ТОП просматриваемых книг сайта:
.
Читать онлайн.Jak błoto na słońcu, pomyślałam. Oto co miałam w głowie: rozgrzane błoto.
– Czy coś się stało, Agnes? – zapytała Ciotka Estée, kiedy opatrzono mi palec. Odparłam, że nie. – To czemu płaczesz, kochanie?
Najwyraźniej płakałam: chociaż starałam się powstrzymać łzy, płynęły mi z oczu, z mojej wilgotnej, zabłoconej głowy.
– Bo to boli! – załkałam.
Ciotka Estée nie spytała, co mnie boli, choć musiała wiedzieć, że nie chodzi o przekłuty palec. Objęła mnie i lekko uścisnęła.
– Tak dużo rzeczy boli – powiedziała. – Musimy się starać być radosne. Bogu podoba się radość. Chce, abyśmy doceniali ładne i miłe rzeczy na tym świecie.
Od Ciotek, które nas uczyły, sporo słyszałyśmy o tym, co się podoba Bogu, a co nie, zwłaszcza od Ciotki Widali, będącej najwyraźniej w bliskich z Nim stosunkach. Shunemit powiedziała raz, że zapyta Ciotkę Widalę, co Bóg lubi jadać na śniadanie. Co bardziej płochliwe dziewczęta były oburzone taką bezczelnością, ale Shunemit i tak nigdy o to nie zapytała.
Zastanawiałam się, co Bóg myśli o matkach, tych prawdziwych i tych wymyślonych. Wiedziałam jednak, że nie ma sensu pytać Ciotki Estée o moją prawdziwą matkę, o to, jak Tabitha mnie wybrała, ani o to, ile miałam wtedy lat. Ciotki w szkole unikały rozmów z nami na temat naszych rodziców.
Tego dnia po powrocie do domu osaczyłam w kuchni Zillę, która piekła biszkopty, i powtórzyłam jej wszystko, co Shunemit powiedziała mi na długiej przerwie.
– Twoja przyjaciółka jest gadułą – stwierdziła Zilla. – Powinna częściej trzymać buzię na kłódkę. – Jak na Zillę były to niezwykle ostre słowa.
– Ale czy to prawda? – Wciąż jeszcze miałam nadzieję, że wszystkiemu zaprzeczy.
Ona jednak westchnęła i spytała:
– Pomożesz mi piec biszkopty?
Byłam już za duża, by dać się przekupić takimi drobnostkami.
– Po prostu mi powiedz. Proszę.
– Cóż, według twojej nowej macochy to jest prawda – oznajmiła Zilla. – Albo coś w tym rodzaju.
– Czyli Tabitha nie była moją matką – powiedziałam spokojnym tonem, powstrzymując łzy.
– To zależy, co rozumiesz przez bycie matką – odparła Zilla. – Czy matką jest osoba, która wydaje cię na świat, czy ta, która najbardziej cię kocha?
– Sama nie wiem. Może ta, która najbardziej mnie kocha?
– W takim razie Tabitha była twoją matką – stwierdziła Zilla, wycinając biszkopty. – My, Marty, też jesteśmy twoimi matkami, ponieważ też cię kochamy. Chociaż czasem możesz w to wątpić. – Szpatułką przekładała okrągłe biszkopty na papier do pieczenia. – Mamy na względzie twoje dobro.
Z powodu tych słów stałam się trochę nieufna wobec Zilli, bo Ciotka Widala mówiła nam podobne rzeczy – że coś się dzieje dla naszego dobra – zazwyczaj przed tym, nim wymierzyła nam karę. Lubiła nas chłostać po nogach, żeby nie było widać śladów, czasem wyżej, każąc nam się pochylić i unieść spódnicę. Niekiedy robiła to na oczach całej klasy.
– Co się z nią stało? – zapytałam. – Z moją prawdziwą matką. Tą, która uciekała przez las. Po tym, jak mnie zabrali.
