Скачать книгу

tego potrzebował.

      – Dziękuję – odpowiedział Reece, zaledwie w jednej chwili poczuł, że jest mu dużo cieplej. – Nigdy nie potrzebowałem ich bardziej.

      Obawiał się, że będzie musiał wracać w mokrych ubraniach, było więc to dokładnie to, czego potrzebował.

      Srog zaczął rozprawiać o polityce, był to długi monolog, a Reece co chwila kiwał grzecznie głową, udając, że słucha. W rzeczywistości był jednak mocno rozkojarzony. Wciąż owładnięty myślami o Starze – nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy. Nie mógł przestać myśleć o ich spotkaniu. Za każdym razem kiedy o niej pomyślał, czuł w sercu ogromną ekscytację.

      Nie mógł też przestać myśleć, z przerażeniem, o zadaniu jakie miał do wykonania na kontynencie. Konieczność powiedzenia Selese – i wszystkim innym – że ślub zostanie odwołany. Nie chciał jej zranić. Niestety nie widział innego wyjścia.

      – Reece?–  powtórzył Srog.

      Reece zamrugał i spojrzał w jego kierunku.

      – Słuchasz mnie? – zapytał Srog.

      – Przepraszam – odpowiedział Reece. – O czym to mówiłeś?

      – Zapytałem, czy twoja siostra dostała moje depesze.

      Reece skinął głową, starając się skupić.

      – Tak – odpowiedział. – Jest to powód, dla którego mnie tu przysłała. Poprosiła mnie, abym sprawdził co u ciebie, chciała dowiedzieć się z pierwszej ręki, co się dzieje.

      Srog westchnął, wpatrując się w płomienie.

      – Jestem tu już od szczęściu miesięcy – powiedział – i mogę śmiało powiedzieć, że Wyspiarze nie są tacy jak my. Są MacGilami jedynie z nazwiska. Brakuje im cech twojego ojca. Nie chodzi tylko o to, że są uparci – po prostu nie można im ufać. Codziennie sabotują statki Królowej, szczerze mówiąc, sabotują wszystko, cokolwiek tutaj robimy. Nie chcą nas tutaj. Nie chcą mieć nic wspólnego z kontynentem – oczywiście oprócz najechania go. Wydaje mi się, że życie w zgodzie, nie jest po prostu w ich stylu.

      Srog westchnął.

      – Tracimy tu tylko czas. Twoja siostra powinna odpuścić. Zostawić ich tu na pastwę losu.

      Reece skinął głową, słuchał. Pocierał dłonie nad ogniskiem kiedy nagle słońce wyłoniło się zza chmur, a ciemność i ulewa zamieniły się w piękny, słoneczny letni dzień. W oddali zabrzmiał róg.

      – Twój statek! – krzyknął Srog. – Musimy iść. Musisz odpłynąć zanim pogoda znów się zmieni. Odprowadzę cię.

      Srog wyprowadził Reece’a z fortu bocznymi drzwiami. Reece był zdumiony, kiedy poraziło go jasne słońce. Wydawało się, jakby był piękny, letni dzień.

      Reece i Srog szli szybko, obok siebie, za nimi kroczyło kilku ludzi Sroga. Kamienie chrupały pod ich stopami kiedy schodzili krętymi szlakami w dół wzgórza, kierując się w stronę oddalonego nieco wybrzeża. Minęli szare głazy, kamienne wzniesienia i klify obsiane kozami, które wspięły się na zbocza i mełły trawę. Gdy zbliżyli się do brzegu, wszędzie wokół biły dzwony, ostrzegające statki o podnoszącej się mgle.

      – Widzę, z jakimi warunkami musisz się zmagać – odezwał się w końcu Reece. – Widzę, że nie jest łatwo. Udało ci się trzymać to wszystko w kupie dużo dłużej niż komukolwiek wcześniej. To pewne. Dobrze sobie tutaj radzisz. Możesz być pewny, że przekażę to Królowej.

      Srog z wdzięcznością skinął głową.

      – Dziękuję, że to mówisz – powiedział,

      – Dlaczego tutejsi ludzie są niezadowoleni? – spytał Reece. – Przecież są wolni. Nie wyrządziliśmy im żadnej krzywdy – po prawdzie, dostarczyliśmy im zapasy i ochronę.

