ТОП просматриваемых книг сайта:
Zaginiona . Блейк Пирс
Читать онлайн.Название Zaginiona
Год выпуска 0
isbn 9781640294301
Автор произведения Блейк Пирс
Серия Seria Kryminałów o Riley Paige
Издательство Lukeman Literary Management Ltd
Wkrótce jednak pojęła, że przeznaczenie kominiarki jest inne. Widziała, że schowana za nią twarz ma cofnięty podbródek i czoło. Była pewna, że mężczyzna jest wymizerowany i wygląda pospolicie. Mimo że silny, był od niej niższy i prawdopodobnie miał kompleks na tym punkcie. Zgadywała, że zakłada maskę, żeby wyglądać groźniej.
Przestała już przekonywać go, żeby nie wyrządzał jej krzywdy. Na początku myślała, że jej się to uda. W końcu wiedziała, że jest ładna.
A przynajmniej byłam, pomyślała smutno.
Pot i łzy mieszały się na jej posiniaczonej twarzy. Na długich blond włosach czuła zaschniętą krew. Szczypały ją oczy; została zmuszona do założenia szkieł kontaktowych, przez które trudniej było patrzeć.
Bóg wie, jak teraz wyglądam.
Reba pozwoliła głowie opaść.
Umrzyj już!, błagała samą siebie.
To nie powinno być trudne. Ktoś przed nią umarł tu wcześniej, była pewna.
Tyle że nie mogła. Na myśl o śmierci jej serce zaczynało bić szybciej, a oddech stawał cięższy, przez co sznur wokół talii zaciskał mocniej się. Powoli, wiedząc, że stoi przed nieuniknionym, Reba czuła, że ogarnia ją nowe uczucie. Tym razem nie była to panika ani strach. Nie była to również rozpacz.
To było coś innego.
Co czuję?
W końcu zrozumiała. To była złość. Nie, nie na porywacza. Limit złości na niego wyczerpał się już dawno.
To ja, pomyślała. To ja robię to, czego on chce. Kiedy krzyczę i płaczę, i szlocham, i błagam. Robię to, czego on chce!
Za każdym razem kiedy piła tę zimną mdłą polewkę, którą podawał jej przez słomkę, robiła to, czego on pragnął. Za każdym razem, kiedy szlochała, że jest matką dwojga dzieci, wprawiała go w bezgraniczny zachwyt.
Kiedy wreszcie przestała się szarpać, w jej głowie wyklarowało się nowe postanowienie: musi spróbować innej taktyki. Tak mocno walczyła ze sznurami przez te wszystkie dni, tymczasem może to wcale nie było właściwe podejście? Więzy były jak zabawkowe chińskie pułapki, które tym mocniej się zaciskały, im bardziej próbowało się uwolnić palce uwięzione w dwóch końcach bambusowej rurki. Może cała sztuczka polega na tym, żeby się rozluźnić, świadomie i całkowicie? Może to jest sposób na odzyskanie wolności?
Mięsień po mięśniu Reba pozwoliła swojemu ciału wiotczeć, czując każde obolałe miejsce, każdy siniak tam, gdzie stykało się ono ze sznurami. Powoli dowiadywała się, w których miejscach więzy są napięte najbardziej.
Aż w końcu znalazła to, czego szukała – nieco wolnej przestrzeni wokół prawej kostki. Zbyt mało, żeby się uwolnić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Musiała rozluźnić mięśnie jeszcze bardziej. Poruszyła stopą, najpierw ostrożnie, potem nieco mocniej. Poczuła, że sznur się poddaje.
Wreszcie, ku radości i zaskoczeniu Reby, kostka się wysunęła z pęt. Można było oswobodzić całą prawą stopę.
Reba natychmiast spojrzała na podłogę. O niecałe pół metra, pośród porozrzucanych fragmentów lalek, leżał nóż myśliwski oprawcy. Kiedy go tam zostawiał, kusząco blisko, zawsze się śmiał.
Inkrustowane krwią ostrze błyszczało w świetle szyderczo.
Zamachnęła się wolną stopą, by go dosięgnąć, ale chybiła.
