Скачать книгу

po czym, nachalnie wpatrując się w usta Zofii, szepnął:

      – Jem i jem, i nadal głodny jestem. Stęskniłem się za tobą.

      – Po awansie? – Uznała, że to dobry moment na realizację celu spotkania. – Śledź nadal mnie wykorzystuje. W każdej chwili stara się mi dokopać. – Zrobiła minę bezbronnej idiotki, którą trzeba się zaopiekować.

      – Ale co to dla ciebie? Jesteś przecież ogień nie kobieta.

      Komentarz zabrzmiał lekceważąco, ale Zośka zamierzała skończyć. Oboje mieli zamiar zrealizować swoje całkowicie odrębne cele. Zawsze tak było, ale kiedyś chyba bardziej się z tym maskowali.

      – On nadzoruje dochodzeniowców, ja operacyjnych. Ostatnio zrobił chryję, kurna, próbował zrzucić wszystko na mnie. Dochodzeniowcy nie przyjechali, chociaż powinni. Śledź żądał, żeby moi ludzie odwalili robotę za niego. A przecież moje chłopaki nie będą słuchać wszystkich. To robota dochodzeniowców. Czego się kielczysz?

      Kostki lodu rozpuściły się już całkowicie. Zośka chwyciła za słomkę. Bawiła się nią chwilę, patrząc Jerzemu prosto w oczy, a następnie wzięła ją do ust. Pociągnęła. W wodzie dominował smak ogórka. Trochę cierpki, ale orzeźwiający. Pasował do niej.

      – To standardowe kopanie się po jajach. Takie zabawy między zero jeden a zero dwa. Zośka, wiedziałaś, na co się piszesz.

      – Dlatego chciałam być zero jeden!

      Rozłożył ręce w geście poddania się. Na stole pojawiło się ciasto.

      – Ty nie jesz? – zapytała, zanim wbiła w nie widelczyk.

      – Nie. Idziemy potem do ciebie?

      – Jerzy – mówiła z pełnymi ustami – jest coś, co możesz zrobić, żeby mi pomóc?

      – Mogę cię porządnie wygrzmocić, może wtedy napięcie ci zejdzie. Albo po prostu zdjąć ci gacie i jedną ręką…

      – Czy – przerwała mu – możesz coś zrobić w kwestii pracy?

      – Śledź ma zajebiste notowania w Warszawie. Znają go wszyscy. Ma, kurwa, poparcie, nie da rady go wykasować. Moje macki nie sięgają dalej. À propos macek… Pomacałbym…

      Zośka wzięła ostatni kęs ciasta, popiła wodą, która miała już tylko ogórkowy smak, wytarła usta i położyła dłonie na blacie. Jerzy odczytał to niemal idealnie. Machnął na kelnerkę, prosząc o rachunek.

      Zośka zbierała się do wyjścia, ale nie z nim. Uznała, że dłuższe przebywanie w towarzystwie napalonego samca nie przyniesie jej żadnych korzyści.

      – Poczekaj, muszę zapłacić – pouczył ją, gdy wstała od stołu.

      – Zapłać. A potem idź na miasto – odpowiedziała bezczelnie. – Miło było, ale się skończyło. Muszę lecieć. Nara.

      Dziewczyna siedziała na pralce. Driver posuwał ją w rytmie ślubnym. Dwa na jeden. Dwa płytsze, jeden szybszy.

      – Jesteś boski – jęczała.

      Miło mu było to słyszeć, chociaż akurat teraz wolałby się skupić na sobie. Anka Świtała była jego znajomą od miesiąca. W telefonie zapisał ją jako „Anka Kotka”. Miała jedną przewagę nad innymi kobietami, z którymi spotykał się od czasu do czasu – mogła się pieprzyć zawsze i wszędzie. Nie potrzebowała pieszczot, by wejść w stadium napalonej kotki. No i była świetna w tych rzeczach.

      Driver nawet się zastanawiał, czemu była właśnie taka. Nie pytał, jak często uprawia seks. Wystarczyło mu to, że zawsze witała go z rozłożonymi nogami lub lubieżnie wypiętym tyłkiem.

      – Moja łechtaczka uwielbia twoje ostre pchnięcia. Twój wojownik robi ze mną, co chce…

      – Ciii! – Położył dłoń na jej ustach.