      Srog pokiwał głową.

      – Nie spoczną dopóki Tirus nie będzie wolny. Uważają, że dopóki więziony jest ich przywódca, dotyka ich osobista potwarz.

      – Powinni być szczęśliwi, że siedzi w więzieniu, a nie został stracony za zdradę.

      Srog znów pokiwał głową.

      – To prawda, jednak ci ludzie tego nie rozumieją.

      – A jeśli byśmy go uwolnili? – spytał Reece. – Czy to spowodowałoby pokój?

      Srog zaprzeczył.

      – Wątpię. Myślę, że to tylko ośmieliłoby ich do tego, aby wyrazić niezadowolenie z jakiegoś innego powodu.

      – Więc co należy zrobić? – zapytał Reece.

      Srog westchnął.

      – Opuścić to miejsce – powiedział. –  Tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie podoba mi się to, co tutaj widzę. Czuję, że bunt wisi w powietrzu.

      – Przecież znacznie przewyższamy ich liczbą mężczyzn i statków.

      Sorg pokręcił głową.

      – To tylko złudzenie – powiedział. – Są doskonale zorganizowani. Są na swojej ziemi. Znają milion subtelnych sposobów na sabotaż, których nie możemy przewidzieć. Siedzimy tutaj, niczym w siedlisku węży.

      – Nie jeśli mówimy o Matusie – powiedział Reece.

      – To prawda-  odpowiedział Srog. – Ale on jest jedynym wyjątkiem.

      Jest jeszcze jeden, pomyślał Reece, Stara. Jednak zatrzymał tę myśl dla siebie. Słuchając tego wszystkiego, coraz bardziej chciał uratować Starę, zabrać ją stąd tak szybko, jak tylko to możliwe. Przysiągł sobie, że to uczyni. Ale najpierw musiał powrócić do domu i uporządkować wszystkie swoje sprawy. Potem będzie mógł po nią wrócić.

      Kiedy wkroczyli na piasek, Reece spojrzał w górę i zobaczył stojący przed nim statek. Jego ludzie czekali na niego.

      Zatrzymał się, Srog odwrócił się w jego kierunku i ciepło ścisnął go za ramię.

      – Podzielę się całą tą wiedzą z Gwendolyn – powiedział Reece. – Poinformuję ją o wszystkich twoich obawach. Wiem jednak, że jest zdecydowana na utrzymanie tych wysp. Postrzega je jako część większego planu dla Kręgu. Póki co musisz więc zachować tutaj spokój. Za wszelką cenę. Czego potrzebujesz? Więcej statków? Więcej ludzi?

      Srog zaprzeczył.

      – Nie, wszyscy ludzie i wszystkie statki tego świata nie są w stanie zmienić Wyspiarzy. Jedyną rzeczą, która może to uczynić, jest krawędź miecza.

      Reece obejrzał się, przerażony.

      – Gwendolyn nigdy nie zabije niewinnych ludzi – odparł.

      – Wiem – odrzekł Srog – i właśnie dlatego obawiam się, że wielu naszych ludzi zginie.

      ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

      Stara stała na murach fortecy swojej matki. Kwadratowej, kamiennej fortecy, tak starej jak ta wyspa. Było to miejsce, w którym mieszkała, odkąd zmarła jej matka. Dziewczyna szła wśród murów, szczęśliwa, że wreszcie ukazało się słońce. Patrzyła w stronę horyzontu i, przy wyjątkowo dobrej widoczności, obserwowała jak statek Reece’a odpływa coraz dalej. Patrzyła jak jego okręt odłącza się od floty, chciała patrzeć na niego tak długo jak tylko mogła. Obserwowała więc jak statek zbliża się do linii horyzontu, każda kolejna fala oddalała go od niej.

      Mogłaby obserwować statek Reece’a przez cały dzień, jeśli tylko wiedziałaby, że on tam jest. Nie umiała znieść, że odpływa. Czuła się jakby część jej serca, część jej samej, opuszczała wyspę.

      W końcu, po tych wszystkich latach,

Скачать книгу