Скачать книгу

że wielka księżna Alabaster, płynąc ciągle na wschód, wreszcie dotrze do końca oceanu i spadnie w gwiezdną przepaść. Albowiem według lady znany wszystkim świat był tak naprawdę półmiskiem wypełnionym wodą, w którym to pływała siedmiobarwna kluska pod postacią kontynentu Unton. Natomiast owo naczynie podtrzymywały od dołu legendarne siostry krwi w liczbie siedmiu. Trwały one w bezruchu z nieustannie uniesionymi rękoma i opierały dłonie o spód naczynia. Jednakże te dziewczyny nie miały się, kiedy umyć i strasznie śmierdziało im spod pach, a szczególnie szarej damie, która się pociła w grubym futrze. Przez to stojąc tuż koło siebie i wąchając się nawzajem, siostry nieraz fukały, to kichały. Wówczas na oceanie powstawały fale tsunami lub na kontynencie trzęsienia ziemi. Wszak w wyniku dziewczęcych chrząknięć czy prychnięć pojawiały się też trąby powietrzne, zaćmienia słońca, czy śnieżne zamiecie. Na szczęście, czy też raczej nieszczęście, taka sytuacja według lady nie miała trwać wiecznie. Ponieważ w końcu pośród siódemkę dziewcząt zawita czerwony demon. Przechwyci on pod półmiskiem podróżujące wokół niego słońce i tam je usidli. W ten sposób zapadnie wieczna noc, a woda w naczyniu, czyli ocean, od promieni słonecznych od spodu się zagotuje. Zaś pływająca kluska, mianowicie kontynent Unton, zostanie ugotowany. Wraz z nim taki sam los spotka wszystkie ziemskie i wodne istoty. Z kolei te latające ugotują się na parze. Natomiast półmisek z przyrządzoną tak strawą siostry krwi zaniosą wspólnie swym boskim rodzicom, jako wykwintną wieczerzę do spożycia w świetle gwiazd.

      Po wysłuchaniu z powagą chyba najbardziej niedorzecznej historii o końcu świata, autorstwa zapewne samej Pomarańczy, Oraż musiał dla otrzeźwienia kilka razy dobrze potrząsnąć głową. Następnie spróbował powrócić myślami do bardziej przyziemnych spraw.

      Pomyślał o tym, że jego małżeństwa z księżną Bursztyn lady niewątpliwie nie przyjęłaby zbyt dobrze. Ponieważ sytuacja, w której palatyn nie wziąłby z Pomarańczą ślubu, raczej przekraczała jej, skąd inąd, niezwykle bujną wyobraźnię, tudzież zdolność pojmowania. Jednak ofiary w drodze po wpływy były nieuniknione. Miał tego świadomość już od momentu, kiedy kilka lat temu przyjął niezwykłą propozycję wielkiej księżnej Alabaster, jednocześnie dyskretnie pozbywając się swego brata, który także był kandydatem do przewodzenia alabastrowym zaciągom w królestwie. Wtedy, będąc niemal nikim, Oranż nagle stał się kimś i to naprawdę znaczącym. Na dobre posmakował władzy, a widząc ku temu sposobność, zapragnął wynieść swój ród na szczyt.

      Snując takie rozważania i ciągle jeszcze pod wpływem monumentalnych opowieści lady, sam pokusił się o wspominki kawałka historii umęczonego kontynentu Unton. Mianowicie wspomniał genezę swej arystokratycznej rodziny Oranżystów o niezbyt głębokich korzeniach rodowych.

      Otóż w ubiegłym wieku, w tak zwanej dekadzie kasztanowo-złotego szaleństwa, ówczesny prezydent republiki oraz złota królowa nieoczekiwanie dla wszystkich wzięli ślub. Stanowiło to prawdziwy szok, bo oba władztwa żyły praktycznie w izolacji i względem siebie nieufne miały nawet nawzajem zamknięte granice. Jednak jak się okazało nie serca swych przewodników. Albowiem wspomnianą parę połączyła ponoć nie polityka, a zapałała ona do siebie szczerym uczuciem – miłością. W konsekwencji najwyższy przedstawiciel republiki został nazwany przewrotnie Złotym Prezydentem, a władczyni Kasztanową Królową. Oni natomiast, aby usankcjonować w oczach poddanych swój związek, który w żadnej z ojczyzn nie cieszył się uznaniem, wprowadzili restrykcyjny dekret nakazujący mieszane małżeństwa pomiędzy arystokratami z republiki oraz królestwa. Niedługo potem zakochana para padła ofiarą spisku i została zgładzona w zamachu na ulicach królewskiej stolicy. Zaś motłoch dosłownie rozerwał ciała małżonków na strzępy. Tym sposobem wielka miłość zrodziła z siebie wielką nienawiść, która przyniosła szybki kres idei łączenia narodów. Wszak z zaaranżowanych wtedy mieszanych związków narodziły się dzieci i tak powstały nowe rody. Wśród nich te zamożniejsze o większej pozycji, jak bursztynowy Tycjana oraz pomarańczowy lady Pomarańczy, czy biedniejsze, jak Oranżystów, którego głową był obecnie właśnie Oranż.

