Скачать книгу

Jak się masz? Znów jestem w Nowym Jorku… Co robisz wieczorem? Masz ochotę na wspólne wypicie butelki szampana i odrobinę chow mein dans ton lit avec moi? Usycham z tęsknoty za tobą. Oddzwoń, jak tylko będziesz mogła”.

      Choć byłam zdołowana, musiałam się uśmiechnąć. Zed Eszu był wielką zagadką w moim życiu. Potwornie bogaty, ustosunkowany i – choć niezbyt wysoki i całkiem nie w moim typie – niesamowity w łóżku. Spotykaliśmy się regularnie przez trzy lata. Potem, kiedy związałam się z Mitchem, to się urwało, ale wróciłam do tego kilka tygodni temu i niewątpliwie Zed dodał mi pewności siebie, której tak bardzo mi było trzeba.

      Czy byliśmy w sobie zakochani? Zdecydowanie nie, w każdym razie z mojej strony na pewno nie była to miłość, ale obracaliśmy się w podobnych kręgach Nowego Jorku, a co najfajniejsze – kiedy byliśmy ze sobą sami, rozmawialiśmy po francusku. Podobnie jak na Mitchu, nie robiło na nim wrażenia, kim jestem, co w tych czasach było rzadkie i w pewien sposób przynosiło mi ulgę.

      Gapiłam się na telefon, zastanawiając się, czy mam zignorować Zeda i zgodnie z poleceniem Susie wcześniej pójść spać, czy zadzwonić do niego i spędzić z nim miły wieczór. Wybór był prosty. Zadzwoniłam i powiedziałam, żeby wpadł. Kiedy na niego czekałam, wzięłam prysznic, a potem włożyłam ulubione jedwabne kimono, zaprojektowane specjalnie dla mnie przez nowe szybko zdobywające sobie markę japońskie atelier. Potem wypiłam chyba ze cztery litry wody, by zneutralizować alkohol czy inne okropne rzeczy, na które mogę się skusić, kiedy przyjdzie Zed.

      Domofon piknął i powiadomiono mnie, że mój gość już jest. Kazałam im go przysłać na górę. Stanął przed drzwiami z ogromnym bukietem moich ulubionych białych róż i obiecaną butelką szampana Cristal.

      – Bonsoir, ma belle Elektra – powiedział swoim dziwnie akcentowanym francuskim, odłożył kwiaty i szampana, po czym pocałował mnie w oba policzki. – Comment tu vas?

      – W porządku – rzuciłam, popatrując z ochotą na szampana. – Mam otworzyć?

      – To chyba zadanie dla mnie. Mogę najpierw zdjąć marynarkę?

      – Pewnie.

      – Ale zanim to zrobię… – Sięgnął do kieszeni i podał mi aksamitne pudełeczko. – Zobaczyłem coś takiego i pomyślałem o tobie.

      – Dziękuję – powiedziałam.

      Usiadłam na kanapie i podciągnęłam irytująco długie nogi pod siebie. Niczym podekscytowane dziecko patrzyłam na pudełeczko w swojej dłoni. Zed często kupował mi prezenty. O ironio, biorąc pod uwagę jego niezmierne bogactwo, nie były specjalnie wystrzałowe, ale zawsze dobrze przemyślane i interesujące. Uniosłam wieczko i zobaczyłam wciśnięty w poduszeczkę pierścionek. Kamyk był owalny, o maślanożółtej barwie.

      – To bursztyn – powiedział Zed, obserwując, jak przyglądam się mu w świetle z żyrandola.

      – Na który palec mam go włożyć? – spytałam, żeby się z nim trochę podroczyć, i podniosłam na niego wzrok.

      – Jak wolisz, ma chère, ale gdybym chciał uczynić cię swoją żoną, chyba postarałbym się trochę bardziej. Na pewno wiesz, że twoja grecka imienniczka kojarzy się z bursztynem.

      – Naprawdę? Nie, nie miałam pojęcia. – Patrzyłam, jak podważa korek szampana. – Czemu?

      – Greckie słowo na bursztyn to electron, a legenda mówi, że w tym kamieniu zostały uwięzione promienie słońca. Pewien grecki filozof zauważył, że jeśli pociera się o siebie dwa kawałki bursztynu, z tarcia tworzy się energia… Nie mogłabyś mieć bardziej odpowiedniego imienia.

