ТОП просматриваемых книг сайта:
Szczyty Chciwości. Edyta Świętek
Читать онлайн.Название Szczyty Chciwości
Год выпуска 0
isbn 9788366481480
Автор произведения Edyta Świętek
Жанр Современная зарубежная литература
Серия Grzechy młodości
Издательство PDW
Orkiestra zagrała tusz zapowiadający kolejną atrakcję. Na scenę wyszedł konferansjer odziany w wytworny smoking.
– Szanowni państwo, następna piosenka jest z dedykacją od Ewy dla ukochanego męża w rocznicę ślubu. Tak, tak! Nagrodźmy ich owacją. Wytrzymali ze sobą ćwierć wieku! Wytrwałość godna podziwu – zażartował.
Zgromadzeni na sali ludzie ryknęli gromkim śmiechem. Następnie zerwała się burza oklasków. I tylko Kazik siedział z zafrasowaną miną, gdyż sprawczyni tego zamieszania wciąż przebywała za kulisami.
Przygasło światło, a orkiestra zaczęła grać jego najukochańszą melodię. I właśnie wtedy, w blasku jupitera stanęła śpiewaczka odziana w długą suknię i białe boa. W dłoni, na podobieństwo swego pierwowzoru, trzymała wachlarz ze strusich piór.
– Ewa! Brawo! Ewa! – ryknął Tymoteusz, wstając. Zaczął energicznie klaskać, lecz złapany przez żonę za połę marynarki szybko usiadł.
Tymczasem bohaterka wieczoru już śpiewała romantyczną pieśń z repertuaru Ordonówny, zbliżając się kocimi ruchami do stolika, przy którym siedział jej mąż.
– Gdy pokochasz tak mocno jak ja, / Tak tkliwie, żarliwie, tak wiesz, / Do ostatka, do szału, do dna, / To zdradzaj mnie wtedy i grzesz. / Bo miłość Ci wszystko wybaczy / Smutek zamieni Ci w śmiech[9] – rozbrzmiewał jej ciepły głos, gdy ujmowała męża pod brodę dłonią w długiej satynowej rękawiczce i spoglądała na niego z żarem bezgranicznego uczucia.
Tymek zauważył, jak Elżunia ociera łzy wzruszenia. Potem spojrzała na niego i posłała mu ciepły uśmiech. W tej samej chwili zrozumiał, że nigdy jej nie opuści. Choć dawno temu roił sobie zwrócenie jej wolności z chwilą, gdy ostatni ptak wyfrunie z rodzinnego gniazda, teraz wiedział, że nie potrafiłby tego zrobić, wszak złamałby jej serce.
Tak już jest, że rozmijamy się z miłością. Ktoś dla kogoś jest całym światem, a tej osobie tęskno do innych ramion, oczu i ust. Barbara nigdy nie zajmie miejsca Elżuni, a Elżbieta nie przysłoni Barbary. To po prostu nie jest możliwe.
Angelika Wilimowska-Braun powiększyła rodzinę pewnego styczniowego popołudnia. Bydgoszcz przykryta była miękką kołderką świeżego białego puchu.
– Aniołowie wytrzepali poduszki i pierzyny dla mojej wnusi – wzdychała rozpromieniona Elżbieta.
Rozmyślała o tym, jak cudownie będzie znowu mieć w domu małą dziecinę. Teraz, gdy odpoczęła od trudów związanych z praniem pieluch i całodobową krzątaniną przy maleńkiej istotce, przepełniało ją szczęście. Przecież nie ona będzie musiała wstawać w nocy, męczyć się z pielęgnacją tego skarbu. Ona będzie tylko od tego, by kochać i pieścić. Oczywiście przypilnuje Angeliczki, gdy zajdzie taka potrzeba. Pomoże córce przy kąpielach. Ugotuje pierwsze zupki jarzynowe i chude mięsko. Ale nie będzie już nawałów mlecznych, pękających brodawek, kolek i ulewania – od takich atrakcji są rodzice.
Może teraz Maryśka przejrzy na oczy i doceni cały trud, jaki włożyłam w wychowanie jej i pozostałych dzieciaków? Może w końcu zacznie mnie szanować? Przecież nikt nie zrozumie matki lepiej niż druga matka!
Trzeciakowie opuścili przed momentem progi Szpitala Uniwersyteckiego przy ulicy Ujejskiego, w którym poprzez cesarskie cięcie przyszła na świat ich pierwsza wnuczka. Elżunia wciąż rozpływała się w zachwytach nad maleństwem. Dziecko przywodziło na myśl ślicznego aniołka.
– Ach te złote loczki! Wzięła po nas, Trzeciakach, urodę. A może po Wilimowskich? Bo na pewno nie ma w sobie absolutnie nic z Braunów.
