Скачать книгу

ojca od swego gardła, dysząc i kasłając. Zepchnął z siebie jego zwłoki.

      Thor trząsł się na całym ciele. Właśnie zabił swego ojca. Nie sądził, że to możliwe. Rozejrzał się wokoło i ujrzał, że wojownicy obydwu armii przyglądają mu się w szoku. Thor poczuł, jak przez jego ciało przepływa fala ciepła, jak gdyby zaszła w nim jakaś głęboka przemiana, jak gdyby wyparł jakąś złą część siebie. Czuł, że jest inny, lżejszy.

      Thor usłyszał głośny dźwięk dochodzący z góry, niby gromu. Podniósłszy wzrok ujrzał niewielką czarną chmurę, która pojawiła się nad ciałem Andronicusa, i kłąb niewielkich czarnych cieni, niby demonów, opadł ku ziemi. Zawirowały wokół jego ojca z wyciem, otaczając go, po czym uniosły jego ciało wysoko w powietrze, coraz wyżej i wyżej, aż zniknęło w chmurze. Thor przyglądał się w szoku, zastanawiając się, do jakiego piekła poniosą duszę jego ojca.

      Thor rozejrzał się  i ujrzał stojącą naprzeciw niego armię Imperium, wiele dziesiątek tysięcy ludzi. W ich oczach malowała się żądza zemsty. Wielki Andronicus nie żył. Lecz jego ludzie wciąż tu byli. Na jednego wojownika Thora przypadało stu imperialnych. Wygrali bitwę, lecz niebawem mieli przegrać wojnę.

      Erec, Kendrick, Srog i Bronson podeszli do Thora z mieczami w dłoniach i stanęli u jego boku, naprzeciw Imperium. Wzdłuż szeregów imperialnych rozszedł się dźwięk rogów i Thor gotował się, by raz jeszcze stanąć do walki. Wiedział, iż nie zwyciężą. Lecz przynajmniej polegną wszyscy razem, w wielkim uderzeniu, które przyniesie im chwałę.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Reece szedł u boku Selese, Illepry, Eldena, Indry, O’Connora, Convena, Kroga i Serny. Maszerowali w dziewiątkę od wielu godzin, odkąd wydostali się z Kanionu. Kierowali się na zachód. Reece wiedział, iż gdzieś tam, za widnokręgiem, byli jego ludzie, żywi lub martwi, i zamierzał ich odnaleźć.

      Reece’a zaszokował widok ziem, które mijali – krajobrazu zniszczenia, bezkresnych pól zapełnionych zwęglonymi smoczym oddechem ciałami, na których żerowały ptaki. Tysiące imperialnych trupów słały się aż po horyzont, a niektóre z nich wciąż się tliły. Dym z ich ciał unosił się w powietrzu, a nieznośny swąd palonego mięsa przenikał zniszczone ziemie. Ten, który nie zginął od smoczego oddechu, poległ w walce przeciw Imperium – także MacGilowie i McCloudowie leżeli martwi, osady zostały zrównane z ziemią, a naokoło piętrzył się gruz. Reece pokręcił głową: te ziemie, niegdyś przebogate, zostały zniszczone wojną.

      Odkąd wydostali się z Kanionu, Reece i reszta uparcie zmierzali ku swej ojczyźnie, na stronę Kręgu MacGilów. Nie mogąc znaleźć koni, pokonali pieszo ziemie należące do McCloudów i Pogórze, wyszli na drugą stronę i teraz wreszcie przemierzali tereny MacGilów, natykając się jedynie na spustoszone, zniszczone miasta. Poznał, iż smoki pomogły rozgromić imperialne wojska i za to Reece był im wdzięczny. Wciąż nie wiedział jednak, w jakim stanie odnajdzie swych ludzi. Czy wszyscy mieszkańcy Kręgu byli martwi? Jak na razie wszystko na to właśnie wskazywało. Reece gorąco pragnął dowiedzieć się, czy nikomu nic się nie stało.

      Na każdym kolejnym bitewnym polu pełnym martwych i ranionych – na tych, które nietknięte były smoczymi płomieniami – Illepra i Selese chodziły od ciała do ciała, odwracały je i sprawdzały, czy ktoś przeżył. Kierowała nimi nie tylko ich profesja, Illepra miała także co innego na uwadze: odnaleźć brata Reece’a. Godfreya. Był to także cel Reece’a.

      – Tu go nie ma – ogłosiła po raz kolejny Illepra, gdy w końcu wstała, odwróciwszy ostatnie zwłoki na polu. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.

