Скачать книгу

z uśmiechem.

      – Ale co by było gdyby?

      – Tata by mnie zabił.

      – Wcale nie.

      – Zabiłby ciebie.

      – Wcale nie.

      – Wcale nie – przytakuję. – Ale byłby mną zawiedziony. I zły na ciebie.

      – Tylko gdyby nas nakrył – mówi Peter, ale bez przekonania.

      On też nie podejmie takiego ryzyka. Zbyt mu zależy, żeby mieć u taty dobre notowania.

      – Wiesz, na co cieszę się najbardziej? – Ciągnie mnie za warkocz, a potem dodaje: − Że nie będziemy musieli się żegnać wieczorem. Nie znoszę tego.

      – Ja też – mówię.

      – Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy na studiach.

      – Ja też – przyznaję, a potem całuję go jeszcze raz, po czym wyskakuję z auta i pędzę do domu.

      Po drodze zerkam na księżyc, na wszystkie gwiazdy, które przykrywają niebo niczym koc, i wypowiadam życzenie: „Dobry Boże, pozwól mi, proszę, dostać się na UW”.

      2

      Oprószyć perukę Marii różowym czy złotym brokatem?

      Przysuwam wydmuszkę do komputera, żeby Margot mogła ją obejrzeć. Zafarbowałam skorupkę na blady turkus i wykleiłam podobizną Marii Antoniny.

      – Pokaż bliżej – mówi Margot, mrużąc oczy.

      Jest w piżamie, a na twarzy ma maseczkę. Włosy urosły jej za ramiona, co oznacza, że pewnie wkrótce je obetnie. Mam przeczucie, że już zawsze będzie nosiła krótkie. Naprawdę świetnie w nich wygląda.

      W Szkocji jest wieczór, a tu jeszcze popołudnie. Dzieli nas pięć godzin i ponad pięć i pół tysiąca kilometrów. Ona siedzi w pokoju w akademiku, a ja przy naszym kuchennym stole, otoczona wydmuszkami, miseczkami z barwnikami, kamykami, naklejkami i puchatymi białymi piórkami z ozdób bożonarodzeniowych, które robiłam parę lat temu. Margot dotrzymuje mi towarzystwa, w czasie gdy ja kończę zdobienie jajek.

      – Chyba zrobię jej perłową obwódkę, gdyby miało to pomóc ci w podjęciu decyzji – mówię.

      – W takim razie różowy – mówi, poprawiając maseczkę. – Będzie wyrazistszy.

      – Też tak myślałam.

      Zabieram się do przyklejania brokatu pędzelkiem do cieni. Wczorajszy wieczór spędziłam na wydmuchiwaniu jajek ze skorupek. To miała być wspólna zabawa z Kitty, jak za dawnych czasów, ale mnie olała, kiedy Madeline Klinger zaprosiła ją do siebie. Zaproszenie od Madeline Klinger to rzadka, doniosła chwila, więc oczywiście nie mogłam mieć tego Kitty za złe.

      – Już niedługo się dowiesz, prawda?

      – Jakoś w tym miesiącu.

      Zaczynam układać perełki w rzędzie. Część mnie chciałaby, żeby już było po wszystkim, ale część cieszy się z tego okresu niepewności, z wciąż istniejącej nadziei.

      – Dostaniesz się – mówi Margot, jakby stwierdzała fakt.

      Całe moje otoczenie uważa, że przyjęcie mnie na uniwersytet jest przesądzone. Peter, Kitty, Margot, tata. Moja pedagog, pani Duvall. Nigdy nie odważyłabym się powiedzieć tego na głos, żeby nie zapeszyć, ale ja sama chyba też tak sądzę. Ciężko pracowałam: podniosłam wyniki testów o dwieście punktów. Oceny mam niemal tak dobre, jak miała Margot, a ona się dostała. Zrobiłam wszystko, co trzeba, ale czy to wystarczy? W tej chwili mogę jedynie czekać i mieć nadzieję. I mieć nadzieję, nadzieję.

      W połowie przyklejania na gorąco małej białej kokardki na czubku wydmuszki zamieram i rzucam siostrze podejrzliwe spojrzenie.

      – Chwileczkę. Jeśli się dostanę, to będziesz mnie próbowała przekonać do pójścia gdzie indziej, żebym mogła rozwinąć skrzydła?

