Скачать книгу

nie zauważył.

      – Kto?

      – Trubow.

      Spojrzał jeszcze raz, ale dalej nikogo nie widział. Po chwili zdziwienia otworzył drzwi. I nie pomylił się. Stał przed nim wysportowany mężczyzna o ładnej rosyjskiej twarzy, z blond kucykiem, ubrany od stóp do głów w czerń bez stylu i smaku.

      Wyciągnął rękę na przywitanie.

      Popowski poczuł twardą dłoń. Od razu było widać, że nie jest to jakaś ślamazara z Jasieniewa, tylko prawdziwy mężczyzna. Wydawało się nawet, że w tym uścisku Trubow przekazał mu pełną informację, że jest kimś wyjątkowym, nawet niebezpiecznym, i dobrze mieć kogoś takiego za przyjaciela.

      Do Popowskiego dotarło, że ktoś taki nie może przychodzić z jakimś głupstwem. Sierżant zrobił jeszcze większe wrażenie, gdy bez słowa wskazał palcem na jego rozporek.

      Tak naprawdę jednak gapiostwo Popowskiego wcale Trubowa nie obchodziło, bo miał do niego ważną, bardzo osobistą sprawę, więc wszedł głębiej do mieszkania i od razu trafił do salonu. Usiadł na brzegu dużego skórzanego narożnika i beznamiętnie zaczął lustrować pokój.

      Popowski, wchodząc za nim, zapalił światło i wtedy Trubow ujrzał na przeciwległej ścianie potężny bizantyjski kredens. Tak wysoki, że aż dotykał sufitu, choć mieszkanie nie było niskie. Przeplatany odcieniami złota, intarsjowany mahoniem i hebanem, barwionym kryształem. Opierał się na pięciu mosiężnych sfinksach, a na obu górnych rogach widniały dziwaczne stwory: na poły węże, na poły kobiety o uroczo wysuniętych do przodu nagich piersiach. Kredens był zdobiony, rzeźbiony i tak bił w oczy wszelakim bogactwem, że Trubow po raz pierwszy w życiu otworzył z zachwytu usta i stracił głos. Nie wiedział, czy jest w cerkwi, czy w Ermitażu. Zdawało mu się, że odczuwa obecność jakiegoś nadprzyrodzonego zjawiska, więc gotów był nawet uklęknąć, gdyby ktoś mu powiedział jak. Nigdy czegoś tak pięknego w cerkwi nie widział, więc nabrał dla podpułkownika Popowskiego szczególnego szacunku.

      To jest rosyjski, nadzwyczaj rosyjski dom – uznał od razu. A kredens wart ze trzy mercedesy – pomyślał – może nawet cztery!

      – Podoba ci się? – usłyszał, ale dopiero po sekundzie dotarło do niego, że Popowski stoi w drzwiach.

      – Bardzo – odpowiedział Trubow z pewnym ociąganiem, ale zgodnie z prawdą. – Jak w cerkwi na Kremlu… albo jeszcze lepiej! Co to jest?

      – Kredens.

      – Piękne cycki! – Wskazał głową na rzeźbę. – Szkoda, że nie mają cipek… gdzieś już takie widziałem…

      – To chimery… albo raczej echidny – wyjaśnił Popowski.

      – Musi być bardzo drogi!

      – Wart niezły samochód.

      – Mercedesa? Lexusa… jednego?

      – Volkswagena golfa… nowego – odparł Popowski.

      – Niemożliwe! – rzucił Trubow, autentycznie zaskoczony. Z niedowierzaniem pokręcił głową i pomyślał, że też mógłby kupić sobie taki mebel.

      – Napijesz się czegoś? – zapytał Popowski i otworzył drzwiczki w kredensie.

      Trubow wstał i podszedł bliżej. Wewnątrz stał rząd dyskretnie oświetlonych różnokolorowych butelek, ale tylko kilka było mu znajomych. Nigdy nie widział czegoś tak pięknego, nawet na filmach. Jeżeli jakiś oficer wywiadu może sobie pozwolić na coś takiego, taki kredens i barek, to co dopiero ma jakiś Abramowicz! I nagle dotarło do niego, że są też inne piękne rzeczy w życiu, nie tylko robienie porządków na Kaukazie.

      – Wódki – odparł pewny, że dobrze i bezpiecznie wybrał.

      – Ja… jacka danielsa… chyba.