      Reece widział, jak bardzo Illeprze zależy na jego bracie, i poruszyło go to. Żywił także nadzieję, iż nic mu nie jest i znajduje się nadal pośród żywych – lecz patrząc na tysiące ciał, miał złe przeczucie, iż jest inaczej.

      Ruszyli w dalszą drogę. Minęli kolejne wzniesienie, kolejny łańcuch wzgórz i na widnokręgu spostrzegli kolejne pole bitwy, zaściełane tysiącami ciał. Skierowali się w jego stronę.

      Idąc, Illepra łkała cicho. Selese położyła dłoń na jej nadgarstku.

      – On żyje – zapewniła Selese. – Nie lękaj się.

      Reece zrównał się z nią i pragnąc ją pocieszyć, współczująco położył dłoń na jej ramieniu.

      – Jeśli jednej rzeczy można być pewnym co do mego brata – rzekł Reece. – To że potrafi przetrwać. Ze wszystkiego się wykaraska. Wymknie się nawet śmierci. Daję słowo. Godfrey jest już pewnie w jakiejś karczmie i się upija.

      Illepra roześmiała się przez łzy i otarła je.

      – Obyś się nie mylił – powiedziała. – Po raz pierwszy naprawdę żywię nadzieję, że tak właśnie jest.

      Kontynuowali swą ponurą wędrówkę przez pustkowie w milczeniu, każde z nich pogrążone w swych własnych myślach. Reece’owi przez głowę przebiegały wspomnienia z Kanionu; nie potrafił ich wyprzeć. Myślał o tym, w jak rozpaczliwej sytuacji się znaleźli i wezbrała w nim wdzięczność dla Selese; gdyby nie zjawiła się wtedy, nadal byliby na dole, z całą pewnością martwi.

      Reece wyciągnął rękę, schwycił dłoń Selese i uśmiechnął się. Szli dalej, trzymając się za ręce. Reece’a poruszyły jej miłość i oddanie dla niego, to, że przemierzyła całe królestwo, by go ocalić. Wezbrała w nim miłość do niej i nie mógł się doczekać, aż zostaną sami, by jej o tym powiedzieć. Zdecydował już, iż chce być z nią na zawsze. Nikt nigdy nie był dla niego tak ważny i przyrzekł sobie, iż gdy tylko zostaną sami, poprosi ją o rękę. Zamierzał ofiarować jej pierścień swej matki, ten, który dała mu, by wręczył go miłości swego życia, gdy ją odnajdzie.

      – Nie mogę uwierzyć, że tylko przez wzgląd na mnie przemierzyłaś cały Krąg – rzekł do niej Reece.

      Uśmiechnęła się.

      – Droga nie była wcale taka długa – rzekła.

      – Nie była długa? – spytał. – Zaryzykowałaś swe życie, przekraczając rozdarte wojną królestwo. Zaciągnąłem u ciebie dług. Większy, niż jestem w stanie wyrazić.

      – Nie ma żadnego długu. Rada jestem, że żyjesz.

      – Wszyscy zaciągnęliśmy u was dług – wtrącił Elden. – Ocaliłyście nas. Gdyby nie wy, utknęlibyśmy w czeluściach Kanionu na zawsze.

      – Skoro o długach mowa, pragnę z tobą pomówić – powiedział Krog do Reece’a, zrównując się z nim, utykając. Odkąd Illepra unieruchomiła mu nogę na szczycie Kanionu, Krog mógł przynajmniej chodzić samodzielnie, choć nieco sztywno.

      – Ocaliłeś mnie na dole, i to więcej niż raz – mówił dalej Krog. – Sądzę, że było to raczej niemądre. Lecz i tak to uczyniłeś. Nie myśl jednak, że zaciągnąłem u ciebie dług.

      Reece pokręcił głową, zbity z tropu szorstkością Kroga i jego niezręczną próbą podziękowania mu.

      – Nie wiem, czy usiłujesz mnie znieważyć, czy podziękować mi – rzekł Reece.

      – Chadzam własnymi ścieżkami – powiedział Krog. – Od teraz będę cię chronił. Nie dlatego, że cię lubię, lecz dlatego, że czuję, iż powinienem.

      Reece potrząsnął głową, jak zawsze skonsternowany przez Kroga.

      – Nie martw się – rzekł Reece. – Ja ciebie także nie lubię.

      Szli przed siebie, rozluźnieni, radując się, iż żyją, iż znajdują się nad ziemią, na powrót po tej stronie Kręgu – wszyscy poza Convenem, który szedł w milczeniu, z dala od innych, zamknąwszy się w sobie, jak zawsze od czasu śmierci swego brata bliźniaka w Imperium. Nic, nawet wymknięcie

Скачать книгу