ТОП просматриваемых книг сайта:
Marsz Władców . Морган Райс
Читать онлайн.Название Marsz Władców
Год выпуска 0
isbn 9781632911728
Автор произведения Морган Райс
Серия Kręgu Czarnoksiężnika
Издательство Lukeman Literary Management Ltd
Thor zmrużył gwałtownie oczy, kiedy drzwi otworzyły się i stanęli w świetle pochodni. Byli w samym środku komnaty. Reece i Krohn stanęli tuż przy nim.
Król leżał na swym łożu, a wszędzie dokoła tłoczyli się ludzie. Przynajmniej dwa tuziny: niektórzy pochylali się nad władcą, inni klęczeli. Byli tam jego doradcy i generałowie, jak również Argon, królowa, Kendrick, Godfrey – nawet Gwendolyn. Zastygli w czuwaniu przy łożu śmierci, a Thor właśnie zakłócił tę bądź, co bądź prywatną, rodzinną sprawę.
W komnacie panował ponury nastrój. Wszyscy przybrali poważną minę. MacGil leżał wsparty na poduchach. Thor poczuł ulgę, kiedy spostrzegł, że król jeszcze żyje – przynajmniej w tej chwili.
Wszystkie twarze zwróciły się jak na komendę w kierunku, gdzie tak nagle pojawili się Thor i Reece, ku kompletnemu zaskoczeniu czuwających. Thor zdał sobie sprawę, jaki to musiał być dla nich szok ujrzeć ich tak nagle wychodzących z ukrytych drzwi w ścianie prosto na środek izby.
– To ten chłopak! – krzyknął ktoś w tłumie i wskazał na Thora z wyrazem nienawiści na twarzy. – To on próbował otruć króla!
Ze wszystkich stron wyskoczyli strażnicy i rzucili się na chłopca. Thor nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał zawrócić i uciec. Wiedział jednak, że musi przeciwstawić się rozwścieczonej gawiedzi, że musi rozstać się z królem w pokoju. Wziął się więc w garść. Straże już niemal miały go w swych rękach. Krohn podszedł bliżej i warknął ostrzegawczo w ich kierunku.
Nagle chłopiec poczuł, jak gdzieś z głębi jego ciała wypływa fala gorąca i rozchodzi się po nim całym. Podniósł rękę bezwiednie, skierował dłoń w kierunku zgromadzonych i posłał tą wzbierającą falę energii przed siebie.
Ku jego zdziwieniu wszyscy stanęli jednocześnie w pół kroku, kilka stóp dalej, jakby obróceni w lód. Jego moc, czymkolwiek była, pulsująca już teraz w całym jego ciele, trzymała ich na dystans.
– Jak śmiesz wchodzić tu i używać swoich czarów, chłopcze! – ryknął Brom, najwyższy rangą generał królewski, i chwycił za swój miecz. – Czy jedna próba zabicia naszego króla ci nie wystarczy?
Podszedł do Thora z uniesionym orężem. W tej chwili chłopiec poczuł, jak coś w nim się budzi, uczucie silniejsze niż wszystkie, jakich do tej pory doświadczył. Zwyczajnie zamknął oczy i skupił się. Czuł energię wibrującą w mieczu Broma, jego kształt, metal, z którego został zrobiony i w jakiś sposób zjednoczył się z nim. Wewnętrznym głosem nakazał mu się zatrzymać.
Brom stanął jak wryty z szeroko otwartymi oczyma.
– Argonie! – krzyknął Brom odwróciwszy się do druida. – Powstrzymaj te czary w tej chwili! Zatrzymaj tego chłopca!
Argon wyszedł przed tłum i powoli opuścił swój kaptur. Popatrzył na Thora swym intensywnym, płonącym spojrzeniem.
– Nie widzę powodu, aby go powstrzymywać – odparł Argon. – Nie przybył tu, by wyrządzić komuś krzywdę.
– Oszalałeś? Prawie zabił naszego króla!
– Tak ci się wydaje – powiedział Argon. – Ja widzę coś innego.
– Zostawcie go – dobiegł ich chropawy, głęboki głos.
Wszyscy zwrócili się w kierunku MacGila, który właśnie usiadł na swym łożu. Rozejrzał się dokoła ledwie przytomnym wzrokiem. Widać było, ile wysiłku kosztowało go wypowiedzenie tych dwóch słów.