      Z uśmiechem postawił przede mną kieliszek szampana.

      – Twierdzisz, że powoduję tarcie? – spytałam, odpowiadając na jego uśmiech. – Pytanie, czy dorosłam do swojego imienia, czy też to ono we mnie wrosło? Santé.

      – Santé.

      Stuknęliśmy się kieliszkami. Usiadł obok mnie.

      – Mmm…

      – Zastanawiasz się, czy przyniosłem drugi prezent?

      – No tak.

      – To zajrzyj pod poduszeczkę w pudełku.

      Zrobiłam to i oczywiście pod cienką warstwą aksamitu, na którym leżał pierścionek, był mały plastikowy pakiecik.

      – Dziękuję, Zed. – Rozerwałam paczuszkę i zanurzyłam w nią palec, jak dziecko dobierające się do miodu, po czym wmasowałam sobie trochę w dziąsła.

      – Dobre, co? – zapytał, kiedy wysypywałam odrobinę na stolik.

      Korzystając z krótkiej słomki znajdującej się w paczuszce, wciągałam proszek do nosa.

      – Aha, bardzo. Chcesz trochę?

      – Wiesz, że nie. Ale powiedz, jak się masz?

      – O… dobrze.

      – Jakoś nie zabrzmiało to pewnie, Elektro. I robisz wrażenie zmęczonej.

      – Było dużo pracy – odparłam, łykając szampana. – W zeszłym tygodniu miałam sesję na Fidżi, a w przyszłym lecę do Paryża.

      – Może powinnaś trochę zwolnić. Zrobić sobie przerwę.

      – I to mówi facet, który twierdzi, że spędza więcej nocy w swoim prywatnym odrzutowcu niż we własnym łóżku!

      – To może oboje powinniśmy zwolnić. Dałabyś się skusić na tydzień na moim jachcie? Jest zacumowany przy wyspie Saint Lucia. Za kilka miesięcy każę go na lato odprowadzić na Morze Śródziemne.

      – Chciałabym. – Westchnęłam ciężko. – Ale do czerwca kalendarz mam pełen.

      – No to w czerwcu. Moglibyśmy pożeglować wokół greckich wysp.

      – Może… – Wzruszyłam ramionami, nie biorąc poważnie jego propozycji.

      Często snuł jakieś plany, kiedy byliśmy razem, ale nigdy nic z tego nie wychodziło, a co więcej, wcale tego nie chciałam. Zed był świetny na jedną noc, fizyczne spełnienie, lecz na dłuższą metę zaczynał mnie wkurzać swoją skrupulatnością i niewiarygodną wprost butą.

      Domofon znów piknął. Zed wstał, by odebrać.

      – Przyślijcie natychmiast, dziękuję – powiedział.

      Dolał nam szampana.

      – Dostaniemy chińszczyznę i zaręczam ci, że to będzie najlepsze chow mein, jakie w życiu jadłaś. – Uśmiechnął się. – A jak tam twoje siostry?

      – Nie wiem. Ostatnio byłam zbyt zajęta, żeby do nich dzwonić. Ally urodziła dziecko, ma synka. Nazwała go Bear… słodkie imię. Pomyśleć, że mam się zobaczyć z nimi wszystkimi w czerwcu, w Atlantis. Popłyniemy łodzią Pa Salta na greckie wyspy, by złożyć na falach wieniec. Tam, gdzie jak sądzi Ally, odbył się jego pochówek. Twój ojciec został znaleziony na plaży niedaleko stamtąd, prawda?

      – Tak, ale jak ty, nie chcę myśleć o śmierci ojca. To mnie dołuje – uciął ostro Zed. – Myślę tylko o przyszłości.

      – No tak… Ale co za przypadek!

      Odezwał się dzwonek i Zed poszedł otworzyć drzwi.

      – Elektro, chodź – powiedział, niosąc dwa pudełka do kuchni. – Pomóż mi z tym.

      2

      Następnego dnia po sesji wróciłam do domu, wzięłam gorący prysznic i wskoczyłam

Скачать книгу