Скачать книгу

damie?

      – Jestem znana raczej z tego, że wykłócam się z facetami w zarządach.

      – Możliwe, że jej się to podoba.

      – Możliwe. Zapraszam cię na przesiedleńcze piwo, może coś mi opowiesz. Muszę powiedzieć, że… – Zawahała się. – Zachwycił mnie twój reportaż o bliźniakach. Niesłychanie poruszający.

      – Dzięki. Miło mi, ale muszę iść.

      Kiwnęła głową, Mikael wydusił z siebie „no to cześć”. Poza tym ledwo pamiętał, jak stamtąd wyszedł, tyle tylko, że był letni wieczór. Zupełnie nie zwrócił uwagi na dwie nowe kamery monitoringu nad wejściem do klatki schodowej, ani nawet na wielki balon unoszący się na niebie. Przeciął Mosebacke, ruszył w dół Urvädersgränd i dopiero kiedy doszedł do Götgatan, zwolnił trochę i poczuł, jakby całkiem zeszło z niego powietrze, chociaż nie stało się nic ponad to, że Lisbeth się wyprowadziła, z czego powinien się cieszyć. Będzie bezpieczniejsza. Jednak zamiast się cieszyć, miał wrażenie, jakby dostał po pysku, co oczywiście było zupełnie idiotyczne.

      Taka właśnie była Lisbeth Salander. Mimo to poczuł się dotknięty. Mogłaby chociaż dać mu coś do zrozumienia. Znów sięgnął do smartfona, żeby wysłać do niej esemesa z pytaniem, jednak nie, zostawił to. Szedł w dół Hornsgatan, gdzie zobaczył, że najmłodsi uczestnicy Biegu o Północy już ruszyli, zagrzewani okrzykami przez rodziców stojących na chodnikach, co obserwował z pewnym zadziwieniem, jakby nie rozumiał ich radości; musiał się dobrze postarać, żeby przejść przez ulicę, lawirując między biegaczami. Na Bellmansgatan wciąż błądził myślami i przypominał sobie swoje ostatnie spotkanie z Lisbeth.

      Było to w restauracji Kvarnen, w wieczór po pogrzebie Holgera, ani jemu, ani jej słowa nie przychodziły łatwo, co wcale nie było dziwne, więc jedyne, co mu utkwiło w pamięci z tego spotkania, to jej odpowiedź na pytanie:

      – To co teraz zamierzasz?

      – Być kotem, a nie myszą.

      Kotem, a nie myszą.

      Usiłował skłonić ją do wyjaśnień. Bez powodzenia. Przypomniał sobie, jak potem odeszła, idąc przez Medborgarplatsen, ubrana w czarny spodnium szyty na miarę, przypominała w nim podrostka, wściekłego, że musiał się wystroić na uroczystość. Nie było to wcale tak dawno temu, w początkach lipca, a jednak wydawało się całkiem odległe w czasie; idąc do domu, właśnie rozmyślał o tym i o innych sprawach. Kiedy w końcu wszedł do mieszkania i zasiadł na kanapie z butelką pilsnera, znów zadzwonił telefon.

      Była to lekarka sądowa, Fredrika Nyman.

      ROZDZIAŁ 2

15 SIERPNIA

      LISBETH SALANDER siedziała w pokoju hotelowym przy placu Maneżowym w Moskwie i na laptopie zobaczyła, jak Mikael wychodzi z bramy na Fiskargatan. Jego postawa nie wyrażała zwykłej pewności siebie, wydawał się zagubiony, aż ją od tego zakłuło w sercu, chociaż sama nie rozumiała dlaczego i nie chciało jej się dociekać. Podniosła wzrok znad ekranu i spojrzała na lśniącą kolorami szklaną kopułę za oknem.

      Miasto, wcześniej jej obojętne, zaczęło ją pociągać, zastanawiała się, czy nie machnąć ręką na wszystko, pójść gdzieś i upić się. Nonsens. Wiedziała, że musi się trzymać w ryzach. Niemal nie odchodziła od laptopa i prawie nie spała. Paradoksalnie jednak od dawna nie wyglądała tak porządnie. Świeżo ostrzyżone krótkie włosy. Nigdzie żadnych kolczyków, ubrana w białą bluzkę i czarny spodnium, jak na pogrzebie, nawet nie dlatego, by uhonorować Holgera, tylko zdążyła się do tego stroju przyzwyczaić, zresztą w ten sposób wtapiała się lepiej w otoczenie.