Po raz kolejny rozluźniła ciało. Zsunęła się kilka centymetrów wzdłuż rury i z nadludzkim wysiłkiem wyciągnęła stopę, aż nóż znalazł się w jej zasięgu. Chwyciła brudne ostrze palcami, przeciągnęła je po podłodze i podniosła ostrożnie na tyle wysoko, by móc chwycić rękojeść dłonią. Mocno zacisnęła na niej zdrętwiałe palce i obróciła nóż.
Powoli piłowała więzy wokół nadgarstków. Czas zdawał się stać w miejscu.
Reba wstrzymała oddech, modląc się bez słów, żeby nie upuścić noża.
Żeby nie wszedł on.
W końcu usłyszała odgłos pękania i z niedowierzaniem spojrzała na uwolnione ręce. Nie zwlekając, przecięła sznur wokół talii.
Jej serce łomotało jak szalone.
Wolna! Ledwie mogła w to uwierzyć.
Przez moment była w stanie wyłącznie kucać. Mrowienie w dłoniach i stopach świadczyło o powracającym krążeniu.
Dotknęła soczewek kontaktowych i poczuła, że ma nieodpartą chęć, by je wydrapać. Zamiast tego ostrożnie przesunęła je po gałce ocznej, chwyciła koniuszkami palców i wyjęła. Ulga dla umęczonych oczu była ogromna. Reba spojrzała na spoczywające w jej dłoni dwa plastikowe krążki. Nienaturalny jasnoniebieski kolor przyprawiał ją o mdłości.
Wyrzuciła je.
Z dudniącym sercem wstała i szybko pokuśtykała do drzwi. Chwyciła klamkę i zastygła w pół ruchu.
Co, jeśli on tam jest?
Nie miała wyjścia.
Nacisnęła klamkę i pociągnęła ku sobie drzwi, które otworzyły się bezszelestnie.
Jedynym światłem w długim i pustym korytarzu był blask, który bił z łukowato sklepionego otworu po prawej.
Reba skradała się przed siebie cichutko, całkiem naga, aż zobaczyła, że łuk prowadzi do słabo oświetlonego pokoju. Zatrzymała się i zagapiła przez chwilę. Przed oczami miała najzwyklejszą w świecie jadalnię ze stołem i krzesłami. Absolutną normalność, sprawiającą wrażenie, że zaraz odbędzie sie tutaj rodzinna kolacja. W oknach wisiały stare koronkowe firanki.
Nowa fala strachu zalała jej gardło. Zwyczajność tego miejsca wzbudzała większy niepokój niż loch. Za firankami panował mrok.
Reba ucieszyła się, że w ciemności będzie jej łatwiej się wymknąć.
Odwróciła się do korytarza i zobaczyła na jego końcu drzwi. Była pewna, że prowadzą na zewnątrz. Dokuśtykała do nich i odsunęła zimną mosiężną zasuwę.
Drzwi uchyliły się w jej stronę.
Oczom Reby ukazał się mały ganek i podwórko. Nocne bezksiężycowe niebo rozświetlały gwiazdy. Żadnego innego światła, żadnych domów w okolicy.
Powoli przeszła przez ganek i poczuła pod stopami suchą ziemię. Żadnej trawy.
Obolałe płuca zalało świeże powietrze.
Reba czuła trwogę i radość jednocześnie. Euforię wolności.
Zrobiła kolejny krok i zamierzała pobiec, gdy nagle na jej nadgarstku zacisnęła się silna dłoń.
Usłyszała znajomy szyderczy śmiech.
Ostatnią rzeczą, jaka poczuła, było twarde narzędzie – chyba metalowe? – uderzające ją w głowę.
A potem już tylko otchłań ciemności.
ROZDZIAŁ 1
Przynajmniej jeszcze się nie zaśmiardło, stwierdził agent specjalny Bill Jeffreys.
Wciąż pochylony nad ciałem nie mógł nie wyczuć rozwijającego się powoli odoru. Woń mieszała się z zapachem sosny i czystej mgły unoszącej się nad strumieniem. Już dawno powinien się przyzwyczaić.
Nic z tego.
Nagie ciało kobiety starannie ułożono na dużym