      Złapała go zębami i zasyczała.

      Driver zamknął oczy. Napięcie narastało, ale kulminacja wciąż była odległa. Anka jęczała, a jego kolana co rusz uderzały o pralkę. Zatrzymał się, złapał dziewczynę za biodra, przesunął jej tyłek nad krawędź pralki i kontynuował. Posuwisto-zwrotne ruchy zbliżały go do szczytu.

      Nie patrzył na twarz Anki. Zamiast tego obserwował, jak najatrakcyjniejsza część jego ciała znika między jej rozchylonymi wargami sromowymi. Raz po raz pojawiała się niemalże w całej okazałości, po czym znów znikała.

      Był wielki, nabrzmiały. Zajmował w niej bezczelnie dużo miejsca. Driver czuł narkotyczne ciepło i wilgoć, które kazały mu wracać do środka, jeszcze zanim w ogóle z niego uciekł. Zrezygnował z rytmu ślubnego. Wpychał się coraz mocniej. Raz za razem.

      – Jesteś. Jeste… Aaa!

      Anka najpierw jęczała tak głośno, żeby żaden z jej sąsiadów nie miał wątpliwości, że właśnie uprawia seks, a potem zamilkła. Na chwilę. Driver wykonał ostatnie pchnięcie i zamarł.

      Panie sąsiedzie, melduję wykonanie bzykania, pomyślał. To było dobre zakończenie dnia.

      – A wiesz… – Anka musiała dojść do siebie, bo znowu zaczęła gadać.

      Przestał jej słuchać. Pomacał za to jej biodra. Były przyjemnie miękkie. Tyłek miała spory, niezbyt proporcjonalny do reszty ciała, ale w jego oczach nie wpływało to w żaden sposób na jej atrakcyjność. W ogóle nie rozumiał kobiet, które przejmowały się, że mają tu za dużo albo tam za mało. W seksie liczyła się aktywność, dynamika i brak pruderii, a nie kilka kilogramów w tę czy tamtą stronę. No chyba że ktoś był popapranym wielbicielem zapuszczonego tłuszczu lub samych kości.

      – Pralka. Wiesz, że to śmieszne, że rżniesz mnie na pralce? – nawijała, wciągając stringi. – Przedtem stała w innym mieszkaniu. Moim i mojego narzeczonego. Narzeczonego! – podkreśliła. – Bo wiesz, jestem uciekającą panną młodą. Dziesięć dni przed ślubem zawinęłam kiecę i oddałam ją do komisu. Okazało się, że mój rycerz to kłamliwa szuja. Znałam go jako Patryka, lat dwadzieścia dziewięć, a był Waldkiem. Lat trzydzieści, kurwa, jeden. Zaczęłam pod nim ryć i wyszło dużo smaczków. Nie będę ci opowiadać, bo pewnie cię to nie interesuje. Chociaż… – Nabrała powietrza. – Albo powiem…

      Gadała, a Driver walczył z bokserkami.

      Nie chciał słuchać historii z życia Anki. Nie interesowała go jej przeszłość, nie interesowała przyszłość. Musiał szybko podjąć decyzję. Czy ubierze się do końca i ucieknie pod byle pretekstem, czy może odczeka, aż jego fiut się zregeneruje i zafunduje mu drugą serię.

      ROZDZIAŁ 6

      – Jak to, kurwa, nie będzie?! – grzmiał Kardasz.

      – Nie będzie. – Funkcjonariusz po drugiej stronie telefonu sapał i wzdychał, ale nie potrafił powiedzieć nic nowego.

      – Naczelnik Braniewski mówił, że monitoring komendy… Że jest!

      – Bo jest.

      – I działa?

      – Działa.

      – To filmy z feralnego dnia mają się znaleźć u mnie na biurku! Natychmiast!

      – Tak jak mówiłem. Się nie da.

      – Powiedz mi, kurwa, coś, czego jeszcze nie wiem.

      – Wysypał się system czy coś. Akurat tego dnia nic się nie zarejestrowało. Aspirant, który poszedł zgrać materiały, zorientował się, że nie działa, zawołał specjalistę i ten reanimował wszystko.

      – Kurwa,

Скачать книгу