Скачать книгу

że do złudzenia przypominały kopytka.

      – Dalej. – Przepchnęli go przez próg, zapalili światło, a potem poprowadzili na piętro. Marek nasłuchiwał, ale dom wydawał się pusty. Jakby ślady na ścieżce były tylko złudzeniem.

      – Tutaj. – Ten niższy i grubszy gestem kazał mu wejść do pokoju. – Czekaj.

      W zamku zgrzytnął klucz i Marek został sam. Podszedł do okna, ale było zakratowane, zresztą i tak nie odważyłby się skakać z pierwszego piętra. Cokolwiek na niego tutaj czekało, musiał stawić temu czoła. Rozejrzał się. Pomieszczenie miało w sobie anonimowość biura albo hotelowego pokoju: niemal pozbawione ozdób ściany i podstawowe sprzęty – tylko wąska kanapa, krzesło i stolik, na którym stał włączony komputer. Na ścianie naprzeciw okna wisiał obraz przedstawiający biały dom zimą. Marek podszedł bliżej, by przyjrzeć się śladom biegnącym po śniegu aż do drzwi wejściowych. Były maleńkie, ledwo kropki zaznaczone maźnięciami pędzla, ale mógłby się założyć, że każda z tych kropek to odcisk bosej stopy w kształcie kopytka.

      Odwrócił się i usiadł przy komputerze. Gdy poruszył myszką, ekran ożył, ukazując zapisaną stronę. Marek w pierwszym odruchu chciał wstać – to było jak zaglądanie do cudzego pamiętnika – ale właściwie dlaczego nie?

      Przewinął tekst aż do tytułu „Opowieść o poszukiwaniach” i zaczął czytać.

      IV.

      Opowieść o poszukiwaniach

      Wigilijny wieczór spędził z rodziną Marty, tak jak zostało postanowione dawno temu, gdy świętowali zaręczyny w kafejce na krakowskim Rynku. Bez Marty – jedyna i zarazem najważniejsza różnica. Puste miejsce przy stole było raną w tkance rzeczywistości, a kolacja przypominała stypę. Karp w milczeniu grzebany w brzuchach, nieśmiałe życzenia „Żeby się znalazła” i światła kapiące z choinki jak łzy. Nietaktowny wujek wspomniał coś o kluczowych dwudziestu czterech godzinach – podobno jeśli poszukiwana osoba nie odnajdzie się ciągu doby, najczęściej nie odnajduje się już nigdy. Oczywiście zaraz został zakrzyczany, to przecież zupełnie coś innego, w tych statystykach chodziło o dzieci, a może o rozwiązywanie morderstw, nieważne, Marty to nie dotyczy. Piotrek słuchał i kiwał głową. Już żałował, że tu przyszedł. Potrzebował współczucia i pocieszenia – od dawna przywykł uważać rodzinę Marty za swoją – i dostał to wszystko, owszem, lecz doprawione nutą podejrzliwości tak subtelną, że prawdopodobnie nikt oprócz niego jej nie wyczuwał. Nie rób sobie wyrzutów, nie twoja wina, mówili rodzice Marty i być może naprawdę w to wierzyli, ale jednocześnie ich oczy mówiły coś zupełnie innego: że gdyby Piotrek lepiej pilnował swojej narzeczonej, tragedia by się nie wydarzyła. Pilnował, właśnie tak. Nieważne, że to Marta opiekowała się Piotrkiem, a jej rodzice zawsze byli dumni z niezależności córki – zniknięcie dziewczyny nagle cofnęło ich wszystkich o pięćdziesiąt lat, do czasów prawdziwych mężczyzn i damsels in distress jak z filmów złotej ery Hollywood.

      – Mają pretensje – powiedział Piotrek do Kaśki, kiedy udało im się wymknąć do dawnego pokoju Marty. Od czasu jej wyprowadzki niczego tu nie zmieniono. Ściany oklejone były plakatami Piratów z Karaibów, na półkach, przytulone do maskotek wieku dziecięcego, stały książki, z których dziewczyna wyrosła: Harry Potter, Opowieści z Narnii, Zmierzch… Jak ołtarz ku pamięci zaginionej nastolatki, jakby Marta zniknęła nie przed czterema dniami, ale lata temu, tuż przed maturą. I kolejna bolesna niespodzianka – na łóżku leżała poduszka w kształcie serca z napisem „I love you”, którą Piotrek dał Marcie na walentynki, jeszcze w liceum. Czemu nie zabrała jej ze sobą do ich nowego mieszkania?

