Скачать книгу

pogodowe i ukształtowanie terenu pościg był niemożliwy. Uprowadzeni to: sześćdziesięciopięcioletni Niemiec Jürgen Kahel, inżynier Siemensa, dwudziestopięcioletni Brytyjczyk Oliver Bridges, podróżnik i malarz, pięćdziesięcioletni Japończyk Kazuo Hazuki, etnograf… i nasz Henryk, lat czterdzieści pięć. – Przerwał. Najpierw spojrzał na Dimę i swoim zwyczajem zaczął przeskakiwać wzrokiem z jednej osoby na drugą, aż podrygiwała jego okrągła łysiejąca głowa. – Pytania?

      – Trzej porwani… – odezwała się Monika, obracając w dłoniach butelkę z napojem aloesowym. – Wiemy coś więcej? Jakieś związki z ich służbami? BND… MI6?

      – Nie wiemy – odparł krótko Leski.

      – Powiedzą? – dopytała Ela.

      – Wątpię. Ale jeśli już przy tym jesteśmy, to jest to jedno z naszych zadań. Według szefa my też nie ujawniamy, że nasz Henryk jest oficerem agencji.

      – Dlaczego? Przecież to ułatwiłoby współdziałanie – zdziwiła się Monika.

      – Niekoniecznie – odezwał się po raz pierwszy Dima. – Nikt nie ufa drugiej służbie i nikt nie wierzy w jej szczelność ani intencje. Każdy gra na siebie i my też powinniśmy. Szef Korycki ma rację. W tej chwili talibowie mają na pewno jednego oficera zachodniego wywiadu, naszego, ale jeszcze o tym nie wiedzą i miejmy nadzieję, że nikt inny też nie wie. Co by było, gdyby dowiedzieli się, że mają dwóch albo więcej? Słuchając Romana, odnoszę wrażenie, że cała ta sprawa ma drugie albo i trzecie dno.

      – Ano właśnie! – Leski uśmiechnął się delikatnie.

      – Więc powiedz nam, Roman, co Henryk robił w Pakistanie – rzucił Dima. – Czuję, że to klucz do sprawy.

      – Co to ma do rzeczy? Mieliśmy przecież kombinować, jak uwolnić Henryka. Szkoda czasu… – wtrąciła się Monika.

      – Nie mieszaj! – przerwał jej Dima. – Napij się aloesu.

      – Nie kłóćcie się! – odezwał się ostro Leski. – Oboje macie rację. Zatem najpierw odpowiem Dimie. – Spojrzał w jego stronę. – Major Henryk Olewski prowadził w Islamabadzie agenta, kryptonim „Mocarz”, to dwugwiazdkowy generał GRU… – rzucił okiem na notatki – Jewgienij Kowalow, szef ataszatu wojskowego w ambasadzie, człowiek koordynujący rosyjskie działania wywiadowcze w Pakistanie i Afganistanie.

      – No i teraz wszystko jasne – odezwała się Monika. – Pakistańczycy musieli to wyłapać, nie ma siły. Wiedzą, kim jest Henryk!

      – Kowalow to wysoka figura. Wiele lat temu był naczelnikiem zaawansowanych operacji w GRU. Podobno wyjątkowo inteligentny i przebiegły typ – dodał Dima.

      – Jak wynika z informacji Wiktora Brauna, pseudonim „Khan”, naszego rezydenta w Islamabadzie, ISI nie wie nic o Olewskim. Uważają, że jest zwykłym biznesmenem. A poza tym Henryk jest w Pakistanie dopiero od miesiąca i nie odbył tam jeszcze żadnego spotkania z Mocarzem. Wcześniej pracował w Moskwie, gdzie dokonał werbunku Kowalowa, a kiedy Rosjanina przeniesiono do Islamabadu, został wysłany w ślad za nim. Współpraca jest na początkowym etapie, właściwie to dopiero etap opracowania, ale już teraz Mocarz jest najważniejszym agentem polskiego wywiadu, o ogromnym potencjale. Wyobrażacie sobie, co wie. Przekazał już bardzo ważne informacje, potwierdzone, ale jest niezwykle ostrożny, wręcz nieufny, co oczywiste. Ma dużo do stracenia. A wart jest ryzyka, bo był zastępcą poprzedniego szefa GRU, ale został wycięty przez nowego po puczu Lebiedzia. Dlatego sprawa była utrzymywana w największej tajemnicy.

      – Fuck! – odezwała się Monika. – Ale zamęt!

