Скачать книгу

będzie musiał się otworzyć na drugiego mocnego mężczyznę w Sekcji, z doświadczeniem i charakterem. Wprawdzie Lutek sprawiał wrażenie małomównego i skrytego, ale według Konrada nie było drugiego tak lojalnego i odpowiedzialnego oficera. Trzeba się tylko do niego przyzwyczaić.

      Zamknął okno i zaciągnął wertikale. Spakował teczkę. Stanął w drzwiach, rozejrzał się po pokoju, czy wszystko jest na swoim miejscu, włączył alarm i przekręcił klucz.

      Zjechał windą na parter i w drzwiach minął się z Wiktorem Braunem, wicedyrektorem Biura Operacji Specjalnych. Uścisnęli sobie dłonie i wymienili niesłużbowe uśmiechy. Roman prawie nikomu nie podawał ręki. Brauna traktował wyjątkowo. Lubił go od czasu pakistańskiej sprawy Olewskiego.

      Przeszedł wąskim korytarzem i po chwili znalazł się w holu Agencji, tuż przed bramkami bezpieczeństwa. Miał już odbić kartę magnetyczną, gdy zauważył, że Staszek z dyżurki ochrony daje mu znaki, by się zatrzymał. Roman cofnął się w głąb holu i stanął za szerokim filarem, gdzie zawsze się spotykali, bo było to martwe pole. Staszek wyłączył to miejsce z zasięgu kamer, więc mogli bezpiecznie odbywać tam szybkie spotkania.

      – Dzisiaj na drugim będzie impreza – rzucił szeptem Staszek. – Jakieś odznaczenia czy nagrody, nie wiem, więc chyba skończą do jedenastej, a jak nie, to wejdziesz od drugiej strony. I tak im zamknę śluzę. Dzieciaki imprezują, więc może być ostro.

      – Jasne – odparł Roman. – Damy radę.

      – Damy, damy… tak tylko mówię dla porządku.

      – Znałeś Lucjana Barskiego? U nas nazywał się Zimny.

      – No pewnie! Znam każdego, a Lucka też znałem. Porządny gość był… odludek trochę, zamknięty. Zawsze siedział po godzinach, pracuś taki, ale nie kozak. A co?

      – Nie, nic, tak tylko pytam – ciągnął Roman, chociaż wcale nie planował rozmawiać o tym ze Staszkiem. – Dlaczego odszedł z Firmy?

      – Tego nie wiem, ale to była jakaś podejrzana sprawa. Już nie pamiętam, afera z nierozliczoną kasą czy coś…

      – Masz z nim kontakt?

      – On nie żyje. I to od dawna.

      – Jak to? Co się stało?

      – Podobno zapił się na śmierć zaraz po tym, jak wrócił z Rosji. Kupił domek w Ustce i się wyprowadził. Podobno to gdzieś tam się stało. Ale szczegółów nie znam. A o co biega? – zainteresował się Staszek.

      – A jest ktoś, z kim się przyjaźnił?

      – Popytaj w jego dawnym wydziale, ale wątpię, byś coś ustalił. Zamknięty był w sobie i po odejściu zerwał wszelkie kontakty z Firmą. Obraził się chyba na wszystkich. Nawet o jego śmierci dowiedzieliśmy się dopiero po kilku miesiącach. Był samotny i nie miał…

      – Tak, wiem – przerwał mu Roman. – Dzięki. Jakby ci się przypomniało coś ciekawego, to daj znać. Widzimy się wieczorem.

      – Mamy dzisiaj wódeczkę w Kogutku, mogę popytać kolegów.

      – Nic pilnego ani ważnego… ale jeśli już, to bardzo delikatnie – rzucił Roman i ruszył do wyjścia.

      | 16 |

      Monika i Dima przyszli na Litewską razem piętnaście minut przed czasem. Byli zmęczeni po całym dniu prowadzenia obserwacji w miejskim skwarze, więc Dima podkręcił klimatyzację i zaległ na kanapie. Po chwili dołączyła do niego Monika z butelką zimnego napoju aloesowego. Już dość się dziś nagadali, więc czekali w ciszy, aż wybije siedemnasta.

      W końcu jednak Monika nie wytrzymała.

      – Mógł go przyprowadzić wczoraj. Albo przynajmniej dzisiaj rano – wymruczała z głową odchyloną na oparcie. – Trzydzieści dwa stopnie. Zbrodnia.