      – Nie przejmuj się. – Kaśka odsunęła poduszkę i usiadła na łóżku. – Do kogoś pretensje muszą mieć, dzięki temu im łatwiej. Ale tak naprawdę wiedzą, że nie mogłeś nic na to poradzić.

      – Naprawdę?

      – Naprawdę wiedzą, czy naprawdę nie mogłeś poradzić?

      Nie odpowiedział. Kaśka pochyliła się i ostrożnie dotknęła chłopaka.

      – Nie chciałam sugerować…

      – Jasne.

      – Przepraszam. – Odsunęła się, trochę zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Ale może tylko mu się zdawało.

      – Wszystko w porządku.

      – Znajdziemy ją, zobaczysz.

      – Wiem. – Zabrzmiało to, jakby próbował przekonać samego siebie. – Udało ci się dowiedzieć, kto jest właścicielem tego mejla?

      Kaśka pokręciła głową.

      – Poprosiłam znajomego informatyka, ale znalazł tylko IP komputera w bibliotece w Bielsku-Białej.

      – Ktoś założył konto pocztowe w bibliotece?

      – Na to wygląda.

      – Czyli jesteśmy w dupie.

      – Niekoniecznie. To nazwisko, Chrobran, pamiętasz? Jest na tyle nietypowe, że wrzuciłam je w wyszukiwarkę razem z imieniem Marek. I wyobraź sobie, że taki człowiek rzeczywiście istnieje. A przynajmniej kiedyś istniał i siedem lat temu pracował w zakładzie fotograficznym w Szopienicach.

      – Jesteś genialna – powiedział Piotrek z uczuciem, zapominając o wcześniejszych podejrzeniach.

      – Nie ciesz się tak bardzo. Potem facet zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Na szczęście udało mi się namierzyć jego żonę.

      – Natalię Chrobran?

      – A przynajmniej kogoś, kto tak samo się nazywa. Kobieta jest fizjoterapeutką w ActivMedzie. Mam nawet numer jej komórki.

      – Natalia Chrobran powinna pracować w sądzie apelacyjnym.

      – Może się przekwalifikowała? Kursy dla fizjoterapeutów wszędzie teraz reklamują.

      Piotrek jęknął i schował głowę w dłoniach.

      – Czy myśmy powariowali? Serio zakładamy, że Marek i Natalia istnieją naprawdę?

      – Co nam szkodzi sprawdzić? – Kaśka wzruszyła ramionami.

      – Nawet jeśli, ta kobieta przecież nie odbierze. Jest Wigilia.

      – ActivMed wygląda mi na małą, jednoosobową firmę. Założę się, że Natalia telefony służbowe odbiera na tej samej komórce, co towarzyskie. No dalej, dzwoń. – Wyciągnęła w jego stronę smartfona.

      – Czemu ty tego nie zrobisz?

      – Bo pora, żebyś też się czymś wykazał, zamiast tylko jęczeć.

      Nieoczekiwana brutalność sprawiła, że zacisnął szczęki.

      – To nie jest…

      – Jakie? Grzeczne? Miłe? Nie wypada dzwonić do kogoś w wigilijny wieczór i pytać, czy nie ma przypadkiem czegoś wspólnego ze zniknięciem studentki?

      – Nie wiem, co powiedzieć…

      – Ja też nie. Dzwoń.

      Piotrek wziął komórkę. Myślał o zdjęciu Marty, które od wczoraj wisiało w katowickich tramwajach i które znajomi szerowali na Facebooku. „Zaginęła 19 grudnia, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”… Dużo słów pocieszenia i jeszcze więcej lajków, ale żadnej konkretnej informacji.

      Zadzwonił.

      * * *

      Wsłuchiwał się w przeciągłe sygnały: jeden, drugi i kolejne, odległe jak wytłumione przez mgłę syreny przepływających statków. Chciał, żeby kobieta odebrała, a może wręcz przeciwnie, bał się tego?

      – Nie odbiera. –

Скачать книгу