      – Nooo… nieźle! – dodał Dima. – To jak się mamy do tego dobrać? Uff…

      – To dopiero początek zamętu. Olewski nawiązał w Moskwie kontakt z Kowalowem i ujawnił się jako… oficer CIA występujący pod legendą polskiego handlowca…

      – O ja…! – wybuchnął Dima i wszyscy się zaśmiali, ale nie był to śmiech radości. – Co za idiotyzm! Amerykanie o tym oczywiście nie wiedzieli?

      – Nie, nie wiedzieli. – Leski znów pokiwał głową, jakby sam nie wierzył w to, co mówi. – Wiadomo było, że Kowalow nie pójdzie na współpracę z polskim wywiadem, więc Olewski ciągnął dialog pod flagą CIA. Taką decyzję podjęło ówczesne kierownictwo, a było to dwa lata temu. Powstał problem, jak powiedzieć Amerykanom, że się pod nich podszyliśmy…

      – I Agencja ugrzęzła we własnym gównie – skomentował Dima. – Rozumiem, że nasi chcieli wprowadzić jankesów w gotową sprawę, żeby zyskać splendor albo coś ugrać politycznie i być gospodarzem, a tymczasem zwyczajnie przegrzali sprawę. Ja pierdolę! Jakim trzeba być debilem, żeby tak kalkulować!

      – Było i jest tak, jak mówisz, Dima. Wprowadzenie CIA do sprawy miało nastąpić właśnie w Pakistanie, bo Mocarz odmawiał jakichkolwiek kontaktów operacyjnych na terenie Rosji…

      – To zrozumiałe – przytaknęła Monika. – Braun… Khan, ten nasz rezydent, o tym wszystkim wiedział?

      – Braun obsługiwał też Olewskiego w Moskwie, więc Centrala uznała, że będzie robił to dalej w Pakistanie. Utrzymywał łączność z Warszawą, miał go zabezpieczać, odbierać materiały, przekazywać instrukcje i tak dalej… – ciągnął Leski, spoglądając w notatki. – Olewski nie mógł się zbliżać do naszej ambasady, żeby się nie zdekonspirować i nie przyciągnąć uwagi Pakistańczyków. Nie napracowali się, bo… wpieprzył nam się oddział jakiegoś Tygrysa i wszystko pomieszał.

      – Dlatego mówię, że mamy zamęt – obruszyła się Monika. – Tylko wciąż nie wiem, co to wszystko ma wspólnego z uwolnieniem Olewskiego? To jest bardzo ważne, nie przeczę, ale musimy się skoncentrować na znalezieniu dojścia do talibów, czyż nie? Zdaje się, że nie mamy czasu. – Spojrzała pytająco na Leskiego.

      Roman popatrzył na ładną, krótko obciętą dziewczynę o dużych zielonych oczach i pomyślał, że przez te wszystkie lata, odkąd ją zwerbował do pracy w wywiadzie, wciąż pozostaje tą samą zwinną, sprytną absolwentką ASP, z teczką rysunków pod pachą.

      Była naturalnym talentem do roli szpiega idealnego, a kogoś takiego Leski wciąż szukał. Umiejętność abstrakcyjnego myślenia, fantazja, poczucie harmonii, proporcji i porządku dawały jej coś, czego nie miał żaden inny oficer wywiadu. Postrzegała świat i najbliższe otoczenie jak artystka, w sposób twórczy, zauważała rzeczy oczywiste, których nie widział nikt inny.

      Leski kochał Monikę jak córkę, a Dimę jak zbuntowanego syna.

      – Myślę, że mamy dwa, trzy tygodnie – powiedział. – Takie są smutne statystyki, jeśli chodzi o porwanych. Dla terrorystów czas biegnie w dwie strony: potrzebują go na negocjacje i efekt medialny, ale jednocześnie wiedzą, że są namierzani…

      – Są namierzani, jeśli w ogóle mają być namierzeni – włączył się Dima. – W Pakistanie sprawy nie są takie oczywiste i tamtejsze służby czasami wykorzystują talibów jako oręż. A jeśli chodzi o negocjacje i efekt medialny, o którym mówisz, to jestem przekonany, że w takiej sytuacji wszystkim politykom i szefom służb zależy na tym, by zakładnicy jak najszybciej zginęli i nie sprawiali więcej kłopotów. Ot… takie kolejne ofiary wojny z terroryzmem. Za tydzień wszyscy zapomną, bo…

      – Jesteś wstrętnym cynikiem, Dima! – przerwała mu Monika i z niedowierzaniem pokręciła głową. – Roman! – Spojrzała na Leskiego, jakby szukała pomocy. – Od czego zaczynamy? Zajrzyj do tych swoich żółtych kartek. Jaki jest plan? Jedziemy do Pakistanu, tak?

      – Nie

Скачать книгу