Скачать книгу

tu ze swoimi mrocznymi przeczuciami i niepokojem narastającym z każdą kolejną nutą Cichej nocy. A oni, w bożonarodzeniowym nastroju, próbowali mu pomóc, szybko, łatwo i bezmyślnie, byle wrócić do dobrej zabawy. „Nie, nie widziałem twojej dziewczyny, ale pewnie tu jest, wyluzuj, koleś, napij się, a zanim skończysz, ona wróci, może z kimś poszła i co z tego, dla ciebie też zostanie, nie bądź świnia i podziel się w święta. Nie pękaj, stary, będzie dobrze”.

      Nie było dobrze.

      Gdy rynek zaczął się wyludniać, Piotrek złapał ostatni autobus na Osiedle Paderewskiego. Zadzwonił wtedy do Marty, po raz chyba trzydziesty tego wieczoru, ale po kilku mdląco długich sygnałach znowu włączyła się poczta głosowa: Cześć, tu Marta. Jak masz mi coś do powiedzenia, to mów, byle konkretnie. Piotrek przyłapał się na tym, że dzwoni już właściwie tylko po to, żeby posłuchać jej głosu, bez nadziei, że dziewczyna wreszcie odbierze. Wciąż jednak liczył, że zastanie ją w domu, tak zwyczajnie i po prostu oglądającą serial czy biorącą prysznic. „Sorry, nie odbierałam, bo coś tam, wróciłam bez ciebie, bo coś innego”. Cokolwiek.

      Ostatnia szansa skazańca.

      Wchodził po schodach na drugie piętro nieskończenie długo, powłócząc nogami jak stary człowiek. Póki szedł, Marta czekała na niego, cała i zdrowa, a kiedy włożył wreszcie klucz do zamka i przekroczył próg, już jej nie było. Mieszkanie nigdy wcześniej nie wydawało mu się tak ciche, tak bardzo puste i zimne. Żarówka w przedpokoju zamrugała i zgasła, mieli ją wymienić, ale oczywiście tego nie zrobili – oboje należeli do ludzi lekceważących codzienne drobiazgi aż do ostatniej chwili. Na kanapie leżały rozrzucone rzeczy Marty, bluzka, która z jakiegoś powodu nie znalazła uznania w jej oczach, wzgardzony różowy sweterek. Pachniały perfumami o zapachu cytrusów. Piotrek przez chwilę tulił je do twarzy, szukając resztek ciepła. Nie miał pojęcia, co dalej, w ich związku to Marta zawsze była tą silniejszą, ona podejmowała ważne decyzje, zawsze szybciej i bardziej praktycznie myślała.

      Wreszcie znalazł numer Kaśki, siostry Marty, i zadzwonił. Bał się, że dziewczyna nie odbierze, i bał się, że odbierze, a potem powie, że Marta zdecydowała się odejść, ma kogoś innego, to koniec, więcej nie dzwoń.

      Odebrała.

      – Piotrek? Co się stało?

      – Czemu miałoby się coś stać?

      – Bo zawsze Marta dzwoni, a nie ty. I masz dziwny głos.

      – Marta zniknęła.

      – Jak to zniknęła?

      Musiał jej wszystko opowiedzieć. Przypominało to rwanie zęba, bolesny, powolny proces, kiedy zaginięcie Marty stopniowo nabierało ciężaru, stawało się bardziej realne. I te wszystkie wątpliwości, które Piotrek dawno miał za sobą: może nie warto jeszcze panikować, może poszła do kogoś na chwilę, może to albo tamto. Zbijał cierpliwie argumenty, aż wreszcie Kaśka przyznała, że owszem, sytuacja nie wygląda dobrze, po czym oznajmiła, że zaraz wsiada w samochód i jedzie.

      Zjawiła się kwadrans później, zarumieniona od zimna, ze zmarszczką przecinającą gładkie czoło. Na sam jej widok poczuł ulgę – oto wreszcie ktoś kompetentny, kto będzie wiedział, co robić. Kaśka była starsza od Marty o dwa lata, pół roku po skończeniu studiów miała już dobrą pracę i jeszcze lepsze perspektywy na przyszłość. Była żywym wcieleniem sukcesu, metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, czterdzieści kilo zadbanego ciała, fryzura Betty Boop i energii tyle, że wystarczyłoby do oświetlenia połowy mieszkania.

      – Dzwonimy po szpitalach – zakomenderowała. – Może miała wypadek albo coś.

