Скачать книгу

bo sama sobie nie poradzisz – dodał.

      * * *

      Siedzieli już półtorej godziny w knajpie o wdzięcznej nazwie „Błękitny Pudel” w Sopocie. Mila, zestresowana, gadała jak najęta. Zawsze gdy się denerwowała, mówiła bardzo dużo, bojąc się, że jeśli choć na chwilę zamilknie, to straci kontrolę nad sytuacją.

      – Wiesz, nie lubię takich spotkań w ciemno, ale ciocia Zosia nalegała i stwierdziłam, że może warto spróbować. – Uśmiechnęła się. – Nie żałuję. – Spojrzała na Mariusza, zalotnie mrużąc oczy i wydymając usta.

      – Fajnie, że tak wyszło. No, pani Zofia to niezła swatka! Nie myliła się… Piękna jesteś… – powiedział, patrząc jej głęboko w oczy.

      Mila spojrzała na niego zdziwiona. Spuściła wzrok. Naprawdę odzwyczaiła się od komplementów.

      – Dziękuję – wychrypiała.

      Odniosła wrażenie, że atmosfera zrobiła się zdecydowanie zbyt gorąca i że jeżeli zaraz czegoś nie powie, to będzie źle. Poczuła to, czego się obawiała. Nazywała to sercem w gardle. Przełknęła ślinę i wypaliła głośno:

      – Fajna nazwa, nie? Dla pubu. „Błękitny Pudel”. U nas też jest taki pies. Parys Antonio. To nie jest pudel, ale jakoś tak mi się skojarzyło. – Zmusiła się do uśmiechu, który stał się jeszcze bardziej sztuczny, kiedy uświadomiła sobie, jakie bzdury gada.

      Dentysta uśmiechnął się i zapytał:

      – Mila, czy ty musisz tak dużo gadać? Chodźmy na spacer. Lubisz spacery?

      Spacer w miłym towarzystwie to było to, czego teraz najbardziej potrzebowała.

      W tym momencie była tak zadowolona z propozycji, że gdyby nawet dentysta zaproponował jej borowanie zęba u niego w gabinecie, na dodatek bez znieczulenia, poszłaby tam z ochotą. Zresztą, mógłby jej wyrywać wszystko, na co miałby ochotę.

      Zeszli w dół ulicy Monte Cassino. Zimowymi wieczorami Sopot spał. Czasami ulicami przemknął jakiś zbłąkany przechodzień, czasami można było dostrzec objętą parę, niemalże biegnącą, bo zimno. Na choinkach, które stały na ulicy, migotały lampki, a w oddali ktoś niekoniecznie trzeźwy śpiewał kolędę. Od morza wiał lekki, ale mroźny wiatr.

      Szli plażą, nieco zaśnieżoną, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Śmiech Mileny rozbrzmiewał wesoło. Szum fal i blask gwiazd nastrajał bardzo romantycznie.

      – Dlaczego jesteś sam? – zapytała zaciekawiona. – Nie rozumiem…

      – A ty? Czasem tak po prostu w życiu bywa. Raz ty odchodzisz, drugi raz ktoś odchodzi od ciebie, a ty stoisz w oknie, patrzysz i płaczesz...

      – Płakałeś? – Dotknęła czule jego ramienia.

      – Nieraz… – Pochylił głowę.

      – A ostatnio? Kim była?

      – To był trudny związek – odparł. – Mieszkała w Poznaniu… Miała syna… Bardziej potrzebowała ojca dla niego niż mężczyzny. Poza tym ta odległość.

      – Ty zerwałeś? – spytała zaciekawiona.

      – Tak… – odpowiedział zamyślony. – Po prostu przestałem dzwonić.

      – Jak to, przestałeś dzwonić? Tak po prostu? Bez wyjaśnienia? – Milena otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

      – Tak. To było najlepsze wyjście. Milenko, powoli wracamy. Późno już.

      – I zimno. – Milena zadrżała.

      Mariusz poprawił jej szalik i naciągnął czapkę na uszy.

      – Nie marznij, dziewczynko – powiedział i dał jej prztyczka w nos.

      Wszystko, czego Mila chciała przez całe życie, to poczuć się małą dziewczynką, maleństwem, którym ktoś się zaopiekuje, pogłaszcze go po głowie i przytuli. Teraz właśnie tak się czuła. Lekka i zwiewna niczym motyl. Wracała do domu jak na skrzydłach.

