Скачать книгу

tego nie zmienia.

      Muszę przyznać, że miałem to samo wrażenie, oglądając zdjęcia przestraszonych pobitych żołnierzy, które zrobili na pokładzie aktywiści.

      Niektóre z nich przedstawiają nawet tureckiego lekarza udzielającego tym pobitym chłopakom pierwszej pomocy. Te zdjęcia musiały wywołać w Izraelu furię. Zadaniem komandosów nie jest bowiem otrzymywać pomoc od „wroga”. Ich zadaniem jest umrzeć w walce. Jeżeli elita tej armii jest tak nieudolna, to można sobie tylko wyobrazić, w jak kiepskim stanie musi być reszta. Myślę, że Arabowie doskonale to zrozumieli i zapamiętali.

      Podczas wspomnianej przez pana wojny w Strefie Gazy ta armia chyba jednak nie okazała słabości?

      To nie była żadna wojna. To była masakra. I nie ma tu co mówić o słabości czy sile. Słabo uzbrojony Hamas nie stanowił bowiem żadnego zagrożenia, żadnego wyzwania dla izraelskiej armii. Nie był przeciwnikiem, nie był nawet sparingpartnerem. Był po prostu workiem treningowym, który można było bezkarnie okładać. Podczas tej masakry zginęło 1,4 tysiąca Palestyńczyków, z czego tysiąc to byli cywile. Izraelczyków zginęło zaś trzynastu, z czego tylko trzech cywilów. A czterech żołnierzy przez pomyłkę zabili koledzy. Izraelscy żołnierze, którzy brali udział w tym ataku, porównywali go później do gry na PlayStation. Albo do dziecka z wielką lupą, które podpala mrówki. Oczywiście te mrówki mogą próbować walczyć, mogą ugryźć to dziecko, ale nie są w stanie wyrządzić mu większej krzywdy.

      Podczas tego konfliktu byłem na pograniczu Izraela z Gazą i widziałem bezradność Izraelczyków wobec Hamasu. Bojownicy organizacji ukrywali się w budynkach mieszkalnych, używali ludzi jako żywych tarcz. To raczej oni odpowiadają za śmierć tylu cywilów.

      Nie. To, co się stało, było zaplanowane od początku do końca na szczytach izraelskiej władzy. Nie ma więc mowy o pomyłkach czy działaniu „czarnych owiec”, które miały się znaleźć wśród żołnierzy. Zresztą izraelscy dygnitarze mówili o tym wprost. Ówczesna szefowa dyplomacji Cipi Liwni stwierdziła, że armia w Strefie Gazy „poszła na całość, tak jak tego żądałam”. A po zakończeniu masakry, gdy Strefa Gazy została obrócona w kupę gruzów, z dumą mówiła o tym, że wojsko wykazało się „prawdziwym chuligaństwem”. Inny urzędnik dodał, że Izrael działał jak „wściekły pies”, jak „szaleniec”.

      Wybiera pan szczególnie ostre wypowiedzi. Ale to tylko słowa.

      To spójrzmy na działania. Izraelczycy mieli w Gazie świetny wywiad. Okupowali ją w końcu przez trzydzieści lat. Znali tam każdy kamień. Mieli szczegółowe plany architektoniczne każdego domu, sklepu czy zakładu przemysłowego. A mimo to lotnictwo izraelskie po zakończeniu działań bojowych przyznało, że 99 procent celów, jakie zniszczyło, to były cele cywilne! Pomyłka? Nie ma mowy. Izrael używał najnowocześniejszych technologii wojskowych, które niezwykle precyzyjnie wskazują cele. Ta demolka była zamierzona. Chodziło o przesłanie światu arabskiemu jasnego przesłania.

      Jakiego?

      Wciąż jesteśmy groźni. Jeśli z nami zadrzecie, to przejedziemy się po waszych krajach jak walec. Tak jak w Strefie Gazy „pójdziemy na całość”. Jak starożytni Wandale rozwalimy wszystko, co napotkamy na swojej drodze, obrócimy wasze kraje w gruzy.

      Ale na Izrael sypały się ze Strefy Gazy pociski. Żaden kraj nie mógłby tego tolerować.

      Nietrafiony argument. Przed inwazją obowiązywało zawieszenie broni między Hamasem a Izraelem zawarte za pośrednictwem Egiptu. To Izrael je złamał. Obawiam się, że to państwo znalazło się w rękach szaleńców. To szalone państwo, które działa wbrew własnym interesom.

      Na pewno słyszał pan, że niedawno Izraelczycy nie wpuścili Noama Chomsky’ego na Zachodni Brzeg Jordanu. Dlaczego? Przecież gdyby on sobie spokojnie wjechał, wygłosił wykład na palestyńskim uniwersytecie i wyjechał, pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. A tak zrobiła się afera na skalę światową. Cały świat mówi o tym, jak represyjnym i autorytarnym reżimem stał się Izrael. To najlepszy dowód, że ten kraj działa nielogicznie i nieprzewidywalnie.