      Dzwonili więc, Kaśka spokojnie i jasno wyłuszczająca, o co jej chodzi, i Piotrek, który jąkał się albo gubił. Teraz już chciał, żeby Marta miała wypadek, nic poważnego oczywiście, trochę bólu i po wszystkim. Chciał zastać ją w białym pokoju na tle białej pościeli, przynieść jej kwiaty, laptop i kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia od wszystkich z wydziału. Pomysł, że tym razem to on opiekowałby się nią, nawet mu się podobał.

      Jednak w żadnym szpitalu Marty nie znaleźli; nie było jej także u wspólnych znajomych z uczelni ani u przyjaciółek z czasów liceum – do tych ostatnich, jak się okazało, numery wciąż miała Kaśka, bo Piotrek swoje dawno skasował.

      – To bez sensu – powiedział, kiedy wyrwana ze snu koleżanka, która teraz pracowała jako kasjerka w Biedronce, oznajmiła, że nie, Marty u niej nie ma i do cholery niech się odczepią, bo ona jutro idzie do pracy. – Musimy zawiadomić policję.

      – Nie przyjmą zgłoszenia. W przypadku osoby dorosłej musi minąć czterdzieści osiem godzin.

      – To co teraz?

      – Jedźmy na rynek, może wróciła tam i teraz cię szuka.

      Dochodziło wpół do pierwszej, ale w centrum wciąż kręcili się ludzie, niektórzy mocno już pijani, w drodze na nocny albo z nocnego, do knajpy albo z knajpy. Piotrek chodził między zamkniętymi budami, poimprezowe śmieci szeleściły pod stopami, światło srebrzystych sopli kapało na głowę. Kilka razy zawołał: „Marta!”, ale odpowiedziały mu jedynie zdumione spojrzenia przechodniów. Było coraz zimniej, straszniej i coraz bardziej obco. Kiedy zadzwonił telefon, wyjął go drżącą ręką i nie patrząc na wyświetlacz, przytknął do ucha.

      – Marta? – zapytał bez tchu, z nagłym skurczem nadziei, która na moment zatrzymała mu serce. Ale to nie była Marta, tylko jedna z wcześniej obdzwonionych koleżanek, z pytaniem, czy dziewczyna się znalazła.

      – Nie. – Rozłączył się, nim zdążyła zapytać o coś jeszcze. Nie chciał blokować telefonu, Marta mogła przecież w każdej chwili zadzwonić.

      – Wracamy do ciebie – zadysponowała Kaśka, a Piotrek poszedł za nią posłusznie jak zbity pies.

      * * *

      Nie spali tej nocy, tylko siedzieli na kanapie z kubkami ananasowo-imbirowej herbaty w rękach – zaparzyła ją Kaśka, bo Piotrkowi wszystko leciało z rąk. Obok leżały wzgardzone ubrania, sweterek i bluzka, których nie miał serca schować do szafy. Zapach cytrusów był teraz słabszy, ale wciąż wyczuwalny.

      – Spróbujmy pomyśleć logicznie – powiedziała Kaśka, stawiając kubek na stoliczku. – Czy miała znajomych, o których nic nie wiedziałeś?

      – Nie.

      – Jesteś pewien?

      – Jasne. Przecież wiesz…

      Kaśka wiedziała. Marta i Piotrek byli parą od zawsze, a przynajmniej od czasów liceum i już wtedy obracali się w tym samym środowisku. On z natury raczej samotnik, ona bardziej towarzyska, choć też bez przesady – wolała niewielkie grono sprawdzonych przyjaciół niż tłumy przypadkowych osób. Prawdę powiedziawszy, wszyscy ich znajomi byli przyjaciółmi bardziej Marty niż Piotrka, ale jemu nigdy to nie przeszkadzało. Potem poszli na studia, też razem, też dlatego, że dziewczyna nie dostała się na ASP i wybrała kulturoznawstwo, a on lepszego pomysłu nie miał. To również mu nie przeszkadzało – gdyby Marta poprosiła, podążyłby za nią do samego piekła.

      Posypały się dalsze pytania: czy Marta zachowywała się ostatnio inaczej, czy się czymś martwiła, wspominała, że chciałaby kogoś odwiedzić albo zrobić coś pilnego.

      Odpowiedź na wszystkie pytania brzmiała: nie.

      Marta cieszyła się na świąteczną przerwę, rano pakowała prezenty, które – starannie owinięte w złoty i czerwony papier – leżały teraz w szafie, potem ubrała choinkę. Piotrek podśmiewał się trochę, że to bez sensu, Boże Narodzenie mieli przecież spędzić u jej rodziców, ale oczywiście pomógł, zgadzając się, że tradycja to tradycja, co z tego, że starannie przystrojone drzewko będzie stać w pustym mieszkaniu. Po powrocie ze ślizgawki zamierzali jeszcze obejrzeć odcinek

Скачать книгу