      – Pewnie przyjdzie w golfie szetlandzkim – rzucił Dima i oboje wybuchnęli śmiechem. – Tak mówił o nim Witek?

      – Tak.

      – Kompetencje i życiorys imponujący. Znaczy, że ma poukładane i powinien być z niego pożytek.

      – Mnie to on zawsze będzie się kojarzył z odejściem Romana, jakby był jego epigonem. – Monika nieco się ożywiła i usiadła prosto. – Nie wiem, czy mam w sobie tyle dobrej woli, by go zaakceptować. – Pociągnęła łyk prosto z butelki. – Chciałabym się mylić.

      – A ja mam dobre przeczucie. I podoba mi się to jego imię… Lutek, bo zupełnie nie pasuje do gromowika.

      – Pleciesz! Co to ma do rzeczy? A Dimitrios to akurat pasuje do polskiego szpiega? Nie ma to jak… – Wyraźnie lepiej się poczuła i była lekko rozbawiona. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale urwała, bo z przedpokoju doszedł ich szczęk otwieranego zamka.

      Po chwili wszedł spocony Roman w białej koszuli z krótkimi rękawami. Niósł teczkę. Za nim wkroczył Lutek.

      Monika spodziewała się wygolonego na łyso mężczyzny z brodą, bicepsami i tricepsami jak melony, w ciemnych okularach, butach taktycznych, bojówkach i z wielkim zegarkiem na prawej ręce. Tymczasem wszedł szczupły, wysportowany mężczyzna średniego wzrostu. Krótko ostrzyżony szatyn z bródką goatee, w T-shircie z głową lwa, dżinsach i adidasach. Wyglądał na typowego spacerowicza z Monciaka. To właśnie najbardziej jej się spodobało. Takiego nam trzeba – pomyślała.

      – To jest Lutek – rzucił Roman, odstawiając teczkę na biurko. – Monika i Dima – dodał i usiadł na foteliku. – Poznajcie się.

      Lutek stanął na środku pokoju i przez chwilę lustrował pomieszczenie, zerkając na Monikę i Dimę, którzy stali kilka metrów dalej.

      Ciszę przerwał Dima.

      – Cześć! – Ruszył z wyciągniętą ręką. – Witamy w Sekcji.

      Lutek nie zrobił kroku w przód, czekał, aż tamten podejdzie, i kiedy uścisnęli sobie dłonie, skinął głową, patrząc mu w oczy. Dopiero potem podszedł do Moniki i pierwszy podał jej rękę. Spodobało jej się to, bo nie lubiła farbowanych dżentelmenów i szanowała mężczyzn z obrączkami. Lutek robił coraz lepsze wrażenie. Uśmiechnęła się do niego tak miło, jak potrafiła, a on odpowiedział służbowym ściskiem policzków.

      – Wiecie o sobie chyba wszystko – zaczął Roman, wycierając kark z potu. – Przynajmniej to, co powinniście wiedzieć. – Bardzo się cieszę, że dołączył do nas tak doświadczony oficer, i wiem, że teraz będziemy jeszcze sprawniejsi. Opowiadałem Lutkowi o aferze Wielkiego Zdrajcy. To się już nie powtórzy. Nie powinno.

      Monika i Dima usiedli na swoich miejscach, a Lutek obszedł pokój, bezceremonialnie zaglądając do pozostałych pomieszczeń. Zbliżył się do okna, wyjrzał na zewnątrz i w końcu przysiadł na parapecie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Zrobił dokładnie tak, jak zapowiadali Witek i Ela, więc nikogo to nie zdziwiło, podobnie jak i to, że się jeszcze nie odezwał.

      – To co? Od czego zaczynamy, Roman? – odezwał się Dima, trochę zdezorientowany zachowaniem Lutka, po czym zwrócił się wprost do niego: – Wiesz, co teraz robimy? Czym się zajmujemy? Olgierd Rubecki. Znasz?

      Lutek skinął głową.

      – Dobra! – wtrąciła się Monika. – Wiemy, że jesteś małomówny, i wcale nam to nie przeszkadza, a może to nawet twoja zaleta, ale gdy się do kogoś przychodzi, to uprzejmie jest się przynajmniej odezwać i przedstawić – powiedziała twardo, spokojnym tonem. – My tu nie jesteśmy małostkowi, ale obowiązują zasady jak w rodzinie i trzeba

Скачать книгу