      Postanowiła, że zamiast czekać w jakimś kącie jak ścigana zwierzyna, sama zada pierwsze uderzenie, dlatego znalazła się w Moskwie i dlatego zadbała o zainstalowanie kamer monitoringu na Fiskargatan w Sztokholmie. Cena, jaką za to płaciła, była wyższa, niż się spodziewała. Nie tylko dlatego, że rozdrapała przeszłość i nie mogła spać po nocach. Wróg ukrywał się za zasłonami dymnymi i arcyskomplikowanymi szyframi, więc spędzała całe godziny na zacieraniu własnych śladów. Żyła jak zbiegły więzień, szukała tego wroga i nic nie przychodziło jej łatwo, dopiero teraz, po przeszło miesiącu pracy, znalazła się bliżej celu. Jednak wciąż nie miała pewności i czasem się zastanawiała, czy wróg mimo wszystko nie wyprzedza jej o krok.

      Rozpoznając teren i przygotowując swoją operację, czuła się obserwowana, a nocami nasłuchiwała niespokojnie odgłosów w korytarzu, zwłaszcza kroków jednego mężczyzny – bo była pewna, że to mężczyzna – który poruszał się z wyraźną dysmetrią i często zwalniał pod jej drzwiami, jakby nasłuchiwał.

      Jeszcze raz obejrzała nagranie. Mikael Blomkvist z miną smutnego psa ponownie wyszedł z domu na Fiskargatan. Myśląc o tym, dopiła whisky i spojrzała w okno. Ciemne chmury przesuwały się nad siedzibą Dumy Państwowej w stronę placu Czerwonego i Kremla, zbierało się na deszcz, nawet na wielką burzę. Może i dobrze. Wstała, zastanawiając się, czy wziąć prysznic czy kąpiel. Ostatecznie poprzestała na zmianie bluzki koszulowej. Wybrała czarną. Uznała, że jest odpowiednia. Ze skrytki w walizce wyjęła swoją cheetah, berettę kupioną nielegalnie już drugiego dnia po przyjeździe do Moskwy, włożyła ją do kabury pod żakietem i spojrzała na pokój.

      Nie podobał jej się, zresztą hotel też nie. Za bardzo zbytkowny i wymyślny, a w pomieszczeniach na parterze poruszali się nie tylko mężczyźni przypominający jej ojca, megalomańscy dranie, którzy zachowywali się jak właściciele swoich kochanek i podwładnych. Stale obserwowało ją wiele par oczu, jej słowa mogły zostać przekazane dalej specsłużbom albo gangsterom, więc często siedziała tak jak teraz, z zaciśniętymi pięściami i gotowa do walki.

      Poszła do łazienki i ochlapała sobie twarz wodą. Niewiele pomogło. Miała czoło napięte na skutek bezsenności i bólu głowy. Czy powinna iść? Chyba mogłaby już teraz? Chwilę nasłuchiwała, z korytarza nie dochodziły żadne odgłosy, wyszła. Jej pokój znajdował się na dwudziestym piętrze, do windy miała niedaleko. Stał tam mężczyzna około czterdziestu pięciu lat. Elegancki, ostrzyżony, w dżinsach, skórzanej kurtce i czarnej koszuli, jak ona. Już go widziała. Miał jakieś dziwne oczy – błyszczące i w różnym kolorze. Nie zawracała sobie tym głowy.

      Spuściła wzrok i zjechała razem z nim na dół, wyszła do westybulu i potem na plac, gdzie spojrzała w stronę lśniącej w ciemności wielkiej szklanej kopuły z obracającą się mapą świata. Pod nią znajdowało się czteropiętrowe centrum handlowe. Na szczycie kopuły stał pomnik Świętego Jerzego ze smokiem. Patron Moskwy, Święty Jerzy z uniesionym mieczem, był obecny w całym mieście. Lisbeth czasem sięgała dłonią do łopatki, jakby chciała ochronić swego osobistego smoka, a czasem dotykała miejsca po starej ranie postrzałowej barku i blizny po nożu na biodrze. Może chciała przypomnieć sobie, co ją bolało.

      Wróciła myślami do pożarów i wypadków, do swojej mamy, ale cały czas pamiętała, by nie znaleźć się w polu widzenia kamer monitoringu. Jej kroki były nierówne i spięte, szła pospiesznie, nie zwalniając, w stronę ulicy Twerskiej, szerokiego reprezentacyjnego bulwaru z parkami i ogrodami, aż doszła do Versailles, jednej z najelegantszych restauracji w mieście.

      Miejsce to wyglądało jak barokowy pałac z kolumnami, złotymi ornamentami i kryształami, jeden wielki lśniący pastisz stylu XVII wieku, Lisbeth najchętniej by stamtąd uciekła. Ale tego wieczoru miał się tam odbyć bankiet dla największych moskiewskich bogaczy, z daleka widziała toczące się w środku przygotowania. Na razie nie było innych gości poza stadkiem pięknych młodych kobiet, zapewne zamówionych call girls. Personel uwijał się, zaprowadzając ostatnie porządki. Lisbeth podeszła bliżej

Скачать книгу