      * * *

      Pani Zofia Kruk, leżąc na kozetce masażysty, podpytywała Siergieja o plany sylwestrowe. Po cichu marzyła o całonocnym masażu wykonanym rękami młodego Ukraińca, najlepiej poprzedzonym wspólną kąpielą w tych zielonych kulkach, które dostała od Mileny. Wannę w swoim domu w willowej dzielnicy Gdańska miała dużą, a kulki tworzyły nieziemską pianę i pachniały bardzo zmysłowo. Zbłąkany wyrzut sumienia kazał jej jednak spędzać sylwestra z panem Staszkiem, który jak zawsze miał ochotę iść do znajomych i grać w scrabble. Zofia lubiła scrabble, lubiła brydża, ale nie, na miłość boską, w sylwestra! Najchętniej spędziłaby ten czas z młodymi, a nie w towarzystwie starych pryków wymyślających słowa, które zawsze, ale to zawsze były przyzwoite.

      Pavarotti69 wyjechał na Ibizę, dlatego stwierdziła, że jeżeli maestro od masażu okaże chociaż małe zainteresowanie spędzeniem z nią tej jedynej nocy w roku, będzie kuła żelazo, póki gorące, a pan Staszek pójdzie na sylwestra sam.

      I tak wróci. Zawsze wracał.

      * * *

      Następnego dnia po pierwszej randce Milena nie mogła się na niczym skupić w pracy. Siedziała z mało inteligentnym uśmiechem przed monitorem, a myślami błądziła gdzieś nad morzem, po plaży, w kawiarni… Zdecydowanie nie była duchem na szóstym piętrze wysokiego biurowca, gdzie pracowała jako analityk. Cyferki w Excelu wirowały jej przed oczami, na biurku nie mogła znaleźć żadnych papierów. Uśmiechała się do siebie i podśpiewywała.

      Dobrze, że szefa nie było. Szusował gdzieś beztrosko na nartach, co jakiś czas wysyłając rozpaczliwe esemesy z różnorakimi poleceniami na wczoraj. Dziwne, że już go puścili na urlop. Zawsze to jednak było lepsze niż latanie do niego co pięć minut i tłumaczenie się z czegoś, na czym kompletnie się nie znał.

      Poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Już trzecią tego dnia.

      Na korytarzu Aśka, sekretarka, wiecznie roześmiana dziewczyna, przebiegając szybko jak wiatr i postukując ekstremalnie wysokimi obcasami, zapytała:

      – Mila, co robisz w sylwestra? – Papiery, które trzymała w rękach, wysypały się na podłogę. Kucnęła w swojej krótkiej spódniczce, ukazując delikatną koronkę czarnych pończoch. Milena rzuciła się jej na pomoc. – Może wpadniesz na bal przebierańców? Jedziemy na Kaszuby. Bierzemy jedzenie i siedzimy trzy dni. I trzy noce! – Mrugnęła okiem i potrząsnęła obfitym biustem w białej koszulowej bluzce rozpiętej niemalże do pępka. – Będzie Iw z Murzynami! Fajnie będzie! Bierz jakiegoś chłopa, jak masz, i przyjeżdżajcie. Jak nie masz, to się jakiś znajdzie. – Roześmiała się głośno i spojrzała na zegarek. – Szefowa czeka, uciekam! Masz mój telefon! – Trzasnęła drzwiami i ruszyła w głąb korytarza.

      Milena obserwowała ją dłuższy czas i po raz kolejny w życiu stwierdziła, że dobry Bóg wiedział, co robi, dając jej taką figurę, jaka miała. Gdyby dał jej inną, pewnie by źle skończyła. Nosiłaby największe możliwe dekolty, najkrótsze spódniczki i stałaby pewnie gdzieś pod latarnią w prowokacyjnej pozie albo robiła striptease wieczorami. Poprawiła golf, westchnęła, po raz kolejny obiecała sobie, że proszkowane od pierwszego, weszła do swojego pokoju i usiadła za biurkiem.

      Bal przebierańców w domku na Kaszubach… Zaśnieżone drzewa, zamarznięte jezioro, ogień w kominku… Spacery pod gwiaździstym niebem, śmiech przy rzucaniu się śnieżkami… Kiedy to sobie wyobraziła, znowu poczuła serce w gardle, a ręce jej zadrżały. Setki myśli kłębiły jej się w głowie. Wiedziała, że zaiskrzyło. Zaiskrzyło na pewno z jej strony. A z jego? Chyba też. Takie rzeczy się czuje. Nie wiedziała, czy ma zadzwonić

Скачать книгу