– Wykapana Wilimowszczanka – odparł skwapliwie Tymoteusz. Ze znanych tylko sobie powodów wolał myśleć, że maleństwo przebywające na porodówce jest potomkiem Wilimowskich, a nie Trzeciaków. Podświadomie usiłował odepchnąć ciążące nad sobą fatum z dala od tej niewinnej istoty.
– Tak właśnie uważam – paplała ucieszona połowica. – Martwię się, że Marysia obstawała przy cesarskim cięciu. Rozumiem, że bała się bólu. Ale żeby aż tak? Nie powinieneś był popierać jej w tej kwestii i dawać w łapę lekarzowi. Kobiety od wieków rodziły siłami natury. To o wiele zdrowsze i bezpieczniejsze. A co, jeśli rana nie będzie chciała się zrosnąć? Albo gdy Marysi zostanie brzydka blizna?
– Mirelli, Elżuniu – poprawił machinalnie małżonkę, choć sam mimo upływu lat nie do końca przyswoił nowe imię córki i także często je mylił. Do tej pory płonął ze wstydu na samo wspomnienie okoliczności, w jakich usłyszał o tej sprawie. – Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez komplikacji – dodał, choć nagle opadły go jakieś nieprzyjemne przeczucia i lęki, które ślubna, o zgrozo, zaczęła werbalizować.
– Ależ to było nierozważne. A jeżeli ona dostanie zakażenia? Albo pojawią się inne powikłania? Może na ten przykład nie urodzić więcej dzieci…
– Nie panikuj, proszę cię! – powiedział dość zapalczywie. Niestety sam zaczął widzieć swoją córkę toczoną przez gangrenę, trawioną przez gorączkę, wijącą się w przedśmiertelnych drgawkach, konającą.
Nie mogę o tym myśleć. Psiakrew, nie mogę! – Przygryzł wargę. Musiał koniecznie odwrócić swoją uwagę od czarnych scenariuszy. Zamierzał odwieźć żonę do domu, a potem spotkać się z Romanem, którego ostatnio nieczęsto widywał. Niech Elżunia informuje rodzinę o szczęśliwie wykonanym zabiegu, on potrzebuje czegoś, co pozwoli choć na moment zapomnieć. Weźmie z barku flaszkę gorzały albo jakiegoś innego trunku. Wsiądzie w taryfę i pojedzie na Wyżyny. Może zadzwonią jeszcze po Kazika, który dziadkiem został parę dni wcześniej, i urządzą sobie prawdziwy męski wieczór. Coś w rodzaju pępkówki. Jak zwał, tak zwał – każdy pretekst jest dobry, by zagłuszyć negatywne bodźce alkoholem.
Angelika jest dowodem na to, że nie ma co wierzyć w żadne przekleństwa. Wszak mama krzyczała, że ma wyginąć cały mój ród. A przecież Mira właśnie go przedłużyła!
Od paru miesięcy Tymoteusza rozpierało poczucie ulgi. Nawet Elżunia zauważyła, że stał się zdecydowanie radośniejszy i zaczął sprawiać wrażenie, jakby z dalekiej podróży wrócił na łono rodziny. Częściej przynosił jej kwiaty, uważniej słuchał, spędzał czas z bliskimi, a nie obok. Był bardziej świadomy tego, co dzieje się w domu, i nawet obsztorcował kilka razy Mirellę oraz zięcia za używanie nieobyczajnego słownictwa.
Żona obserwowała go bacznie i ostatecznie doszła do wniosku, że owa metamorfoza ma bezpośredni związek z narodzinami wnuczki. Tymek wprost oszalał na punkcie tej kruszyny. Kupował dla niej ciuszki w Pewexie oraz bajecznie kolorowe zabawki. Był jedynym domownikiem, któremu Mira nie ograniczała kontaktu z córeczką. Mógł do woli nosić dzidzię na rękach, wyśpiewywał jej kołysanki. Krótko mówiąc – był zdecydowanie lepszym dziadkiem niż ojcem, nawet z czasów, gdy na świat przyszła Kinga.
A może on wynagradza sobie w ten sposób utratę najmłodszej córki? – rozmyślała czasami zafrasowana kobieta. Stratę, gdyż od dawna z wielkimi oporami zaglądał do Promienia Życia. Zapewne zaakceptował niepełnosprawność czy raczej stan wegetatywny nastolatki. Może nawet wyparł fakt, że Kinga nadal żyje i jest krwią z jego krwi i kością z kości. Elżunia bardzo nad tym ubolewała. Próbowała jak najczęściej wyciągać Tymka do Domu Opieki Społecznej, lecz on wciąż szukał sobie pretekstów, aby tam nie jeździć. Rozpoczął nawet lekcje gry w tenisa oraz naukę języka esperanto, tłumacząc, że trzeba dbać o rozwój osobisty.
– Świat nie stoi w miejscu, Elżuniu. Należy iść z duchem czasu – powiedział kiedyś. – Jeszcze do niedawna najważniejsze umowy podpisywane