuchnie w przydatny sposób.

      – Jeśli nie da im to lepszej bomby, to kogo obchodzi, że coś zepsują!

      Mówiąc to, odwróciła się do Fayeza, który cofnął się przed nią o pół kroku. Zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w ręce talerz.

      – Nie będę nim rzucać – zapewniła. – Nie rzucam rzeczami.

      – Zdarzało ci się – odpowiedział. On też zrobił się starszy. Jego kiedyś czarne włosy były teraz prawie całkiem siwe, a z kącików oczu rozchodziły się pajączki zmarszczek od uśmiechu. Nie miała nic przeciwko, zdecydowanie wolała, gdy się uśmiechał, niż marszczył brwi. Teraz właśnie się uśmiechał. – Różne rzeczy latały.

      – Ja nigdy… – zaczęła, zastanawiając się, czy Fayez faktycznie boi się, że rzuci w niego talerzem, czy tylko się z nią droczy, żeby rozładować napięcie. Nawet po dziesięcioleciach życia razem czasami nie miała pojęcia, co dzieje się w jego głowie.

      – Bermudy, zaraz po wyjeździe Ricky’ego z domu na uniwersytet pojechaliśmy na pierwsze wakacje od lat i…

      – Tam był karaluch. Po moim talerzu chodził karaluch!

      – Ale rzucając nim, prawie urwałaś mi głowę.

      – No cóż – powiedziała – przestraszyłam się.

      Roześmiała się, a Fayez wyszczerzył się, jakby wygrał nagrodę. Czyli faktycznie, jego celem od początku było skłonienie jej do śmiechu. Odłożyła talerz.

      – Słuchaj, dobrze wiem, że salutowanie i słuchanie rozkazów nie było dokładnie tym, o czym myśleliśmy, odbierając dyplomy – powiedział – ale to nowa rzeczywistość, dopóki Lakonia jest przy władzy. Zatem…

      Właściwie porwanie do Dyrektoriatu Naukowego było jej winą. Lakonia przeważnie zostawiała ludzi w spokoju. Planety same wybrały gubernatorów i przedstawicieli do Stowarzyszenia Światów i mogły ustanawiać własne prawa pod warunkiem, że nie były sprzeczne z prawem imperialnym. Ponadto, w przeciwieństwie do większości dyktatur w historii, Lakonia nie wydawała się zainteresowana ograniczaniem dostępu do wyższego wykształcenia. Uniwersytety w całej galaktyce działały praktycznie tak samo jak przed zmianą władzy, a czasem nawet trochę lepiej.

      Jednakże Elvi popełniła błąd, stając się czołową ekspertką ludzkości w dziedzinie protomolekuły, zaginionej cywilizacji, która ją stworzyła, i zagłady, jaka ją spotkała. Będąc znacznie młodszą kobietą,

Скачать книгу