      Pan także nie został wpuszczony do Izraela. Mało tego, otrzymał dziesięcioletni zakaz odwiedzania tego kraju.

      Tak, to było kuriozalne. Przez sześć godzin przesłuchiwali mnie na lotnisku im. Ben Guriona pod Tel Awiwem, po czym odesłali mnie najbliższym samolotem. Dopiero później dowiedziałem się z prasy, że stanowię „zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela”. Śmieszne.

      Ale odwiedzając Liban, nie posunął się pan za daleko? Spotkał się pan z przedstawicielami Hezbollahu.

      Stany Zjednoczone, w których mieszkam, mają wyjątkowo surowe przepisy antyterrorystyczne. Hezbollah znajduje się na amerykańskiej liście ugrupowań terrorystycznych. Gdybym rzeczywiście zrobił coś nielegalnego, w pierwszej kolejności miałbym problemy ze strony Amerykanów. Natychmiast trafiłbym za kratki. Więc Izrael się po prostu mści za to, co mówię.

      Mówi pan, że Izrael stał się „szalonym państwem”. Ale przecież przemoc towarzyszyła temu krajowi od jego powstania.

      To prawda, Izrael toczył wojny. Ale zawsze był przewidywalny, działał racjonalnie. Teraz zachowuje się jak oszalały hazardzista, który po każdej kolejnej przegranej podwyższa stawkę i rzuca się do jeszcze bardziej ryzykownej gry. Trudno powiedzieć, jak to państwo się zachowa, jaki impuls może wywołać jego wybuch. A żyjemy w czasach, gdy trzeba zachować niezwykłą ostrożność i wstrzemięźliwość. Zastanawiać się nad każdym ruchem. Izrael stąpa po polu minowym. Tymczasem zamiast uważnie i powoli stawiać kroki, on biega w kółko jak oszalały.

      Co pan ma na myśli?

      Hezbollah po ostatniej wojnie niezwykle się wzmocnił. Zarówno moralnie, jak i militarnie. Nasrallah – a jest to jedyny arabski przywódca, u którego nie występuje sprzeczność między tym, co robi, a tym, co mówi – zapowiedział, że w kolejnym starciu zada Izraelowi znacznie większe ciosy. Jeżeli Izrael znów zniszczy międzynarodowe lotnisko im. Rafika Haririego w Bejrucie, Hezbollah zniszczy lotnisko im. Dawida Ben Guriona. Jeżeli Izrael znowu zniszczy libańskie porty, Hezbollah zniszczy Hajfę. Jeżeli Izrael znowu zniszczy Bejrut, pociski Hezbollahu posypią się na Tel Awiw.

      Co się stanie, jeżeli Izrael nie zmieni swojej obecnej polityki?

      Zostanie zniszczony. I pociągnie za sobą dużą część świata arabskiego.

      Czyli totalna wojna w regionie?

      Obawiam się, że tak. Wszystko może się zacząć od starcia z Hezbollahem. A potem może wystąpić reakcja łańcuchowa. Cały region stanąłby w płomieniach, a raczej w grzybach atomowych. Bo Izrael, czując, że idzie na dno, nie zawahałby się użyć swoich pocisków jądrowych. Tak jak wściekły pies, który, konając, kąsa jeszcze swoich zabójców.

      Może nie byłoby tak źle. Izraelowi już zdarzało się odeprzeć atak kilku sąsiednich państw arabskich naraz.

      Taka wojna w obecnych warunkach byłaby tak straszliwą katastrofą zarówno dla Arabów, jak i Żydów, że nie ma co snuć spekulacji na temat jej przebiegu czy typować zwycięzców. Amerykański futurolog Herman Khan (mówiąc nawiasem, kompletny maniak) w latach pięćdziesiątych policzył, ile osób by zginęło w nuklearnej wojnie między USA a Związkiem Sowieckim. I wyszło mu, że 100 milionów Amerykanów i 200 milionów ludzi sowieckich. Czyli – konkludował – wygralibyśmy tę wojnę! Zamiast więc zajmować się takimi bzdurami, powinniśmy robić wszystko, by Izrael z powrotem stał się racjonalnym, normalnym krajem.

      Problem tylko w tym, czy jego sąsiedzi są racjonalni. Być może, aby przetrwać we wrogim arabskim morzu, trzeba właśnie zachowywać się jak „wściekły pies”.

      No, jeżeli z góry założymy, że nie ma szans na rozwiązanie konfliktów z sąsiadami, to rzeczywiście są tylko dwie możliwości. Albo zbroić się po zęby, albo spakować manatki i przenieść się

Скачать книгу