Скачать книгу

całym świecie wielkie tłumy zbierają się w miejscach kultu, żeby szukać duchowej pociechy w czasie tego bezprecedensowego kryzysu. Miliony ludzi wciąż ściągają do Mekki, najświętszego miasta islamu, nie bacząc na powiększający cierpienie niedostatek żywności i wody. W Rzymie papież Korneliusz II, który według wielu świadków wygląda na chorego, we wtorkowy wieczór przemówił do wiernych z balkonu rezydencji papieskiej, nawołując do „złożenia życia w rękach wszechmogącego i miłosiernego Boga”.

      Gdy w mieście rozdzwoniły się dzwony, papież rzekł: „Jeśli z woli Boga te dni są ostatnimi dniami rodzaju ludzkiego, spotkajmy się z Nim w niebie ze spokojem i akceptacją w sercach. Nie poddawajmy się rozpaczy, On jest bowiem naszym kochającym Ojcem, który od początku tuli swoje dzieci w litościwych rękach i będzie je tulić do samego końca”.

      Śmierć zbiera coraz większe żniwo i służby sanitarno-epidemiologiczne wyrażają zaniepokojenie, że niepogrzebane szczątki ludzkie mogą przyśpieszać rozprzestrzenianie się infekcji. Starając się dotrzymać tempa zapotrzebowaniu, władze w wielu miejscach Europy wprowadziły pochówki w zbiorowych mogiłach. Gdzie indziej zdecydowano się na masowe pochówki na pełnym morzu; zwłoki są zwożone ciężarówkami do wyznaczonych portów.

      Pomimo ryzyka wiele rodzin bierze sprawy w swoje ręce i grzebie ciała ukochanych na każdym dostępnym spłachciu ziemi. Paryski Lasek Buloński, jeden z najsłynniejszych parków miejskich na świecie, podobnie jak tereny zieleni w wielu innych miastach, stał się obecnie cmentarzem z tysiącami grobów.

      „To ostatnia rzecz, jaką mogę zrobić dla mojej rodziny” – powiedział Gerard Bonnaire, 36 lat, stojąc nad świeżo wykopaną mogiłą dla żony i synka, którzy zmarli w ciągu sześciu godzin jedno po drugim. Po bezowocnych próbach powiadomienia władz Bonnaire, który zajmuje kierownicze stanowisko w Banku Światowym, poprosił sąsiadów o pomoc w przewiezieniu ciał i wykopaniu grobu. Zostawił na nim rodzinne fotografie i pluszową papugę, ulubioną zabawkę syna.

      „Mogę tylko mieć nadzieję, że niedługo do nich dołączę – dodał. – Co nam zostało? Co możemy zrobić poza czekaniem na śmierć?”

      Minęła długa chwila, zanim Michael zdał sobie sprawę, że dotarł do końca artykułu. Czuł się odrętwiały, niemal nieważki. Oderwał wzrok od gazety i rozejrzał się po kabinie, jakby szukał kogoś, kto mu powie, że się pomylił, że to wszystko jest kłamstwem. Ale nie było nikogo, tylko zwłoki… i trzeszczący wielki ciężar Bergensfjorda.

      Dobry Boże, pomyślał.

      Jesteśmy sami.

      5

      Kobieta z łóżka numer 16 podnosiła raban. Z każdym skurczem wyrzucała z siebie stek przekleństw, które zawstydziłyby nafciarza. Co gorsza, miała rozwarcie ledwie na dwa palce.

      – Spróbuj się uspokoić, Marie – poradziła jej Sara. – Wrzaski i wycie nie pomogą.

      – Niech cię szlag – wyzgrzytała Marie pod adresem męża. – To twoja sprawka, sukinsynu!

      – Można coś z tym zrobić? – zapytał mąż.

      Sara nie była pewna, czy chodzi mu o uśmierzenie bólu, czy o uciszenie żony. Jego zastraszona mina sugerowała, że obelgi nie są dla niego niczym nowym. Pracował na polach, poznała to po półksiężycach brudu pod paznokciami.

      – Każ jej oddychać – powiedziała.

      – Tak to nazywasz? – rzuciła z sarkazmem kobieta, wydęła policzki i wypuściła dwa wydechy.

      Mogłabym walnąć ją młotkiem, pomyślała Sara. To załatwiłoby sprawę.

