Скачать книгу

z nim, a nie z matką?

      Tuszowiedźma przeczesała palcami włosy dziewczyny. Ten pieszczotliwy gest mógłby być naprawdę miły – więcej nawet, przyjemny – gdyby nie towarzyszące mu uczucie szczypania, które psuło cały efekt i doskwierało Pam coraz bardziej z każdą chwilą.

      – Może dlatego – odpowiedziała w końcu Cora – że Reduta Bojowników nie jest najlepszym miejscem dla dziecka.

      Zatem dlaczego Róża i Bezchmurny bez przerwy ruszają w kolejne trasy? Dziewczynę korciło, by o to zapytać, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli chwilowo nie poruszy tak drażliwego tematu. Zamiast tego zainteresowała się czymś, co także nie dawało jej spokoju od pewnego czasu.

      – W Leśnym Brodzie zarządczyni areny oświadczyła, że nigdy nie widziała takiej przywoływaczki jak ty. O co mogło jej chodzić?

      – Czy ty jesteś ślepa? – W głosie Tuszowiedźmy zabrzmiał ton fałszywej urazy. – Jestem gorąca jak rozpalone do białości żelazo.

      Nozdrza Pam podrażnił zapach przypalonej wanilii.

      – Ale jej nie o to chodziło. Twierdziła, że walczysz inaczej niż reszta przywoływaczy.

      – Pewnie dlatego, że większość przywoływaczy nigdy nie walczy – prychnęła Cora. – Raczej służą do zabawiania widzów. Rzezają jakieś stworzenia w drewnie albo malują na szkle, a potem palą bądź rozbijają takie wizerunki, by uwolnić swoje twory.

      – Czekaj, czyli jeśli przywoływacz wyrzeza sobie kogutka w drewnie…

      – …to będzie miał drewnianego kogutka. A jeśli wymaluje go na szkle…

      – …to kogutek będzie szklany – dokończyła Pam.

      – Dokładnie.

      Tuszowiedźma się oddaliła. Moment później dziewczyna usłyszała odgłos nabierania dzbanem wody z beczki.

      – Stworzenia, które przywołuję, są inne. Zostały wyryte na moim ciele, wytatuowane na mojej skórze. Kiedy je przywołuję – zimna woda opryskała rękę Pam – stają się potworami z krwi i kości. Są prawdziwe, a w każdym razie bardzo bliskie prawdziwości. Trudno to wyjaśnić – dodała, wracając do beczki, by ponownie napełnić dzban.

      – Czym zatem są? – zapytała Pam, gdy kolejny strumień wody ściekł po jej głowie. Zapach wanilii zaczynał słabnąć, co wzięła za dobry znak. – Płonący drzewiec, morski potwór, to… coś poprzebijane mieczami. Dlaczego masz takie…

      – Na tym kończymy – oznajmiła nagle Cora. W jej głosie dało się wyczuć tak wyraźne zdecydowanie, że Pam nie odważyła się kontynuować przepytywania. – Siadaj i patrz.

      Dziewczyna wyprostowała się, wyjmując włosy z misy umieszczonej za zydlem. Cora podsunęła jej zwierciadło, by mogła się w nim przejrzeć.

      Twarz miała taką jak przedtem. Oczy także. Odziedziczone po ojcu włosy przestały być jednak tak nudno kasztanowe.

      Teraz miały barwę platyny.

      Pam spostrzegła, że usta jej odbicia rozciągają się w uśmiechu.

      – Na pieprzonych bogów, są przepiękne.

      Rozdział czternasty

      WIELKA SPRAWA

      Gdy stary król Kaskarów zszedł z tego świata, a stało się to przed kilkoma laty, jego syn i następca postanowił kontynuować kilka niezwykle ambitnych projektów budowlanych – po jednym dla każdego z największych miast północy. Uczynił to głównie po to, by przypodobać się ludowi, którym miał rządzić. I tak Ponury Przypływ otrzymał nową, wyższą latarnię morską, a Północny Dwór tor wyścigowy. Wschodni Miech stał się domem największej biblioteki, natomiast w Zachodnim wzniesiono najwspanialsze muzeum. Ardburg natomiast zadowolił się nowoczesnymi łaźniami wyposażonymi w baseny z podgrzewaną wodą, sauny parowe oraz salę do ćwiczeń zapaśniczych, która – przynajmniej zdaniem wujka Branigana – widziała więcej seksu niż burdel, w którym ogłoszono promocję: dwie noce w cenie jednej.