*

      Kilka dni po spotkaniu z palatynem Bursztyn wyruszyła na kolejną przejażdżkę celem przeprowadzenia istotnej dla siebie rozmowy. W toku realizacji tego zamierzenia na przedmieściach stolicy nakazała woźnicy zrównać swoją karocę z podobnym pojazdem Ozłona. Gdy oba kołowe środki transportu jechały już równolegle do siebie, kobieta uśmiechnęła się lekko do pasażera drugiej karocy i uczyniła wachlarzem gest, sugerujący, że pragnęłaby się przesiąść.

      Wkrótce zajęła miejsce koło barona, który wrócił z północy kraju, gdzie leżały jego liczne włości i jak co tydzień przybył do stolicy na zebranie złotej rady. Osobiście bowiem ten mocno dojrzały już mężczyzna i tradycjonalista zarazem cenił sobie życie na prowincji, stroniąc od miejskiego zgiełku tudzież pałacowego życia. Teraz wymienił z księżną grzecznościowe uwagi, w tym głównie wyraził solidarność w bólu po stracie małżonka przez Bursztyn. Potem zwyczajowo przyszedł czas na przejście do konkretów:

      – Dopiero przybywasz do stolicy, więc pewnie nie jest ci wiadome, co mówi o śmierci mego męża prosty lud – zagaiła wdowa. Na co Ozłon podkręcił do góry wąsy w kolorze szczerego złota. Pogładził się po nieco jaśniejszej szpiczastej bródce, po czym z pewnością w głosie rzekł:

      – Moja droga… może i nie było mnie tutaj, na miejscu, ale wiedz, że mam tu swoje… uszy – zakończył wymownie.

      – Więc słyszałeś zapewne, że ktoś zaczął rozsiewać i podsycać wśród gminu pogłoskę, iż to my jesteśmy winni śmierci Złotego – zauważyła Bursztyn.

      – I cóż z tego? – Wzruszył obojętnie ramionami baron. – Doprawdy nie przejmowałbym się opinią motłochu. Ten za dzień lub dwa znajdzie sobie inny obiekt do rozmów i wydawania pochopnych sądów. Szczególnie gdy Oranż poskąpi sakiewki na opłacanie swych agitatorów. Bo to jego sprawka, przekabacanie ulicy na swoją stronę.

      – Mój stryj, Tycjan, często powtarza, że nie należy lekceważyć opinii ludu – nie ustępowała Bursztyn. – Gmin to w końcu znacząca część królestwa. Może nie ta, która sprawnie myśli, jest jego sercem czy krwią, ale za to kośćcem, mięśniami oraz siłą.

      – Dziwne porównanie… i zdecydowanie na wyrost. Ty i twój wuj przeceniacie lud. Ten posłusznie pracuje na polach, ani myśląc o buncie. W mieście natomiast ludzie się zbytnio rozpasali, stąd za dużo gadają. To wątpliwa scheda po rozdawnictwie żywności przez Złotą, która pośmiertnie powinna zostać nazwana mianem Nadszczodrobliwej. Innymi słowy, motłoch się rozwydrzył, co nie zmienia faktu, że sam nie ma prawa głosu ani też siły sprawczej – starał się uciąć dalszą dyskusję Ozłon. Zaś księżna zaznaczyła:

      – Mimo wszystko pragnę, abyś poparł wniosek, który przedstawię podczas zebrania rady.

      – Jaki to wniosek? – Baron po raz pierwszy raczył spojrzeć uważniej na rozmówczynię i uczynił to z pewnym zainteresowaniem.

      – Chcę, aby ogłoszono mnie Pierwszą Damą Królestwa. To odsunęłoby wszelkie spekulacje, iż mogłabym nie dziedziczyć tronu po Tycjanie.

      Ozłon zamyślił się dłuższą chwilę i nieco posępnie rzekł:

      – Daleko posunięta prośba, zważywszy, iż wiele osób z mego kręgu zgodziło się na panowanie twego stryja tylko z tego względu, że w przyszłości królem miał zostać potomek twój oraz Złotego. Podczas gdy ty, pani, chyba nie spodziewasz się dziecka… – Popatrzył wymownie na osłonięte bursztynową suknią płaskie łono kobiety. Ona z powodu uderzenia w jej czuły punkt z pewną nerwowością w głosie, bez zwyczajowej sobie ogłady, warknęła:

      – To ty zabiłeś mi męża. To jest… wymyśliłeś cały ten niedorzeczny pomysł z wojenną wyprawą na północ – poprawiła się.

      – Ty zaś, pani, poparłaś moją inicjatywę

Скачать книгу