Скачать книгу

przed pniem. Royce uderzył w niego kryształowym mieczem i poczuł, jak pień ustępuje i spada w płynącą w dole rzekę.

      - To nie zatrzyma ich na długo – wyszeptał Royce do swojego wierzchowca, poganiając go znów naprzód. Mężczyźni po przeciwnej stronie wąwozu zawracali tymczasem konie i pędzili już w stronę miejsca, w którym stał mostek.

      Royce wiedział, że zyska dzięki temu kilka minut, które będzie musiał w pełni wykorzystać, by uciec. Zarazem wiedział jednak, że nie może jedynie uciekać. Ucieczką nic nie zyska. Ucieczką nic nie zmieni.

      Puścił się w stronę lasu z pełną prędkością, obmyślając, co dalej. Pochylał się pod zawieszonymi nisko gałęziami, usiłując zniknąć z pola widzenia ścigającym go mężczyznom. W leśnej gęstwinie panowała cisza, nie licząc odgłosów wydawanych przez drobną leśną zwierzynę i ptasiego gwizdu, szmeru wody i szelestu liści. Gdzieś z oddali dobiegał dźwięk piszczałki, na której grał jakiś leśnik. Royce miał nadzieję, że nie naprowadzi na niego żołnierzy. Nie chciał sprowadzić kłopotów na nikogo innego.

      Ta myśl sprawiła, że zatrzymał się pomiędzy drzewami. Ścigający go mężczyźni pojadą za nim do jego osady, jeśli się tam uda, lecz jeśli tego nie zrobi, być może nigdy nie zdoła zdobyć wsparcia. Gorzej jeszcze – ludzie księcia mogą i tak ją najechać, chcąc wymierzyć karę wszystkim, którzy mieli cokolwiek wspólnego z młodzieńcem, który sprowadził śmierć na ich pana.

      Musiał znaleźć sposób, by odwrócić uwagę ludzi księcia od wioski i zyskać czas na wszystko, co musiał zrobić.

      Raz jeszcze dobiegł Royce’a dźwięk piszczałki i młodzieniec ruszył w tamtą stronę, kierując konia pomiędzy drzewami. Prześlizgiwał się pomiędzy nimi najszybciej, jak mógł. Był świadomy tego, jak niewiele czasu zyskał dzięki strąceniu w przepaść powalonego drzewa, a czuł teraz, że potrzebuje każdej sekundy, którą może zyskać.

      Natknął się na pierwszą świnię niespełna minutę później. Ryła w leśnej ściółce, szukając owoców lub grzybów, albo czegoś jeszcze innego. Sięgałaby Royce’owi po pas, gdyby nie siedział na końskim grzbiecie, i węsząc szła przed siebie, nie zważając na niego.

      Kolejne świnie wyszły błąkając się spomiędzy drzew, węsząc i szukając czegoś do zjedzenia. Na ich cielskach widniały oznakowania co najmniej kilku gospodarstw. Melodia piszczałki rozbrzmiewała teraz głośniej i przez kępę olch Royce dostrzegł sylwetkę młodzieńca siedzącego na pniaku powalonego dębu.

      - Witaj – zawołał młodzieniec na widok Royce’a, machając do niego ręką, w której trzymał piszczałkę. – Nie pędź tędy zbyt prędko. Moje świnie są spokojne, ale jak je nastraszyć, to i twojego konia przewrócą, takie są duże.

      - Nadjeżdżają w tę stronę mężczyźni – powiedział Royce, zgadując, że najlepszą drogą jest w tej sytuacji szczerość. Młodzieńcowi takiemu jak ten nie spodobałoby się, gdyby ktoś próbował go oszukać. – Mężczyźni, którzy pragną mnie zabić lub schwytać.

      Świniopas wyglądał na lekko tym zaniepokojonego.

      - A cóż mi do tego? – zapytał. – Ja tylko wypasam świnie.

      - Czy sądzisz, że takim jak oni sprawi to różnicę? – spytał Royce. Każdy chłop wiedział, jacy potrafią być ludzie księcia i jak niebezpiecznie było znaleźć się im na drodze, gdy poszukiwali kogoś.

      - Nie – odrzekł świniopas. Zmierzył Royce’a spojrzeniem. – A czemu cię szukają?

      Royce podejrzewał, że jeśli wyjawi młodzieńcowi prawdę, zbytnio go tym przerazi. Cóż jednak miał począć? Nie mógł wszak stwierdzić, że jest kłusownikiem.