– Chcę rozmawiać z tym chłopcem. To nie on mnie ranił. Widziałem twarz tego mężczyzny i to nie był ten chłopiec. Thor jest niewinny.
Powoli wśród zgromadzonych dało się odczuć odprężenie. Thor również rozluźnił swój umysł i zwolnił ich ze swego władania. Straże wycofały się, spoglądając na niego z rezerwą tak, jakby był nie z tej ziemi, i schowały niepotrzebny już oręż do pochew.
– Chcę z nim rozmawiać – powiedział MacGil. – W cztery oczy. Wy wszyscy. Zostawcie nas samych.
– Mój królu – wtrącił Brom. – Czy naprawdę sądzisz, że to bezpieczne? Tylko ty panie i ten chłopiec?
– Nie pozwalam go tknąć – odparł MacGil. – Teraz opuście nas. Wszyscy. Łącznie z moją rodziną.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Wszyscy spoglądali po sobie najwidoczniej nie mając pojęcia, co robić. Thor zaś stał wrośnięty w ziemię i nie mógł zrozumieć, co się dzieje.
W końcu, podążając jeden za drugim, wszyscy, również członkowie rodziny królewskiej, opuścili komnatę. Reece i Krohn wyszli jako ostatni. Komnata opustoszała tak nagle, jakby jeszcze przed chwilą nie była zatłoczona.
Drzwi zamknęły się. Tylko Thor i król – sami, w otaczającej ich ciszy. Chłopiec nie mógł w to uwierzyć. Widok leżącego króla, bladego, zmagającego się z bólem ranił Thora bardziej niż mógł to opisać. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, jakby to jakaś jego część umierała tu, na tym łożu. Tak bardzo chciał, żeby król poczuł się lepiej.
– Podejdź tu, mój chłopcze – rzekł władca słabym, ochrypłym głosem, niemal szeptem.
Thor pokłonił się, podszedł bliżej i uklęknął. Król podniósł z trudem rękę. Thor chwycił ją i złożył pocałunek.
Chłopiec podniósł wzrok i dostrzegł, że MacGil uśmiecha się słabo. Ku swemu zdumieniu poczuł, jak gorące łzy zraszają jego policzki.
– Mój panie – zaczął Thor pospiesznie nie mogąc już powstrzymać w sobie wszystkiego. – Proszę, uwierz mi. To nie ja ciebie otrułem. Wiedziałem o spisku tylko dzięki mojemu snu. Dzięki jakiejś mocy, której nawet nie znam. Chciałem tylko cię ostrzec. Błagam, uwierz mi–
MacGil podniósł dłoń i Thor zamilkł.
– Myliłem się co do ciebie – powiedział. – Czyjaś inna ręka musiała zadać mi cios żebym zrozumiał, że to nie ty. Starałeś się jedynie mnie uratować. Wybacz mi. Pozostałeś lojalny do końca. Być może jedyny lojalny członek mego dworu.
– Tak bardzo chciałbym się mylić – odparł Thor. – Tak bardzo chciałbym, żebyś był zdrów panie. Żeby moje sny były tylko iluzją; żebyś nigdy nie został zabity. Może się myliłem. Może przeżyjesz.
MacGil potrząsnął głową przecząco.
– Mój czas już nadszedł – powiedział.
Thor przełknął ślinę mając nadzieję, że to nieprawda, przeczuwając jednak, że było tak, jak mówił król.
– Czy wiesz panie, kto dopuścił się tego haniebnego czynu? – Thor zadał pytanie, które gnębiło go od momentu złowieszczego snu. Nie mógł pojąć, kto mógłby chcieć zabić króla, ani dlaczego.
MacGil spojrzał w sufit, mrużąc oczy z wysiłku.
– Widziałem jego twarz. Twarz kogoś, kogo dobrze znam, ale z jakiegoś powodu nie potrafię skojarzyć.
Odwrócił się i spojrzał na Thora.
– Teraz to już nie ma znaczenia. Nadeszła moja pora. Czy to z jego ręki, czy też kogoś innego, koniec jest taki sam. To, co teraz się liczy – powiedział i chwycił za nadgarstek Thora z siłą, która zaskoczyła chłopca – to to, co się stanie, kiedy odejdę. Do nas będzie należeć królestwo bez króla.
MacGil przyjrzał się chłopcu z przejęciem, którego ten nie rozumiał. Thor nie wiedział zbyt dokładnie, o czym mówił król – czego, jeśli w ogóle, od niego żądał. Chciał zapytać, ale widział, z jaką