      – Na litość boską, niech ona się zamknie! – krzyknął pacjent z sąsiedniego łóżka, starszy mężczyzna z zapaleniem płuc. Zakończył swój apel atakiem mokrego kaszlu.

      – Marie, naprawdę musisz ze mną współpracować – powiedziała Sara. – Denerwujesz innych pacjentów. I w tym momencie naprawdę nie mogę nic zrobić. Musimy pozwolić działać naturze.

      – Saro? – Za jej plecami zjawiła się Jenny. Brązowe włosy miała w nieładzie, przylepione potem do czoła. – Przyszła kobieta w zaawansowanej ciąży.

      – Chwileczkę. – Sara obrzuciła Marie twardym spojrzeniem, które mówiło: „Dość tych bzdur”. – Czy to jasne?

      – Jak cholera – wysapała kobieta. – Idź sobie.

      Sara poszła z Jenny do izby przyjęć, gdzie na wózku leżała nowa pacjentka. Stojący obok mąż trzymał ją za rękę. Była starsza niż ciężarne, które zwykle trafiały do szpitala. Miała około czterdziestu lat, ściągnięte surowe rysy twarzy i krzywe zęby. W jej wilgotnych długich włosach widać było siwe pasemka. Sara przebiegła wzrokiem jej kartę.

      – Pani Jiménez, jestem doktor Wilson. To trzydziesty szósty tydzień, zgadza się?

      – Co do tego nie mam pewności.

      – Od kiedy pani krwawi?

      – Od kilku dni. Tylko plamienie, ale dziś rano się nasiliło i zaczęło boleć.

      – Mówiłem jej, że powinna zjawić się wcześniej – wtrącił jej mąż, rosły mężczyzna w ciemnoniebieskim kombinezonie, z rękami wielkimi jak niedźwiedzie łapy. – Byłem w pracy.

      Sara zmierzyła tętno i ciśnienie krwi, następnie podciągnęła koszulę kobiety, położyła dłonie na jej brzuchu i zaczęła łagodnie naciskać. Kobieta skrzywiła się z bólu. Sara przesuwała palce, dotykając tu i tam, szukając miejsca przedwczesnego odklejenia łożyska. Nagle spostrzegła dwóch chłopców, nastolatków, siedzących pod ścianą. Wymieniła spojrzenie z mężczyzną, ale powstrzymała się od komentarza.

      – Mamy zaświadczenie o przeniesieniu prawa narodzin – powiedział nerwowo.

      – Teraz nie będziemy zawracać sobie tym głowy. – Sara z kieszeni fartucha wyjęła stetoskop i przyłożyła go do brzucha kobiety, ruchem ręki nakazując ciszę. Usłyszała silne, szybkie bicie serca. Zanotowała w karcie tętno dziecka, sto osiemnaście na minutę – trochę niskie, ale jeszcze niebudzące obaw.

      – W porządku, Jenny, zabierzmy ją na salę operacyjną. – Zwróciła się do męża kobiety: – Panie Jiménez…

      – Carlos. Tak mam na imię.

      – Carlosie, wszystko będzie dobrze. Ale lepiej, żeby wasze dzieci zostały tutaj.

      Łożysko odkleiło się od ściany macicy i stąd to krwawienie. Może oddzielenie samo się zamknie, ale biorąc pod uwagę trzydziesty szósty tydzień i ułożenie dziecka w pozycji pośladkowej, co skomplikowałoby naturalny poród, Sara nie widziała powodu, żeby zwlekać. W korytarzu przed salą operacyjną wyjaśniła, co zamierza zrobić.

      – Moglibyśmy zaczekać – powiedziała do męża kobiety. – Ale nie sądzę, żeby to było mądre. Dziecko może mieć za mało tlenu.

      – Mogę z nią zostać?

      – Nie tutaj. – Sara ujęła mężczyznę pod rękę i spojrzała mu w oczy. – Ja się nią zajmę. Proszę mi zaufać, później będzie pan miał pełne ręce roboty.

      Kazała przynieść środek znieczulający i ogrzewacz, po czym obie z Jenny umyły się i włożyły fartuchy. Jenny jodyną zdezynfekowała brzuch i okolice łonowe kobiety, a następnie przywiązała ją do stołu. Sara przytoczyła lampę, wciągnęła rękawiczki i wlała do małego naczynia środek znieczulający. Używając kleszczy, zanurzyła gąbkę w brązowym płynie i położyła ją na masce oddechowej.

      – W porządku,

Скачать книгу