Скачать книгу

Lea­hy podejrzewał, że zwiadowca wolałby już siedzieć w więzieniu.

      Na pewno był nietuzinkową postacią.

      – Dałeś mi dzisiaj wycisk – skomentował Ezra, sięgając po ręcznik leżący na ławce. Przez ostatnie cztery miesiące codziennie spędzał dwie godziny w sali treningowej, ćwicząc z Odynem walkę wręcz.

      – Nazywasz to wyciskiem, kapralu? – prychnął mężczyzna. – Ja się dopiero rozkręcam.

      Ezra jęknął cicho na myśl o jeszcze jednej rundzie. Bolało go niemal wszystko.

      – Może tym razem zwiększymy grawitację? – zapytał Odyn całkiem poważnie.

      – Nie! – zaoponował Leahy. W przerażeniu spojrzał na wskaźnik kompensatora, który już teraz wskazywał jeden i dwie dziesiąte g. Ezra urodził się i wychował na pustynnej planecie w systemie Beta Cantri, która posiadała przyspieszenie grawitacyjne dziewięć dziesiątych g. Już sam fakt, że dość szybko przyzwyczaił się do standardowego, ziemskiego ciążenia panującego na „Hajmdalu”, był pewnym sukcesem.

      Kapral rozejrzał się po sali treningowej, szukając pomocy, ale byli zupełnie sami. Na okręcie panowała pora nocna i większość ludzi po prostu spała. Znajdowali się w jednym z pomieszczeń rekreacyjnych z niewielką siłownią, bieżnią i matą pośrodku, na której można było zmniejszać lub zwiększać ciążenie.

      – Daj mi chwilę – rzekł, siadając na ławce. – Muszę odpocząć.

      Odyn wzruszył ramionami i też przysiadł. W milczeniu spoglądali w przestrzeń, każdy pogrążony we własnych myślach.

      – Dobrze znasz admirała? – zagadnął Ezra.

      – Czy można dobrze kogoś znać? – odpowiedział Odyn pytaniem.

      – Zabrzmiało to bardzo filozoficznie.

      Jednooki wzruszył ramionami.

      – Czemu o niego pytasz? – Spojrzał na towarzysza. W zdrowym oku zwiadowcy pojawił się dziwny błysk.

      – Zastanawiam się, dokąd nas prowadzi.

      – Wątpisz w niego?

      Leahy zmarszczył czoło. Odwrócił wzrok i teraz intensywnie wpatrywał się w przyrząd do treningu mięśni brzucha, jakby to był najciekawszy obiekt we Wszechświecie.

      – Nie – odparł po chwili milczenia. – Jednak podobnie jak większość załogi chciałbym wiedzieć, dokąd zmierzamy. Z każdym kolejnym skokiem oddalamy się od centrum Galaktyki, a tym samym od cywilizowanych światów.

      – Admirał ma plan – Odyn powiedział to z taką pewnością, że Leahy spojrzał na niego zdumiony.

      – Ty coś wiesz?!

      Tamten pokręcił głową.

      – Wiem tyle, co i ty.

      – To skąd ta pewność?

      Odyn wzruszył ramionami.

      – Po prostu mu ufam.

      – Dobrze by było, gdyby załoga „Hajmdala” podzielała twoją wiarę w admirała.

      – Co masz na myśli? – Tym razem w oku Odyna zatańczył niebezpieczny błysk.

      Atmosfera na okręcie była gęsta niczym mgła na ósmej planecie Epsilon Cygni. Ludzie szeptali po kątach, gniewnie spoglądali na oficerów opuszczających mostek, jakby na nich zrzucali winę za tułaczkę. Niektórzy twierdzili wręcz, że należy porzucić okręt i rozproszyć się po Galaktyce. Nikt już nie wierzył w Federację Terrańską i idee, które wszystkim przyświecały jeszcze cztery miesiące temu. Teraz ludzie na pokładzie drednota pragnęli jedynie przeżyć kolejny dzień. Ezra podzielał ich niepokój.