      - Jestem… Ja zabiłem księcia – odpowiedział Royce, nie wiedząc, co innego powiedzieć. Nie mógł prosić o to, o co zamierzał poprosić młodzieńca, nie wyjawiwszy mu wpierw prawdy. – Jego ludzie mnie ścigają, a jeśli mnie złapią, zabiją.

      - Chcesz więc wprowadzić ich w moje świnie? – zapytał świniopas. – A co stanie się ze mną, jeśli nadal tu będę, kiedy się zjawią?

      - Mam pewien pomysł – odparł Royce. Zeskoczył ze swego wierzchowca i wyciągnął wodze w stronę młodzieńca. – Weź mojego konia. Odjedź stąd. To najlepsza szansa dla nas obu.

      - Chcesz, żebym udawał, że jestem tobą? – zapytał świniopas. – Po tym, czego się dopuściłeś? Pół królestwa by mnie ścigało.

      Royce skinął głową. Nie byli do siebie podobni – Royce był znacznie roślejszy i mocniej umięśniony i choć obaj mieli jasne włosy, które sięgały im ramion, to nigdy by ich ze sobą nie pomylono. Rysy twarzy także mieli inne: twarz świniopasa była okrągła i pospolita, a Royce miał kwadratową żuchwę i rysy twarzy wyostrzone przez liczne walki.

      - Nie na długo. Potrafisz jeździć konno, prawda?

      - A jakże, mój tatko się uparł. Zdarzało mi się kłusować wozem przez pola.

      - Ten koń pobiegnie znacznie szybciej niż kłusem – przyrzekł Royce, nadal trzymając w wyciągniętej dłoni wodze. – Weź mojego konia, przez jakiś czas jedź przed nimi, i zostaw go, gdy znikniesz im z oczu. Nigdy się nie dowiedzą, że to ty na nim jechałeś i nadal będą szukać mnie.

      Royce był pewien, że jego plan się powiedzie. Jeśli świniopas utrzyma dystans dzielący go od pogoni, będzie bezpieczny w chwili, gdy żołnierze stracą go z oczu.

      - I tylko to musiałbym zrobić? – spytał świniopas. Royce widział, że zastanawia się nad jego słowami.

      - Odwiedź ich tylko od wiosek – powiedział. – Muszę dostać się do mojej wsi, a ty będziesz mógł powrócić do swojej w chwili, gdy ich zgubisz.

      - Szukasz więc tylko sposobu na to, żeby uniknąć kary? – zapytał młodzieniec.

      Royce zrozumiał go. Świniopas nie chciał pomóc mu w tak poważnej zbrodni. Nie chodziło jednak tylko o to. Nawet w chwili, gdy cisnął tę włócznię chodziło o coś więcej.

      - Uciskają nas jak tylko potrafią – odrzekł Royce. – Wciąż nam coś odbierają, a nie dają nic w zamian. Książę odebrał mi kobietę, którą kocham i oddał ją swemu synowi. Uwięził mnie na wyspie, gdzie widziałem, jak zabijają młodzieńców w moim wieku. Musiałem walczyć na śmierć w dole! Nadszedł czas, byśmy zmienili ten porządek. Nadszedł czas, by było lepiej.

      Widział, że młodzieniec rozważa jego słowa.

      - Jeśli nie wrócę do mojej wsi, wielu ludzi straci życie – dodał Royce. – Ale jeśli się tam udam, a oni pojadą za mną, zginie jeszcze więcej. Potrzebuję twojej pomocy.

      Świniopas dał krok w przód.

      - Czy otrzymam za to zapłatę?

      Royce rozłożył ręce. Nic nie miał.

      - Jeśli zdołam cię odnaleźć po wszystkim, znajdę sposób, by ci się odpłacić. Jak cię odnajdę?

      - Jestem Berwick z Górnego Lesham.

      Royce skinął głową i to wystarczyło świniopasowi. Chwycił za wodze Royce’owego rumaka i dosiadłszy go popędził go piętami naprzód i ruszył pomiędzy drzewami w drogę, która nie prowadziła do żadnej z wiosek, które Royce znał. Royce odetchnął z ulgą.

      Była ona jednak krótkotrwała. Musiał się jeszcze ukryć. Cofnął się pomiędzy drzewa i znalazł miejsce wśród listowia, gdzie mógł przykucnąć w cieniu pnia i schować się za rozłożystymi gałęziami ostrokrzewu.

      Kucnął i nie poruszał się, ledwie ośmielając się oddychać. Czekał.

Скачать книгу