      Popowski nalał dwie szklanki i usiedli na kanapie. Whisky i wódka były w temperaturze pokojowej i bez lodu, ale nie robiło im to żadnej różnicy. Nawet więcej, lód mocno utrudnia spełnienie toastu po rosyjsku, więc stuknęli się kryształowymi szklankami i wypili do dna.

      – Z czym przychodzisz, starszyna? – zapytał Popowski. – Szybki mówił, że masz sprawę prywatną. W czym ci mogę pomóc?

      – Tak… prywatną. Chociaż jakby się kto uparł, to może być i służbowa – zaczął niepewnie Trubow. – Ale ja wolałbym, żeby była nieoficjalna…

      – Czekaj, czekaj… – przerwał mu Popowski. – To ty jesteś Jagan, tak?

      – Tak.

      – To ty pracowałeś z Tatarem?

      – Ja.

      – Szkoda chłopaka… Ale nie pytam. Nie moja sprawa. – Zamilkli na chwilę. – No dobrze, o co chodzi?

      – Jest taka sobacza rodzinka… raczej rodzeństwo… – Trubow podciągnął rękawy i pokazał dwa duże tatuaże na wewnętrznej stronie przedramion, wykonane mocno stylizowaną cyrylicą.

      Popowski ze zdumienia aż otworzył szeroko oczy, przechylił na bok głowę i potrzebował chwili, żeby odczytać napis.

      – Amina… Rustam… Szamil… Asłan… – I na drugiej ręce: – Bogajew… Ty jesteś nieźle popierdolony, Jagan! Naprawdę! – Uśmiechnął się szeroko i pokiwał z uznaniem głową.

      – To Ciechy…

      – Znaczy Czeczeni?

      – Tak. Mają na sumieniu kilku moich kolegów. – Trubow nie zamierzał mówić o tym, co go spotkało jedenaście lat temu w spalonej wsi na Kaukazie. – Wyjątkowa bladź! Noo… lubią zadawać ból.

      – Zaszli ci za skórę, skoro zrobiłeś sobie coś takiego… To też pewnie bardzo bolało – stwierdził naiwnie Popowski, nieświadomy rozmiarów smoka na plecach sierżanta.

      – Żeby nie zapomnieć – spokojnie, bez cienia ironii rzucił Jagan. – Najstarsza to… – wyciągnął prawą rękę i dotknął palcem tatuażu – Amina, ma teraz jakieś dwadzieścia pięć lat, może więcej. Młodszy… – przesunął palec w dół – Rustam, około dwudziestu dwóch, i bliźniacy Szamil i Asłan, mniej niż dwadzieścia… chyba…

      – Jednojajowi?

      – Jacy? Aaa… nie wiem – odparł niepewnie Jagan. – No… ci ostatni.

      – Co ty, kurwa?! Nie możesz zapamiętać paru imion czy co? – Popowski był wyraźnie zaskoczony. – To o tobie mówią, że jesteś Nexus?

      – Nie, no… tak jakoś mam, że jak pamiętam twarz człowieka, to ni chuja nie mogę zapamiętać jego nazwiska, a jak… tego… no… pamiętam nazwisko, to nie twarz. Tak już mam. – Jagan wykrzywił usta i spojrzał niepewnie na Popowskiego. – Jaki Nexus? Co wy, pułkowniku?

      – Dziwne! Coś z tobą nie tak, ale pies to trącał – odparł Michaił. – No dobrze. Czym ci się tak narazili? Wiesz, skąd pochodzą?

      – Mówiłem, że trzeba im odpłacić za kilku kolegów… moich towarzyszy z Batalionu „Zachód”. Tej wsi, z której pochodzą, już nie ma. Nasi chłopcy trochę tam sobie poszaleli. I nasza flota powietrzna też. To było w okolicach Tałan-Jurtu. Jest jednak inna sprawa – Trubow przeszedł do sedna. – Niedawno byłem w Groznym. Mieliśmy namiar na mieszkanie konspiracyjne, taką dziuplę Muhamedowa…

      – Tego Muhamedowa?

      – Tego. I zrobiliśmy zasadzkę. Wpadł nam człowieczek od Muhamedowa, niejaki… nieważne zresztą. Wyjawił mi przy okazji, że Bogajewowie byli na wychowaniu u Muhamedowa, więc wiadomo, czego tam się uczyli. Z tego, co mówił jeniec, wynika, że musieli być przygotowywani do specjalnej roboty. Pewne jest, że gdzieś nam wypłyną, i to z fajerwerkiem.

      – Nie

Скачать книгу