      – Ścigają nas Velmeni, Lacertanie, Khon-Ma, a teraz mamy jeszcze na głowie Cesarstwo Bahiriańskie – Leahy mówił podniesionym głosem, niemal gniewnie. – Po co nam to? Dlaczego admirał brnie jak oszalały przez ich terytorium? W każdym układzie gwiezdnym czeka na nas eskadra torusów…

      – A nie tego chciałeś? Zdobyć wojenną sławę?

      – Tak, ale… – Ezra zrezygnowany machnął ręką. – Potrzebuję odpowiedzi. Załoga potrzebuje odpowiedzi.

      – A jak brzmi pytanie?

      – Dokąd zmierzamy?

      – Admirał nie musi się tłumaczyć.

      – Może powinien – odparł Leahy z westchnieniem. – Ludzie są zmęczeni, boją się. Potrzebują nadziei, że dowódca ich nie zawiedzie.

      – Nie zawiedzie ich – rzekł twardo Odyn.

      – Ty to wiesz, ja to wiem, ale są tacy, co wątpią.

      – Nie powinni.

      Zapadła niezręczna cisza.

      – Sierżant Campbell objął dowodzenie nad pierwszą kompanią wojsk rozpoznawczych – rzekł Leahy, żeby zmienić temat. – Wiesz o tym?

      Odyn pokiwał głową.

      – Stary piernik dostał kopa w dupę i wylądował szczebel wyżej – rzekł z lekkim uśmiechem. – To dobry wybór. Poradzi sobie.

      Sierżant Seth Campbell był weteranem trzech wojen Kopców i służył w wojsku od niepamiętnych czasów. Na jego pooranej bruzdami twarzy nigdy nie gościł uśmiech, dla żołnierzy zawsze był surowy, oschły, rugał ich, klął na czym świat stoi, a jednocześnie był najlepszym dowódcą na świecie. Ezra nie wyobrażał sobie, jak bez niego będzie wyglądał Pluton 7.

      – Kto będzie waszym dowódcą? – spytał Odyn.

      Ezra wziął głęboki oddech.

      – Ja.

      Jednooki zwiadowca uniósł brwi.

      – No proszę, proszę. Wygląda na to, że generał nie jest aż tak wielkim dupkiem, jak myślałem.

      Leahy skulił ramiona i z obawą rozejrzał się po sali. Na szczęście byli sami. Nazwanie przełożonego dupkiem mogło skoczyć się poważnymi konsekwencjami, nawet jeśli Ae-Hwa rzeczywiście nim był.

      – Słusznie postąpił – dodał Odyn.

      – Naprawdę tak sądzisz?!

      – Nie znam nikogo lepszego na to stanowisko dowódcy, kapralu – w głosie mężczyzny zabrzmiała cieplejsza nuta i Ezra poczuł dumę. Po chwili jednak znowu ogarnęła go niepewność.

      – Nie wiem, czy sobie poradzę.

      – Poradzisz sobie.

      – Jak zdobyć posłuch wśród żołnierzy?

      – Bierz przykład z Campbella.

      – Słuchają go, bo jest sierżantem – parsknął Ezra.

      – Nie – odparł jednooki. – Jest sierżantem, bo go słuchają.

      Leahy pokiwał głową. Zrozumiał, co Odyn chciał mu przekazać.

      – Wracamy do treningu? – spytał jednooki.

      Ezra jęknął, wiedząc, że zaraz znowu dostanie łomot.

      Uratował go sygnał alarmu.

      „Hajmdal” wychodził z nadświetlnej.

      SYSTEM JOTA ORIONIS

      OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”

      Admirał Nathaniel Kashtaritu, odziany w przepisowy śnieżnobiały mundur terrańskiej floty wojennej, wkroczył do sali odpraw i niecierpliwym gestem odprawił strażników.

Скачать книгу