      Jeśli chodzi o Wysokowodzie, król Maladan Włócznia nakazał odnowienie starej areny, która podupadła do tego stopnia, że część grup i promotorów zaczęła ją pomijać podczas ustalania nowych tras. Kamienny Ogród, jak zwano nowy twór Maladana, przypominał sześciopoziomowy cylindryczny wykop zrobiony w jednym z okolicznych wzgórz. Najwyższą z trybun – jedyną, którą było widać z poziomu ziemi – podzielono na niezwykle drogie, pięknie umeblowane prywatne loże, aby możni obywatele grodu mogli w należnych im luksusach radować oczy odbywającą się w dole rzezią. Najniższy segment areny (jak nietrudno się domyślić, nazywany Dołem) przeznaczono dla najbiedniejszej gawiedzi, która w trakcie toczonych walk niejednokrotnie odnosiła podobne obrażenia jak sami najemnicy.

      Zbrojownia Kamiennego Ogrodu także była bardziej ekstrawagancka niż te, które Pam zdążyła poznać. Mieściły się w niej jadalnia, która mogłaby posłużyć do wydania królewskiej uczty, oraz bar zaopatrzony w niemal każdy rodzaj trunku znanego w Grandualu. Wykonaną z kamiennych płyt posadzkę wyłożono grubymi wzorzystymi dywanami, a miękkie sofy pokrywało tyle poduch, że Pam musiała przełożyć kilka na stojące opodal krzesło, by w ogóle móc usiąść. Pomiędzy lustrami zawisły gobeliny sławiące największe walki, jakie odbyły się na tutejszej arenie.

      W jednym ze zwierciadeł Pam dostrzegła odbicie najemnika, który był niemal tak sławny jak Krwawa Róża. Gdy Brune opadł na sofę obok dziewczyny, zrzucając na podłogę kolejne poduchy, pochyliła się ku niemu, by szeptem zapytać:

      – Czy to książę Ut?

      – Książę czego? – zdziwił się szaman, nieco zbyt głośno jak na jej gust.

      Facet z lustra, którego twarz niknęła w cieniu purpurowego welonu trzymającego się na jego głowie dzięki złotej obręczy, spozierał w ich stronę. Podkreślone tuszem oczy były ledwie widoczne, ale gdy ich spojrzenie zaczęło wwiercać się w ciało Pam, zrobiła co mogła, by zniknąć między poduchami.

      Brune tymczasem podrapał się po zarośniętym szczeciną karku.

      – Czy ty zrobiłaś coś z włosami?

      – Nie.

      – To dobrze. – Szaman spojrzał przez ramię. – Tak, to on, bez dwóch zdań. Wiesz, on nie występuje z grupą. Załatwia wszystkie potwory w pojedynkę, co jest szalonym pomysłem, gdybyś chciała znać moje zdanie. Każdy z nas, żeby był nie wiem jak dobry, od czasu do czasu potrzebuje wsparcia towarzyszy. Nawet Róża… – Urwał, trącając dziewczynę znacząco. – Patrz no tylko.

      Promotor księcia Ut, otyły Narmeeryjczyk, którego cętkowany futrzany płaszcz został szczelnie spięty pod kilkoma podbródkami, zawołał jedną z przechodzących opodal służących.

      – Hej, ty tam. Tak, do ciebie mówię. – Mężczyzna wołał z piskliwą arogancją wykastrowanego króla. Jeden z jego potwornie upierścienionych palców czochrał nerwowo miękkie włosie kołnierza, podczas gdy drugi wskazywał rozstawione tuż obok wykwintne potrawy. – Jeśli mnie wzrok nie myli, doszło do nieporozumienia w kwestii winogron.

      Mina służącej wskazywała niedwuznacznie, że wolałaby się znajdować na środku areny niż tutaj.

      – Winogron?

      – Tak, dokładnie. Winogron.

      – Tych winogron? – Pokazała najbliższą kiść.

      – Tak i nie. Posłuchaj, dziewczę, wyraziłem się bardzo jasno, że mają to być czerwone winogrona, a te nawet ktoś o tak prostym umyśle jak twój

Скачать книгу