– Naprawdę nie wiem – odpowiedziała Zilla, nie patrząc na mnie i wsuwając biszkopty do gorącego piekarnika.
Chciałam spytać, czy będę mogła jednego dostać, gdy się upieką, bo uwielbiałam ciepłe biszkopty, ale uznałam, że to dziecinna prośba podczas tak poważnej rozmowy.
– Zastrzelili ją? Zabili?
– Och, nie – żachnęła się Zilla. – Nie zrobiliby czegoś takiego.
– Czemu?
– Ponieważ mogła rodzić dzieci. Przecież urodziła ciebie, prawda? To dowód na to, że mogła. Wartościową kobietę zabijali tylko w ostateczności. – Zilla umilkła, żebym mogła w pełni pojąć sens tych słów. – Najpewniej sprawdzili, czy da się ją… Ciotki z Centrum Racheli i Lei modliły się za nią. Najpierw z nią rozmawiały, by się przekonać, czy da się zmienić jej światopogląd.
W szkole krążyły mgliste pogłoski o Centrum Racheli i Lei, ale żadna z nas nie wiedziała, co się tam dzieje. Już sama myśl o kilku Ciotkach modlących się za ciebie napawała strachem. Żadna z nich nie była tak łagodna jak Ciotka Estée.
– A jeśli nie zdołały zmienić jej światopoglądu? – spytałam. – Zabiły ją? Moja matka nie żyje?
– Och, jestem pewna, że zmieniły jej światopogląd – odrzekła Zilla. – Są w tym dobre. Potrafią zmieniać serca i umysły.
– W takim razie gdzie ona teraz jest? – spytałam. – Moja matka, ta prawdziwa, ta druga?
Byłam ciekawa, czy tamta matka mnie pamięta. Na pewno pamięta. Musiała mnie kochać, bo inaczej nie próbowałaby mnie zabrać ze sobą, kiedy uciekała.
– Nikt z nas tego nie wie, kochanie – odparła Zilla. – Kiedy zostają Podręcznymi, tracą stare imiona, a w tych strojach trudno rozpoznać ich twarze. Wszystkie wyglądają tak samo.
– Ona jest Podręczną? – spytałam. Zatem Shunemit mówiła prawdę. – Moja matka?
– Właśnie to robią w Centrum – wyjaśniła Zilla. – W taki czy inny sposób zmieniają je w Podręczne. Te, które udaje się schwytać. Masz ochotę na pysznego ciepłego biszkopta? Nie mam masła, ale mogę go posmarować miodem.
Podziękowałam Zilli. Zjadłam biszkopta. Moja matka była Podręczną. To dlatego Shunemit nazwała ją wywłoką. Powszechnie wiedziano, że wszystkie Podręczne były kiedyś wywłokami. I teraz też są, chociaż w inny sposób.
Od tej pory nasza nowa Podręczna zaczęła mnie fascynować. Kiedy pojawiła się w naszym domu, ignorowałam ją, zgodnie z poleceniem. Rosa twierdziła, że był to najbardziej uprzejmy sposób traktowania Podręcznej, ponieważ albo urodzi dziecko i przeniosą ją gdzie indziej, albo nie urodzi, a wówczas i tak ją gdzieś przeniosą, w każdym razie długo nie zagrzeje u nas miejsca. Dlatego niedobrze jest, jeśli Podręczne się przywiązują, zwłaszcza do młodych ludzi w rodzinie, bo musiałyby zrywać te więzi, a pomyśl, jakie to byłoby dla nich przykre.
Odsunęłam się więc od Kyli i udawałam, że jej nie zauważam, gdy wpływała do kuchni w swojej czerwonej sukience, żeby wziąć kosz na zakupy, a następnie szła na spacer. Podręczne codziennie chodziły na spacer parami; widywało się je na chodnikach. Nikt ich nie zaczepiał, nie zagadywał ani nie dotykał, ponieważ w pewnym sensie były nietykalne.
Teraz jednak, ilekroć miałam okazję, zerkałam na Kylę kątem oka. Miała bladą