      Margot się śmieje, a maseczka zsuwa jej się z twarzy. Poprawiając ją, mówi:

      – Nie. Wierzę, że wiesz, co dla ciebie najlepsze.

      Widzę, że mówi szczerze. Jej słowa stają się rzeczywistością. Ja też sobie wierzę. Wierzę, że kiedy nadejdzie pora, będę wiedziała, co jest najlepsze. A dla mnie najlepszy jest UW. Wiem o tym.

      – Powiem tylko, żebyś znalazła własnych przyjaciół. Peter będzie miał mnóstwo znajomych z powodu lacrosse, ale ludzie, z którymi się będzie przyjaźnił, to niekoniecznie ci, których ty sama byś wybrała. Więc znajdź własnych przyjaciół. Znajdź swoich ludzi. UW jest duży.

      – Dobrze – obiecuję.

      – I dołącz do stowarzyszenia Azjatów. Jedna rzecz, jakiej mi brakuje tutaj, w innym kraju, to grupa azjatycko--amerykańska. To ważne, żeby na studiach nie zapominać o swoim pochodzeniu. Jak Tim.

      – Jaki Tim?

      – Tim Monahan z mojej klasy.

      – A, Tim – mówię.

      Tim Monahan jest Koreańczykiem i został adoptowany. Do naszej szkoły nie chodzi zbyt wielu Azjatów, więc wszyscy wszystkich znamy, przynajmniej z widzenia.

      – W liceum nigdy nie trzymał się z Azjatami, a potem wyjechał na studia i poznał mnóstwo Koreańczyków, a teraz chyba przewodzi azjatyckiemu bractwu.

      – Wow!

      – Cieszę się, że korporacje studenckie nie są w Wielkiej Brytanii popularne. Nie zamierzasz do żadnej wstąpić, prawda? – Po czym szybko dodaje: − Nie oceniam!

      – Nie zastanawiałam się nad tym.

      – Ale Peter pewnie wstąpi do bractwa.

      – On też o niczym nie wspominał… − Mimo że nie wspominał, bez trudu wyobrażałam go sobie w zrzeszeniu.

      – Słyszałam, że jest ciężko, jeśli twój chłopak należy do bractwa, a ty nie. Chodzi o imprezy i takie tam, że łatwiej, jeśli przyjaźnisz się z dziewczynami należącymi do zrzeszenia. Nie wiem. Cała sprawa wydaje mi się idiotyczna, ale może warto spróbować. Słyszałam, że w zrzeszeniach dziewczyny lubią rękodzieło. – Porusza żartobliwie brwiami.

      – A skoro o tym mowa. – Pokazuję jej wydmuszkę. – Tadam!

      Margot przybliża twarz do ekranu, żeby się przyjrzeć.

      – Powinnaś zająć się profesjonalnie zdobieniem wydmuszek! Pokaż pozostałe.

      Podnoszę cały karton z pisankami. Mam tuzin wydmuszek: bladoróżowe zdobione neonoworóżową tasiemką, jaskrawoniebieskie, cytrynowe, liliowe z suszonymi kwiatami lawendy. Dobrze, że miałam ją do czego zużyć. Wiele miesięcy temu kupiłam woreczek lawendy do crème brûlée i tylko leżał niepotrzebnie w spiżarni.

      – Co zamierzasz z nimi zrobić? – pyta Margot.

      – Zabiorę je do Belleview, żeby mogli nimi ozdobić recepcję. Tam zawsze jest tak ponuro i szpitalnie.

      Margot opiera się o poduszki.

      – Jak się mają wszyscy w Belleview?

      – W porządku. Byłam tak zajęta podaniami na studia i sprawami związanymi z ostatnim rokiem w szkole, że nie mogłam zaglądać tam tak często jak dawniej. Teraz, kiedy już nie pracuję tam oficjalnie, dużo trudniej znaleźć czas. – Obracam w dłoni pisankę. – Tę chyba podaruję Stormy. Jest bardzo w jej stylu. – Odkładam Marię Antoninę na stojak, żeby wyschła, biorę liliowe jajko i zaczynam przyklejać do niego różnobarwne kamyki. – Od tej pory zamierzam ich częściej

Скачать книгу